UWAGI O SYTUACJI W NAUCE POLSKIEJ

UWAGI O SYTUACJI W NAUCE POLSKIEJ
Autor:Hanna Ambroż
Bardzo ważne jest zwiększenie w Polsce nakładów na naukę, które są kompromitująco niskie (w przeliczeniu na PKB) w porównaniu do innych krajów europejskich. Ale największą poprawę sytuacji naszej nauki przyniosłoby – nie marnowanie pieniędzy. Bez tego, nawet największe nakłady na badania naukowe zostaną rozdzielone wśród ‘swoich’ pochodzących z układów nie przynosząc właściwych rezultatów. Żadne uzdrowienie nauki nie jest możliwe, jeżeli na czele urzędów, instytucji naukowych i uczelni będą stali ludzie amoralni i ograniczeni intelektualnie.
2007-02-15 09:26:16 | odsłon: 36301

Hanna Ambroż

UWAGI O SYTUACJI W NAUCE POLSKIEJ

Polacy są narodem zdolnym i pracowitym. Za granicą bardzo dobrze oceniana jest praca zarówno polskich naukowców jak i robotników. Jakiś czas temu w programowaniu komputerowym polscy studenci z Uniwersytetu Warszawskiego zdobyli mistrzostwo Świata w USA (w Dolinie Krzemowej) oraz mistrzostwo Europy na Węgrzech wśród ponad tysiąca reprezentacji innych uniwersytetów i pomimo tego, że komputeryzacja u nas rozpoczęła się znacznie później niż w wielu innych krajach. Nb. zagadką dla mnie pozostaje fakt braku nagłośnienia tych zwycięstw przez polskie media. Można sobie wyobrazić jak zareagowałyby media np. francuskie, czy angielskie, gdyby zwyciężyły ich ekipy!
Jest to rezultatem, moim zdaniem, forsowanego umniejszania w Polsce wartości własnego narodu. Wiadomo, że Polacy niżej się cenią niż wynika to z ocen krajów ościennych, niezbyt nas kochających. Postarała się o tę sytuację cała epoka realnego socjalizmu, niestety także jej kontynuacja po transformacji dzięki tzw. autorytetom oraz ‘pożytecznym idiotom’, którzy weszli w układy z dawnymi właścicielami Polski Ludowej i w dużym stopniu także III Rzeczpospolitej. Stąd brak zainteresowania naszej młodzieży historią Polski i niska pozycja patriotyzmu w rankingu wartości wśród Polaków.

Zakłamanie w nauce

W socjalizmie panowało ogólne zakłamanie (zapaść semantyczna, orwellowska nowomowa). Zakłamane były statystyki, sprawozdania, zakłamany i nierealny był nasz świat (bezpośrednio po transformacji niewiele się zmieniło – jeżeli jakieś kłamstwo (afera) zostało ujawnione – to albo wszystkiemu zaprzeczano, albo ‘udowadniano’, że wszyscy są winni. Totalna relatywizacja!). Pamiętam, moje pierwsze twarde zetknięcie się z tą rzeczywistością, naradę u ministra, w której uczestniczyłam krótko po skończeniu studiów i rozpoczęciu pracy w renomowanym instytucie naukowym. Kierownicy zakładów relacjonowali przebieg i spodziewane wyniki realizowanych prac naukowych (nb. jeśli wyniki badań naukowych można przewidzieć – w ogóle nie jest potrzebne prowadzenie badań. Ma to jedynie sens w ostatniej fazie wdrożeniowej, jeśli badania dotyczą prac o charakterze aplikacyjnym a nie badań podstawowych). Byłam pod ogromnym wrażeniem wysokiego poziomu naukowego i świetlanych perspektyw – do momentu, kiedy kierownik zaczął omawiać mój temat przedstawiając przyszłe wspaniałe wyniki – podczas gdy ja (on także), pomimo krótkiej pracy, już wiedziałam, że niektóre kierunki w ogóle nie zostaną podjęte a wyniki innych są bardzo problematyczne. Minister był zachwycony przebiegiem narady i szybko zrozumiałam, że wszyscy mówią to, co minister chciałby usłyszeć. Zgodność z rzeczywistością nie była w ogóle istotna. A ryba się psuje od głowy i ….potem było już tylko gorzej.

Brak dekomunizacji wśród pracowników nauki

Układy aparatczyków partyjnych rozkwitały, obrastały w zespoły niepartyjnych konformistów a także wnikały do opozycji. ‘Produkowano’ partyjnych profesorów, obsadzano gremia decyzyjne – głównie decydujące o rozdziale pieniędzy i stanowisk, np. w komisjach KBN, czy CK, również stanowiska kierownicze na uniwersytetach i w instytucjach naukowych. Ludzie promowani musieli być powiązani z układami i zwykle przedstawiać niski poziom moralny, i naukowy, żeby nie stanowić zagrożenia dla wyższych urzędników. Nie uległo to zmianie w III Rzeczpospolitej. W przypadku ‘wolnych’ wyborów kandydatów do komisji KBN nagminne było podawanie uzgodnionych nazwisk, na które należy głosować – ‘bo to będzie dobre dla naszej instytucji’ . Pomimo tajności wyborów władze wiedziały później ile głosów oddano niezgodnie z zaleceniami i… moim zdaniem wiedziały, kto takie głosy oddał.
Nigdy nie dokonano oceny ‘osiągnięć’ owych układowych dostojników, nie dokonano dekomunizacji. Stąd na jednym z wydziałów warszawskiej uczelni do tej pory o obsadzie stanowisk i awansach naukowych pracowników decyduje dawny sekretarz partyjny, oczywiście profesor, który studia ukończył ściągając od innych, wysługując się innymi i epatując stanowiskiem partyjnym. Przykładem może być także były prezydent mający sam nieukończone wyższe studia, który wręczał nominacje profesorskie W jakimś występie w telewizji, któryś z profesorów na podobną uwagę odpowiedział, że to przecież tylko przyjemność (?!) uściśnięcia ręki prezydentowi a ocena dokonywana jest przez autorytety z CK. Nie dodał, że te ‘autorytety’ mają także pochodzenie partyjne. Dlatego tak często pojawiały się w III Rzeczpospolitej bzdurne występy ludzi nauki w mediach, czy podpisywane były (są) jakieś bezsensowne listy.
Poziom tak awansowanej kadry dydaktycznej wpływa ujemnie na morale studentów – występuje nagminne ściąganie, przepisywanie prac – nie istniejące w tym rozmiarze wówczas, kiedy kadrę uczelnianą stanowili oddani uczelni i Polsce prawdziwi profesorowie, eliminowani stopniowo przez partyjne miernoty.
Także negatywna selekcja do zawodu nauczyciela w szkolnictwie podstawowym i średnim, hasła poprawności politycznej, reklamowane ‘róbta co chceta’ – powodują demoralizację uczniów już od szkoły podstawowej. Ale ponieważ ryba psuje się od głowy…. jeśli na czele państwa, instytucji naukowych, uniwersytetów, szkół – nie było przez tyle lat ludzi uczciwych i mądrych, sytuacja mogła się jedynie pogarszać a nie poprawiać. Pozostawała w mocy stara komunistyczna zasada, że wszystkie chwyty są dozwolone – byle pozostać u władzy i pieniędzy. Ideologii w tym nie było żadnej, dlatego np. partie podobno skrajnie lewicowe stają się skrajnie liberalne (pierwszy milion można i należy ukraść!).

Finansowanie nauki i podział pieniędzy

Przydział grantów KBN, stanowiących główne, obok finansowania statutowego możliwości uzyskania pieniędzy na badania, był ‘załatwiany’ (a nie przydzielany w ramach konkursu) według zasady ‘wszystko dla naszych’. Kwitła korupcja (znam przypadek negocjacji i przydzielenie w KBN grantu za łapówkę), dobór recenzentów i członków komisji na zasadach podanych wyżej. Byłam świadkiem przydziału wysokopłatnego grantu (na największą wówczas sumę w dużej instytucji), którego kierownikiem był dyrektor nie mający pojęcia o tematyce grantu a pośród wszystkich wykonawców tego grantu nie było ani jednego specjalisty z danej dziedziny! W instytucjach naukowych istniały (istnieją?) tajne listy płac, zaufani, przy generalnie bardzo niskich pensjach, mieli wysokie, podobno nawet bardzo wysokie zarobki.
Pozyskanie pieniędzy na badania wiąże się z możliwością zakupu aparatury, wyjazdów na konferencje i konsultacje, bez których nie można pracować. Nauka nie może się rozwijać w izolacji. Wystarczy odciąć kogoś od pieniędzy, mówić mu – „przecież ty nie masz pieniędzy na swój temat” i potem, co jest oczywistą konsekwencją – „ty nie masz wyników”. Znam z autopsji przypadek zniszczenia w ten sposób osoby, która z pośród znanych mi polskich naukowców, była najzdolniejszą, posiadała inwencję badawczą, umiejętność korelacji wyników i wyciągania wniosków, ogromną pracowitość. Była zbyt mądra – więc była groźna.
Przydzielana w nadmiarze ‘dla swoich’ aparatura naukowa była (jest?) w przeważającej części niewykorzystana a więc marnowana, ponieważ wraz z ogromnym postępem technicznym na świecie przestaje być bardzo szybko nowoczesna, niezależnie od stopnia jej używania.
Dobór decydentów o przydziale grantów, ich poziom, preferuje obok najważniejszej zasady ‘dla swoich’, tematy proste, bez ambicji i inwencji naukowych, a więc bezwartościowe, ale najbardziej zrozumiale i możliwe do wykonania przez ‘naukowców’ pochodzących z układu. Wielokrotnie spotkałam się z przepisywaniem, w mniej lub bardziej zmienionej formie, starych opracowań jako sprawozdań z wykonanych później prac. Nie muszę chyba dodawać, że odmowa finansowania dobrych grantów nie podlegała żadnemu odwołaniu. Czy coś się zmieniło? Z własnego doświadczenia mogę podać przykład, kiedy po złożeniu dwóch grantów – w Anglii, gdzie miała być wykonana część pracy i do KBN na zakup aparatury i umożliwienie wykonania pozostałych prac – grant angielski został oceniony jako wybitny i uzyskał 10 punktów w skali 1 – 10, natomiast grant polski dostał od recenzentów oceny: bdb, db i ndst. Pięciu członków komisji decydującej o finansowaniu tematu przyznało temu grantowi pięć zer! Oczywiście wykonana i opublikowana została tylko angielska część grantu.
Najbardziej sensownym wydaje mi się system amerykański przydziału pieniędzy na badania, na podstawie oceny seminarium wygłaszanego przez potencjalnego kierownika grantu. Na takie seminaria mogą przyjść wszyscy zainteresowani i zorientowani w omawianej tematyce. Kryteria oceny prac są wówczas przejrzyste. W podobny sposób powinna być weryfikowana i ewentualnie poprawiana jakość projektów grantów UE składanych do Brukseli.

Objętości opracowań

W Polsce ważna jest liczba publikacji i opracowań a nie ich jakość. Zwiększa to ogromny szum informacyjny, utrudniając znalezienie w zalewie prac, tych naprawdę wartościowych. W Anglii, raz na 4 lata dokonywany jest ranking uniwersytetów. Do oceny pracowników naukowych, każdy z nich może przedstawić tylko dwie publikacje z owych czterech lat najwięcej, w opinii autora, wnoszące nowych odkryć do nauki. Liczba publikacji znajduje się na dużo dalszym miejscu w ocenie dorobku naukowego. Przywiązywanie u nas dużej wagi do tzw. liczby cytowań jest również pozbawione sensu, ponieważ preferuje głównie prace kontrowersyjne, w tym także oceniane jako błędne. Większą liczbę powołań mają tematy bardziej ogólne, największą zaś przeglądówki-kompilacje literaturowe, nie wnoszące nic nowego do nauki, jakkolwiek również wartościowe.
Występuje u nas także nagminnie topienie wartości i treści prac w zwiększaniu ich objętości. Nikt nie jest w stanie przeczytać i zrozumieć treści o wielkiej objętości a co dopiero wyłowić prace wartościowe. W Anglii sprawozdanie dla British Council z trzyletniej współpracy polsko-angielskiej mogło obejmować jedynie 3 strony tekstu oraz listę publikacji. W jednej z naszych instytucji naukowych sprawozdanie dla KBN z rocznej działalności naukowej, potrzebne do oceny tej instytucji, co wiązało się z przydziałem pieniędzy na tzw. działalność statutową (jak chwalił się dyrektor naukowy tej instytucji), musiało być przewożone na wózku, ponieważ składało się z ogromnej ilości tomów. Czy ktoś był w stanie ocenić, a nawet przeczytać te tomiska?

Stopnie naukowe

Jestem zwolenniczką uproszczenia stopni naukowych – zniesienia habilitacji i stopnia profesora. Habilitacja u nas jest procesem długotrwałym i czasem straconym dla nauki, ponieważ stanowi ‘mielenie i nadmuchiwanie’ dotychczas wykonanych i opublikowanych prac.
Ewentualnie można by rozpatrzyć celowość uproszczenia procedur habilitacyjnych na wzór angielskiego uzyskiwania DSc lub DA ( Doctor of Science lub Doctor of Arts, bardzo rzadko spotykane w Wielkiej Brytanii; na ogół ostatnim stopniem jest doktorat – PhD, Philosophy Doctor). Stopień w pewnym sensie odpowiadający naszej habilitacji, DSc/DA przyznawany jest przez uniwersytet, w którym student bronił pracy doktorskiej i polega na odbyciu rozmowy kwalifikacyjnej (interview) dotyczącej dorobku pracownika nauki na podstawie publikacji z mniej więcej dziesięciu lat pracy badawczej po doktoracie, wobec komisji składającej się z paru profesorów tego uniwersytetu. Nie ma dodatkowej straty czasu na egzaminy, pisanie kolejnych dysertacji i załatwianie mnóstwa niepotrzebnych formalności. Doktoraty w Anglii są również znacznie mniej sformalizowane i nie zabierają tyle bezproduktywnie marnowanego czasu.
Należy u nas niewątpliwie podnieść poziom prac magisterskich i doktoratów. W obecnej chwili zdarzają się prace kompromitująco słabe i pełne błędów. Tytuł profesora, podobnie jak w Anglii, mógłby być związany ze stanowiskiem a nie być stopniem naukowym, przy czym tytuł ten zachowuje się też po przejściu na emeryturę. Znów zaoszczędziłoby to wiele czasu, który mógłby być wykorzystany na właściwe prace badawcze. Że system ten jest lepszy od naszego, bardzo zhierarchizowanego i zbiurokratyzowanego, świadczy poziom nauki anglosaskiej oraz liczba nagród Nobla zdobywana przez Anglików i Amerykanów. U nas przyczynia się do niewłaściwej oceny wyników naukowych także poziom gremiów oceniających , w których zasiadają ‘autorytety’ będące w rzeczywistości nieukami.

Uwagi końcowe
Należy tu podkreślić, że zarzuty powyższe, dotyczące przeważającej części środowiska (nauka, podobnie do innych obszarów naszego życia jest w dużej mierze zdemoralizowana od góry do dołu) – nie dotyczą wszystkich. Jakkolwiek znam dobrze ocenione habilitacje, w rzeczywistości będące poniżej poziomu magisterium, lub przemycane przez uległych pracowników będących na poziomie techników, również znam bardzo dobre prace habilitacyjne i doktorskie. Dzieje się tak, ponieważ zdarzają się też kierownicy mądrzy i właściwie oceniający prace, bardzo dobrze kierujący zespołami naukowymi i nie jest ważne, że byli członkami PZPR, bez czego nie mogliby awansować.
Trzeba się liczyć z tym, że wprowadzenie jakichkolwiek zmian spotka się z wielkim oporem środowiska. Wiąże się to z faktem, że weryfikacja wartości naukowej ‘pedagogów’ i innych ‘autorytetów’ pochodzących z układów wyeliminowała by ich z życia naukowego i pozbawiła zaszczytów, oraz profitów (tak zrobiono w byłej NRD po zmianie systemu). Myślę, że na pozytywny odzew można by liczyć ze strony mądrych i wartościowych naukowców, pomimo wcześniejszego uwikłania niektórych z nich w działalność partyjną. Istnieją także, niestety nieliczne, ośrodki naukowe pracujące na dobrym poziomie, moralnym i naukowym.
Bardzo ważne jest zwiększenie w Polsce nakładów na naukę, które są kompromitująco niskie (w przeliczeniu na PKB) w porównaniu do innych krajów europejskich. Ale największą poprawę sytuacji naszej nauki przyniosłoby – nie marnowanie pieniędzy. Bez tego, nawet największe nakłady na badania naukowe zostaną rozdzielone wśród ‘swoich’ pochodzących z układów nie przynosząc właściwych rezultatów. Żadne uzdrowienie nauki nie jest możliwe, jeżeli na czele urzędów, instytucji naukowych i uczelni będą stali ludzie amoralni i ograniczeni intelektualnie.

Prof. dr hab. Hanna Ambroż

Związek Zawodowy Miernot

Związek Zawodowy Miernot
AutorZbigniew Rykiel
Wydaje się oczywiste, że obecnej sytuacji w nauce polskiej nie da się zmienić bez działań radykalnych. Rodzi to pytanie o siły zainteresowane tymi zmianami. Taką siłą jest otóż prorozwojowa grupa interesu. Grupa taka z pewnością istnieje, chociaż dotychczas była raczej grupą w sobie niż dla siebie. Z diagnozy tej wynika więc mało odkrywczy program: Indywidualności wszystkich instytutów, łączcie się! Można też dodać: Nie lękajcie się. Wstańcie z kolan, zbierzcie się i policzcie. Zobaczcie, jaka z was siła.
2007-05-07 20:22:54 | odsłon: 28253

Zbigniew Rykiel

Związek Zawodowy Miernot

Polskich uniwersytetów grzechy główne

Nie wszystko, co jest nazywane nauką, zasługuje na to miano. Nauka jest bowiem z istoty globalna. Badania, które nie mają wartości poza krajem, w którym były prowadzone, zwykle w ogóle nie mają wartości.

Jeśli ktoś przed czterdziestką nie opublikował książki za granicą i nie ma publikacji w czasopismach z listy filadelfijskiej, jest naukowo bezużyteczny, nie ma więc moralnego prawa domagać się finansowania swej działalności paranaukowej ze środków publicznych. Tyle tylko, że z uprawiania takiej działalności żyją całe instytuty, zwane humorystycznie naukowymi.

Nauka polska lokuje się raczej na peryferiach nauki światowej, nie mając z tą ostatnią żadnego istotnego związku. Jeśli komukolwiek marzył się awans cywilizacyjny, to należałoby naukę polską gruntownie zreformować, aby zwiększyć jej nikłą obecnie efektywność. W tym jednak celu trzeba by mieć najpierw miarę efektywności, do tego są zaś potrzebne jawne dane o wynikach badań prowadzonych za publiczne pieniądze. Dziwnym jednak trafem niesławnej pamięci Komitet Badań Naukowych takich danych nie publikował przez cały okres swego istnienia. Kto wierzy w bajki, może twierdzić, że to czysty przypadek. Dorośli mówią raczej o grupach interesów, korporacjach i monopolach, które dominują nad interesem publicznym i kolidują z dobrem wspólnym.

W obecnym stanie rzeczy w nauce polskiej musi więc być źle, gdyż jest ona zdominowana przez antyrozwojową grupę interesu. Idąc tropem propozycji prof. Andrzeja Zybertowicza z UMK w Toruniu, można zidentyfikować 13 podstawowych zasad działania tej grupy.

Po pierwsze, umoczenie. Na odpowiedzialne stanowiska nie awansuje się osób o nieposzlakowanej uczciwości, na które nie ma żadnych haków, takie osoby mogą bowiem grupie tylko zaszkodzić.

Po drugie, gra na haki. Należy gromadzić haki na przeciwników, sojuszników i współpracowników, ale ich pochopnie nie ujawniać. W niektórych uczelniach wciąga się do tej gry asystentów i studentów.

Po trzecie, mord założycielski. Wspólne przestępstwo, wykroczenie lub przynajmniej zachowanie nieetyczne jest najlepszą metodą uzyskania spójności grupy. Dobrym początkiem jest wspólne picie alkoholu w godzinach i miejscu pracy, podczas gdy umówieni na konsultacje studenci czekają pod drzwiami.

Po czwarte, ciągłość i reprodukcja bezkarności. Opuszczając kluczowe stanowisko, należy zadbać, by następcy nie stanowili zagrożenia dla interesów poprzedników i ich popleczników. Najlepiej zatem otaczać się miernotami, które bez poparcia grupy nie miałyby szans na awans w środowisku konkurencyjnym. A pięknoduchy niech sobie piszą, że miernotom wstęp wzbroniony. Może i wzbroniony, ale nie u nas.

Po piąte, rozprowadzanie. Członków grupy umieszcza się w takich instytucjach lub instancjach, które zapewniają maksymalizację korzyści i minimalizację ryzyka związanego z własną nieuczciwością. A więc nie wszyscy koledzy w jednym miejscu, lecz każdy w innym. Wtedy grupa ma szanse przejęcia kontroli nie nad ogniwem, lecz nad siecią; nie nad instytutem, lecz nad uczelnią.

Po szóste, podczepienie. Nielegalne działania należy włączać w działania prestiżowych instytucji, aby ewentualne rozliczanie afer groziło narażeniem na szwank wizerunku tych instytucji. Zapraszanie ważnych instytucji do współorganizowania konferencji i współfinansowania wydawnictw, a ważnych osób do patronatów honorowych, jest skuteczną metodą osiągania tego celu. Pomachanie kropidłem też nigdy nie zaszkodzi.

Po siódme, buforowanie. Do realizacji ryzykownych przedsięwzięć wyznacza się osoby lub instytucje pośredniczące, które w razie potrzeby mogą wziąć winę na siebie. Mechanizm ten dobrze się sprawdza w systemie podwykonawstwa projektów badawczych; im więcej szczebli podwykonawców, tym łatwiej ukryć naruszenia przepisów finansowych.

Po ósme, lokalizacja odpowiedzialności. Pieniądze idą w górę hierarchii, brudy spływają na dół. Decyzje finansowe podejmuje się na wysokich szczeblach, odpowiedzialność zwala się na maluczkich. Laury zbiera nie instytut, lecz jego dyrektor. Winna niepowodzeniom nie jest instytucja, lecz pan Kazio lub panna Krysia.

Po dziewiąte, karuzela stanowisk. Osobę użyteczną lub niebezpieczną dla grupy przesuwa się na dalszy plan, ale zawsze tak, by mogła czerpać korzyści, np. w postaci synekury. Przewodniczenie radom wydziałów lub instytutów oraz zasiadanie w kolegiach redakcyjnych czasopism są najpowszechniej przyjętą formą realizacji tej zasady.

Po dziesiąte, zarządzanie przez kulturę. W celu uzyskania odpowiednich zachowań członków grupy, instytucji lub środowiska nie trzeba wydawać jednostkowych poleceń, wystarczające jest bowiem wytworzenie odpowiedniej atmosfery, w której wiadomo, co wolno, a czego nie wypada. Powiada się wtedy: wie pan, panie kolego, u nas tak się przyjęło. Jak partia, rektor, dyrekcja (niepotrzebne skreślić) mówi, że nie da, to nie da, a jak mówi, że da, to mówi.

Po jedenaste, wzajemność. Należy odwzajemniać przysługi członkom grupy, nawet jeśli wiąże się to z naruszeniem prawa i zasad moralnych. Przecież wiadomo, że nie doniesie się na kolegę, który publikuje prace swych asystentów pod własnym nazwiskiem albo który lubi egzaminować studentki na swojej daczy. Trzeba być przecież człowiekiem i rozumieć słabostki kolegów z grupy.

Po dwunaste, kooptacja. Skuteczniejsze od walki z przeciwnikiem jest dopuszczenie go do swego grona. Na początek można wysłać delikwenta rozpoznawczo na międzynarodową konferencję na drugim końcu świata. To mu powinno dać do myślenia.

Po trzynaste, odmowa wiedzy. Nie przyjmuje się do wiadomości informacji, które mogą zagrozić dobrej samoocenie. Jeżeli ktoś źle myśli o naszych kompetencjach merytorycznych, tym gorzej dla niego. My przecież jesteśmy świetni.

Działania antyrozwojowej grupy interesu w nauce mają 11 głównych skutków. Pierwszym z nich jest zacieranie się granicy między sferą publiczną a prywatną, czego jednym z rezultatów jest personalizacja krytyki naukowej. Kto krytykuje błędy ortograficzne w podręczniku akademickim, ten atakuje jego autora, instytucję go zatrudniającą, naukę polską i polską rację stanu.

Drugim skutkiem jest deprecjonowanie oficjalnie deklarowanych reguł gry i niepomierny wzrost roli hipokryzji. Nieważne są działania, ważne są frazesy.

Trzecim skutkiem jest instytucjonalizacja nieodpowiedzialności, sprzyjająca przewlekłości i niesprawności działań kontrolnych. Obowiązujących przepisów nie należy traktować poważnie, są one przecież nieżyciowe, a kontrolujący mają tendencję do popadania w chorobę w czasie działań kontrolnych.

Czwartym skutkiem jest hierarchizacja struktur, feudalizacja stosunków oraz marginalizacja i wasalizacja osób i instytucji spoza grupy. Szef ma zawsze rację, zwłaszcza jeśli nie ma autorytetu.

Piątym skutkiem jest powstrzymywanie procesu krążenia elit. Bezruch jest podstawą hierarchii. Aby elity mogły krążyć, musiałyby być elitami merytorycznymi. Elity formalne – z nadania administracyjnego – mogą nimi być tylko w danym miejscu. Krążenie jest dla nich zabójcze.

Szóstym skutkiem jest rozwój klientelizmu, powodującego eliminację ludzi niezależnych. Ci bowiem nie oczekują łask członków grupy, lecz jasnych reguł gry, co niepomiernie zmniejsza rolę układów.

Siódmym skutkiem jest rozwój kultury przemocy, choćby symbolicznej, jako regulatora stosunków społecznych. Każdy powinien znać swoje miejsce w układzie i nie podskakiwać, jeśli zaś próbuje, należy mu wyraźnie wskazać jego miejsce i nicość.

Ósmym skutkiem jest zmniejszanie zasobów kapitału społecznego, a więc zaufania, oraz tworzenie enklaw patologii społecznej. Tworzy się zaufanie do układów, a nie do reguł.

Skutkiem dziewiątym jest zawyżanie kosztów społecznych wejścia do gry konkurencji, a przez to wytłumianie energii społecznej. Po kilkunastu niepowodzeniach mało komu chce się jeszcze walczyć z układami i o to właśnie chodzi.

Skutkiem dziesiątym jest wyłączenie pewnych grup spod zasad konkurencji lub jej marginalizacja. Gospodarka rynkowa jest dobra, ale nasza dziedzina (dyscyplina, jednostka, instytut, uniwersytet, nauka polska) jest specyficzna, powinna więc być traktowana ulgowo.

Jedenastym wreszcie skutkiem jest deformowanie efektywności mechanizmów rynkowej alokacji zasobów. Rynek rynkiem, ale my najlepiej wiemy, co się komu należy. Nie może być przecież tak, by z powodu mechanizmów rynkowych nasi koledzy zostali bez środków finansowania dla swych placówek, środki na badania dostawali zaś jacyś smarkacze, tylko dlatego, że są świetnymi merytorycznie i rozwojowymi indywidualnościami.

Działania antyrozwojowej grupy interesu w nauce są częścią większej całości. Obecna struktura władzy w nauce polskiej, mechanizmy jej funkcjonowania i rozwoju oraz ruchliwości społecznej opierają się na nieznacznie tylko zmodyfikowanych zasadach wprowadzonych w czasach stalinowskich. W przekonaniu o trafności tej diagnozy umacniają mnie dwie okoliczności: po pierwsze, doświadczana od ćwierćwiecza alergiczna reakcja decydentów naukowych na próby dyskusji na ten temat, po drugie zaś takaż ich reakcja na próbę – skądinąd zresztą nieudolną – lustracji środowiska.

Wydaje się oczywiste, że obecnej sytuacji w nauce polskiej nie da się zmienić bez działań radykalnych. Rodzi to pytanie o siły zainteresowane tymi zmianami. Taką siłą jest otóż prorozwojowa grupa interesu. Grupa taka z pewnością istnieje, chociaż dotychczas była raczej grupą w sobie niż dla siebie. Z diagnozy tej wynika więc mało odkrywczy program: Indywidualności wszystkich instytutów, łączcie się! Można też dodać: Nie lękajcie się. Wstańcie z kolan, zbierzcie się i policzcie. Zobaczcie, jaka z was siła. Wy zawsze możecie wyjechać w szeroki świat, a oni niech się martwią, kto będzie pracował na ich emerytury. Dla swej obrony mogą oficjalnie zarejestrować swój – dotychczas nieformalny – Związek Zawodowy Miernot.

Można oczywiście udawać, że Uniwersytetu Zielonogórskiego cała ta historia nie dotyczy. Przygody dr. Marka Trojanowskiego podważają jednak tę błogą pewność, pokazując publiczności, jaki los czeka młodych zdolnych, którzy ośmielą się mieć większy dorobek naukowy od swych przełożonych, co zresztą nie jest trudne.

Zbigniew Rykiel

Tekst opublikowany w:
PULS 5, (105) maj 2007 r

zamieszczony za zgodą autora

RAPORT NFA: NAUKA I EDUKACJA – DROGI WYJŚCIA Z KRYZYSU

RAPORT NFA: NAUKA I EDUKACJA – DROGI WYJŚCIA Z KRYZYSU – DiagnozaAutor:Artur Śliwiński
NIEZALEŻNE FORUM AKADEMICKIE przystępuje do opracowania
RAPORTU: NAUKA I EDUKACJA– DROGI WYJŚCIA Z KRYZYSU
Najwyższy czas aby prawie trzyletnie doświadczenia NFA ( a także wcześniejsze Polskiego Cyrku Naukowego) ująć w formę raportu , który by można opublikować i rozesłać decydentom. Niezależne opinie środowiska akademickiego winny mieć wpływ na reformowanie systemu nauki i edukacji w Polsce.
Proponuje się aby raport składał się z trzech części: Diagnoza, Odpowiedzialność, Rozwiązania
Do każdej części przygotowany zostanie materiał wyjściowy (szkic wstępny) do otwartej dyskusji.
Podsumowanie dyskusji będzie dołączane do raportu.
Na każdą część będzie się składać kilka autorskich tekstów.
NFA zaprasza wszystkich zainteresowanych do współpracy przy Raporcie.Szkic wstępny pierwszej części raportu „Diagnoza” jest autorstwa Artura Śliwińskiego2007-05-16 17:47:37 | odsłon: 63800

RAPORT NFA: NAUKA I EDUKACJA – DROGI WYJŚCIA Z KRYZYSU

Artur Śliwiński

Szkic wstępny pierwszej części raportu „Diagnoza”

Stwierdzenie, że polska nauka znalazła się w sytuacji kryzysowej jest sygnalizowane od wielu lat. Taka diagnoza została sformułowana już w przed dwudziestu laty, na III Kongresie Nauki Polskiej (i paradoksalnie – była najostrzejsza z dotychczasowych, a także najbardziej przekonywająco przedstawionych). Niestety, w latach tzw. transformacji ustrojowej doszło do stępienia ostrości oceny stanu nauki polskiej, jakkolwiek nie nastąpiły żadne uzasadniające przewartościowania i zmiany strukturalne.
Dopiero w 2007 roku, na kanwie krytyki ustawy lustracyjnej podjętej przez część środowisk uniwersyteckich, świadomość kryzysu nauki uległa ponownemu odrodzeniu. Stało się to głównie za przyczyną politycznych wypowiedzi i oświadczeń rektorów i senatów uniwersytetów, ukazujących pełne determinacji postawy zachowawcze oraz zupełny brak samokrytycyzmu. To zaś skłaniało wielu ludzi zbulwersowanych zawartą w nich tendencyjnością krytyki rządu do zastanowienia. W pewnym sensie można mówić, że władze uniwersytetów, bezwiednie mącąc stojącą wodę, przyczyniły się do wzrostu zainteresowania sytuacją w nauce i edukacji, umożliwiając opinii publicznej uchwycenie przynajmniej najbardziej jaskrawych przejawów panującego kryzysu.
Jednak mimo wielu przejawów sytuacji kryzysowej jednoznaczne stanowisko, iż kryzys nauki i edukacji ma miejsce i należy pilnie podjąć działania zmierzające do jego przezwyciężenia, jest nadal marginalizowane. Po części jest to skutkiem braku wnikliwej i systematycznej analizy sytuacji w sektorze nauki i edukacji, co umożliwia trwanie w stanie „nieświadomej niekompetencji” . Niniejsza diagnoza sytuacji kryzysowej 1 jedynie częściowo niweluje ten brak. Po części, jest to również skutkiem lekceważenia znaczenia nauki i edukacji, a niekiedy nawet wrogiej wobec nich podstawy. Chociaż przykłady takiej negatywnej postawy łatwo zaobserwować, jest to zjawisko trudne do identyfikacji. Mamy bowiem do czynienia ze złożonym splotem różnych czynników, które mu sprzyjają, jak np. dający ciągle znać o sobie „kompleks antyinteligencki” niektórych środowisk społecznych i zawodowych, ale także ogólna atmosfera niedoceniania znaczenia sektora publicznego w życiu społeczno-gospodarczym kraju.
W świetle tych spostrzeżeń staje się zrozumiałe, że warto na wstępie podjąć się identyfikacji funkcjonujących w środowiskach naukowych i szerzej – w opinii publicznej – poglądów na stan nauki i edukacji, a także uchwycenia ich przydatności w rozpoznaniu i przezwyciężaniu sytuacji kryzysowych. Wyróżniamy tutaj kilka najważniejszych tendencji, które można zilustrować konkretnymi przykładami.

Stanowisko władz resortowych.

Z wielu dokumentów wynika, że jest to stanowisko niezmienne od kilku lat i odzwierciedla imperatyw dostosowania nauki i edukacji w Polsce do idei oraz standardów Unii Europejskiej. Stanowisko to można określić mianem konieczności reorientacji, wyrażonej syntetycznie m.in. w oficjalnym dokumencie Komitetu Badań Naukowych (2004): … polski system nauki powinien być możliwie dobrze dostosowany do systemu europejskiego. Jednakże strategia podejmowanych działań w ramach polityki naukowej państwa powinna mieć na uwadze, aby udział w realizacji europejskich programów badawczych w największym stopniu odpowiadał specyfice badawczej i potrzebom rozwojowym Polski, aby stanowił pomoc, a nie zagrożenie dla narodowych programów badawczych. Instrumenty stosowane w polskiej polityce naukowej nie są jeszcze dostosowane do potrzeb współdziałania nauki polskiej z europejską, w szczególności w zakresie finansowania. Zakres diagnozy, która z konieczności powinna poprzedzać enuncjacje programowe, zostaje sprowadzony tutaj do niedostatecznego finansowania nauki w Polsce (zarówno ze środków publicznych jak i prywatnych).
Władze resortowe nie zdefiniowały skali trudności i nie podjęły żadnych działań, by przeciwstawić się kryzysowi nauki.
Poglądy zbieżne ze stanowiskiem władz resortowych wyraża znaczna część prominentnych przedstawicieli środowisk naukowych. Wskazują oni na niedostateczny udział wydatków na naukę jako na główną przyczynę trudności dostosowawczych oraz niewykorzystania potencjału naukowego. I tak na przykład Prof. Tadeusz Kowalik z Instytutu Nauk Ekonomicznych PAN następująco oddaje istotę tych poglądów: Nasze opóźnienia są tak drastyczne, infrastruktura badawcza tak zacofana, że Polska powinna co najmniej trzykrotnie zwiększyć z budżetu państwa wydatki na badania i rozwój w ciągu paru lat. W tej chwili nakłady z budżetu spadły do poniżej 0,40%. Jeśli więc nakłady wzrastałyby w ratach, nie byłaby to pozycja znacząca w skali całego budżetu. Uważam, że nawet jeśli w najbliższym czasie nie udałoby się radykalnie zmniejszyć deficytu budżetowego, to mimo to, nakłady na naukę powinny wzrastać nawet kosztem zwiększenia zadłużenia państwa. Musimy przeciwdziałać ucieczce najzdolniejszych. Nie sądzę, byśmy mogli nawet w połowie liczyć na podobny wysiłek ze strony sektora prywatnego. W decydujących gałęziach dominują już u nas filie korporacji międzynarodowych, które badania prowadzą „w centrali” 2
——————————————————————
1 Należałoby mówić raczej o audycie kryzysu, tj. oceny gotowości i zdolności sektora nauki i edukacji do radzenia sobie z sytuacjami kryzysowymi, na wzór audytu finansowego. Taki audyt powinien być prowadzony systematycznie przez kierownictwo odpowiednich resortów, czego oczywiście nie ma. Niniejszy raport nie zastępuje podobnej praktyki.

2 W jakim tempie Polska winna zwiększać nakłady na naukę w ciągu najbliższych sześciu lat, Sprawy Nauki. Biuletyn Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, 2004 /6-7

Z naszego punktu widzenia omawiane rozeznanie stanu nauki polskiej, charakterystyczne dla polityki naukowej i wpływowej części środowiska akademickiego można scharakteryzować w dwóch podstawowych wymiarach.
Po pierwsze, jako dostrzeganie niektórych symptomów kryzysu, a ściślej biorąc – braku zasobów. Jest to rzeczywiście ważny symptom kryzysu nauki. Jednakże mamy tutaj do czynienia ze znacznie zawężonym spojrzeniem na stan nauki, czego nie usprawiedliwia tematyczne czy czasowe ograniczenie ram wypowiedzi. W wielu przypadkach bowiem niezbędne jest zastrzeżenie, że rozwiązanie problemu jest nierealne bez uwzględnienia dodatkowych czynników lub warunków, czego tutaj nie znajdujemy. Jest dla nas oczywiste, że wzrost nakładów na naukę nie rozwiązuje problemu.
Po drugie, jako szybki zwrot (lub ucieczka) w kierunku programowania przyszłości, co także podważa realność proponowanych rozwiązań problemu. Jest bowiem równie oczywiste, że bez gruntownej identyfikacji punktu wyjścia, żaden punkt docelowy nie może zostać osiągnięty.

Omawiane poglądy zaliczamy do pozycji oznaczonej jako ukrywanie kryzysu – dostrzeganie symptomów sytuacji kryzysowej, ale zarazem nie przyjmowanie kryzysu do wiadomości

„Stanowisko rektorskie”. Przykładem sygnalizowanego stanowiska są wypowiedzi jednego z b. rektorów uniwersyteckich 3, jednak szereg innych wypowiedzi wskazuje, że nie jest ono odosobnione, lecz ilustruje zapatrywania szerzej rozpowszechnione w środowiskach akademickich: Oprócz sukcesów polskie uczelnie mają również wiele problemów. Brakuje nam systemów rzetelnej i ostrej oceny działalności naukowej i dydaktycznej, zwłaszcza samodzielnych pracowników naukowych. Wielu z nich zaniedbuje swe obowiązki, ucząc w dwóch lub więcej szkołach, podejmując zbyt wiele zobowiązań poza macierzystą uczelnią. Wciąż jeszcze obowiązuje u nas system „opiekuńczy”, który nie pozwala rozstać się z pracownikiem nierokującym większych nadziei, by zastąpić go młodszym i zdolniejszym. Jest to zresztą bolączką wielu uniwersytetów europejskich, które przegrywają konkurencję z amerykańskimi, słynącymi z ostrej selekcji kadry nauczającej. Jest to stanowisko „ofensywno-obronne”, co ujawnia treść całej wypowiedzi, niezwykle agresywnej wobec ocen krytycznych środowisk akademickich.
Innym wyrazem tego stanowiska są wypowiedzi o charakterze apologetycznym, takie jak wypowiedź innego rektora renomowanej uczelni 4, iż: Obiektywnie patrząc, mamy tu największy potencjał w Polsce, jeżeli chodzi o life science. Jesteśmy przekonani, że nasze sukcesy w staraniach o pieniądze pochodzą z tego, że mamy olbrzymi potencjał dydaktyczny, naukowy i bardzo dobrych studentów.

Takie poglądy z łatwością można zaliczyć do pozycji oznaczonej jako zaprzeczanie: samozadowolenie, niedostrzeganie kryzysu
———————————————————————–
3 „Czy naprawdę szkoła przekrętów ?” Rozmowa z prof. Piotrem Węgleńskim, rektorem Uniwersytetu Warszawskiego , Gazeta .pl 22.12.2004

4 „Sukces przyniosą tylko wspólne działania”. Rozmowa z prof. dr hab. Karolem Musiołem, rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, Nasz Dziennik, 11 maja 2007.

Stanowisko krytyczne. Wyrazem stanowiska krytycznego jest sformułowanie generalnie negatywnej oceny stanu nauki i edukacji w Polsce. Najbardziej zdecydowanym reprezentantem takiego stanowiska jest założone przez dr Józefa Wieczorka Niezależne Forum Akademickie, którego liczne wypowiedzi można sprowadzić do następującej kwintesencji: sytuacja nauki w Polsce jest zła, poza nielicznymi chlubnymi wyjątkami. Polskie uczelnie znajdują się daleko w światowych rankingach pod względem dorobku naukowego, podczas gdy najwybitniejsi polscy uczeni czasowo, lub stale pracują za granicą 5. Pogląd ten jest podzielany przez znaczną część środowiska naukowego, jednak pojawia się głównie w wypowiedziach o charakterze nieformalnym. Również znaczna część innych środowisk opiniotwórczych ten pogląd podziela (co niestety wiąże się niekiedy z awersją wobec środowisk naukowych).
W obrębie środowiska akademickiego rozwinięcie i uzasadnienie tego stanowiska znajdziemy w wypowiedziach prof. Marii Pawełczyńskiej, która ukazuje szersze tło istniejącego w nauce kryzysu. Składa się na to stwierdzenie, że nie tylko Stalinizm prowadził zmasowany i totalny atak na warstwę inteligencką, której samo istnienie w społeczeństwie zagrażało prestiżowi elit komunistycznych, opierających się częściowo na wyposażonych w pieniądze i władzę półanalfabetach. Także z przekonania, iż walka (z warstwą inteligencką – AŚ) przetrwała czasy stalinowskie, a jej społeczne skutki determinują szereg zjawisk nam współczesnych 6. Dopiero na tym tle szczególnego znaczenia nabiera stwierdzenie, odnoszące się pośrednio do pokaźnej części środowisk naukowych: Wytworzyła się bardzo silna elita społeczno-ekonomiczna, mająca dostęp do władzy różnych szczebli oraz możliwości dysponowania dobrami ekonomicznymi, wyodrębniająca się ze społeczeństwa na zasadzie specjalnych przywilejów i wspólnych interesów. Między członkami elity kształtował się system społecznych łączności poziomych i pionowych, tworząc bardzo silną i obejmującą coraz większy zakres spraw więź interesów, specyficzną dla układów mafijnych 7
Innym przykładem prezentacji tego stanowiska są wypowiedzi prof. Piotra Jaroszyńskiego w cyklu felietonów Przeciw duchowej emigracji zamieszczonych w „Naszej Polsce”: Nam z premedytacją uwięziono, okaleczono lub pomordowano profesorów. […] Ktoś powie, przecież to było dawno. Po co do tego wracać? Dawno i niedawno. Skutki ponosimy po dziś dzień, gdy na miejsce prawdziwych profesorów, komuna wygenerowała nam setki, a może tysiące przebierańców w wielu dziedzinach naszego życia, w tym również w nauce. Wystarczy zobaczyć, jaki panuje strach przed lustracją! 8
Stanowisko krytyczne, wskazujące jednoznacznie na występowanie kryzysu, w tym zwłaszcza dotykające historycznych przesłanek obecnego kryzysu nauki, jest uznawane na ogół za radykalne i kontrowersyjne. Mimo to nie spotyka się z polemiką ze strony osób i środowisk zajmujących stanowisko bardziej umiarkowane czy przeciwne, lecz jest z reguły przemilczane. Postulaty eliminacji źródeł patologii i zmian w systemie nauki i nauczania formułowane z myślą o wprowadzeniu respektowanych w większości krajów standardów działalności naukowej są konsekwentnie ignorowane (również przez organy administracji naukowej).
Wskazuje to na istnienie ostrego, choć ukrytego konfliktu. Wskutek tego konfliktu stanowisko krytyczne nie ma dostatecznej siły sprawczej, umożliwiającej mobilizację środowisk naukowych i politycznych na rzecz wyjścia z kryzysu nauki i edukacji. Jednak nie należy z tego względu takiego stanowiska bagatelizować. Ma ono bowiem niezaprzeczalne walory dla przeprowadzenia diagnozy, nieodzownej do wyjścia z kryzysu.
Omawiane poglądy zaliczamy do pozycji oznaczonej jako świadomość zapaści: bezradność, brak programu wyjścia z kryzysu, a zarazem niechęć do jego akceptacji.
————————————————————-
5 List otwarty do Wicepremiera RP Ludwika Dorna w sprawie lustracji nauczycieli akademickich oraz reformy nauki i szkolnictwa wyższego , NFA 24.03.2007
http://www.nfa.pl/articles.php?id=368

6 Anna Pawełczyńska: Głowa hydry, Wyd. Test, Warszawa 2004, s. 127

7 Tamże, s. 58

8 Piotr Jaroszyński: Zbrodnia nieosądzona, Nasza Polska, 3.04.2007

OPÓR WOBEC KONIECZNYCH ZMIAN

Łatwo dostrzec, że niektóre stanowiska wobec kryzysu nauki i edukacji stanowią mniej lub bardziej świadomy wyraz oporu wobec koniecznych zmian. Zaprzeczanie istnienia sytuacji kryzysowej, a także jej ukrywanie cechuje na ogół niechęć nie tylko do zwolenników stanowiska krytycznego, ale przede wszystkim niechęć do przełamania impasu lub co najmniej do proponowanych w tym celu środków zaradczych. Stawiające ten opór środowiska akademickie oraz instytucje naukowe i administracyjne stanowią siłę, która będzie niewątpliwie hamować konieczne zmiany. Faktu tego nigdy nie można lekceważyć.
W tej sytuacji bardzo ważne (acz niewystarczające) jest ujawnienie skali, znaczenia i mechanizmu kryzysu nauki i edukacji, a także konsekwencji zaniechania działań naprawczych. Jest to pierwszy krok do zainicjowania pożądanych zmian.
Należy jednak zaznaczyć, że do niedawna można było niedoceniać siły oporu przed tymi zmianami, głównie ze względu na ukazany wcześniej specyficzny „pluralizm” stanowisk dotyczących kondycji nauki i edukacji . Dopiero wydarzenia sprowokowane przyjęciem przez Sejm RP ustawy lustracyjnej ujawnił z jak wielką siłą oporu mamy tutaj do czynienia.
Po pierwsze, reakcja na zamysł lustracji środowisk naukowych nie ograniczała się do wyrażenia postawy obronnej, lecz przyjęła postawę jednoznacznie wrogą wobec obecnego rządu, a nawet szerzej – systemu rządzenia. Tak należy bowiem interpretować oświadczenia i uchwały pomawiające rządzącą koalicję o tworzenie zagrożeń dla demokratycznego państwa prawnego. Nie ulega wątpliwości, że stwierdzenie, iż teraźniejszość cechuje nasilające się w życiu politycznym i społecznym naszego kraju przejawy instrumentalnego traktowania prawa, „zawłaszczania instytucji publicznych przez rządzące partie polityczne, ideologizacji stosunków społecznych i gospodarczych, ograniczenia niezależności mediów… 9 jest nie tylko nieprecyzyjne i nieudokumentowane, lecz wręcz fałszywe. Mamy tutaj bowiem do czynienia z ostrym potępieniem praktyk, które osiągnęły apogeum w trakcie poprzednich rządów. Nigdy przecież nie było tak silnej presji na ograniczenie tych praktyk, jak obecnie. Nadużywanie legislacji do realizacji interesów gospodarczych grup związanych z ówczesnymi rządami, w tym grup mafijnych, przyjęło niespotykane rozmiary. Odgórne lansowanie ultraliberalnych, szkodliwych z polskiego punktu widzenia, idei stanowiło równie silny przejaw ideologizacji życia społecznego i gospodarczego jak w okresie komunistycznym. Nigdy też nie było takiego rozluźnienia „kanonów ideologicznych” jak obecnie, zważywszy choćby na koegzystencję różnych – zazwyczaj słabo sprecyzowanych – koncepcji ideowych w obrębie obecnej koalicji rządowej.
Po drugie, reakcja ta nie napotkała na sprzeciw ze strony rządowej administracji naukowej, która nie tylko zaniechała użycia właściwych środków dyscyplinujących, lecz przyjęła postawę biernego poparcia tego sprzeciwu. Jest to niezwykły fenomen polityczny: skrytego patronowania opozycji przez organy rządowe. Potwierdza to obawę, że duża siła oporu wobec pożądanych zmian w nauce wynika z połączenia siły rządowej administracji naukowej oraz zainteresowanych utrzymaniem status quo środowisk naukowych. Oznacza to, że bez zasadniczej i zdecydowanej reformy oraz zmian personalnych w rządowej administracji naukowej trudno będzie dopatrzeć się szansy na wyjście nauki i edukacji z kryzysu.
—————————————————————-
9 Patrz: Uchwała nr 182 senatu Uniwersytetu Warszawskiego w sprawie zagrożeń dla demokratycznego państwa prawnego z 21 marca 2007 r.

Po trzecie, charakterystyczne dla omawianej reakcji jest zgranie akcji protestu ze strony rektorów i senatów uniwersyteckich z działaniami politycznymi Sojuszu Lewicy Demokratycznej (zarówno pod względem merytorycznym i propagandowym, jak również pod względem organizacyjnym). Obydwie strony przyjęły wspólną politykę i podjęły wspólne akcje. Mniej ważne są tutaj asocjacje dotyczące historycznych przyczyn podobnego quasi-sojuszu, a znacznie bardziej ukazanie, że siła oporu wobec zmian w nauce i edukacji tkwi nie tylko w środowisku naukowym, lecz także w sympatyzującej z tym środowiskiem opozycji politycznej.
Interesujące jest przy tym, że inne środowiska opiniotwórcze, w tym środowisko dziennikarskie, nie zademonstrowały względnie jednolitego stosunku do profesorskiego sprzeciwu wobec lustracji. Część tygodników raczej wolała skorzystać z okazji, aby wydobyć na światło dzienne zakłamanie niektórych sygnatariuszy tego protestu i przy okazji zwrócić uwagę czytelnikom na zły stan nauki polskiej.
Opór wobec koniecznych zmian ma swoje przyczyny. Pomijając listę najbardziej banalnych przyczyn tego oporu, takiego jak obawa przed utratą pracy, władzy, prestiżu czy przed ograniczeniem dostępu do środków materialnych, warto zatrzymać się nad jego uwarunkowaniami społecznymi i ekonomicznymi. Wydaje się, że opór jest zbyt silny, aby poprzestać na „klasycznych” wyjaśnieniach jego przyczyn. Z naszych obserwacji wynika, że podstawową przesłanką tego oporu jest ograniczona zdolność środowisk naukowych i rządowej administracji naukowej do realizacji ich podstawowych funkcji: działalności naukowej i kształcenia młodzieży.

Warto zatem głębiej zastanowić się, jakie są przyczyny utraty tej zdolności i w dalszej perspektywie – możliwości jej odzyskania 10. Oczywiście nie chodzi wyłącznie o osobiste predyspozycje ludzi nauki, lecz o zespołowe zdolności podejmowania współczesnych wyzwań o charakterze społecznym, ekonomicznym i technologicznym.
Do przezwyciężenia tego oporu konieczne jest rozbudzenie środowisk – nie tylko naukowych – sprzyjających koniecznym zmianom. Ale rozprawienie się z oporem wobec tych zmian będzie niewątpliwie trudne.
—————————————————————–
10 Pogląd ten opiera się na trzyletnim dorobku NFA, wskazującym na systemowe przyczyny obecnej zapaści nauki w Polsce.

OGRANICZONA ZDOLNOŚĆ ŚRODOWISK NAUKOWYCH DO REALIZACJI ICH PODSTAWOWYCH FUNKCJI

Teza o ograniczonej zdolności środowisk naukowych do realizacji ich podstawowych funkcji ma poważne reperkusje. Przede wszystkim osłabia argumenty – zasadne w innych warunkach – o użyteczności nauki i efektywności zaangażowanych w rozwój nauki środków. Innymi słowy, powoduje ujście „powietrza z balonu”.
Ma również istotne znaczenie dla określenia kierunku zmian ukierunkowanych na wyjście nauki i edukacji z kryzysu. Jest jednakże tezą w pewnym sensie utrudniającą diagnozę sytuacji, bowiem dotyczy materii wymagającej zaawansowanej wiedzy o systemach nauki i edukacji, zaś w warstwie empirycznej umiejętności uchwycenia wieloletnich nawarstwień i opóźnień, które układają się w skomplikowaną mozaikę. Nie są to jednak utrudnienia większe, niż na przykład w auditingu kryzysu dużej korporacji przemysłowej. Toteż brak podobnego auditingu wydaje się symptomatyczny. Brak ten jest wewnętrznym elementem tej skomplikowanej mozaiki.
Warto zauważyć, że ograniczenia zdolności rozwoju nauki i edukacji mają przede wszystkim charakter funkcjonalny, czyli dotyczą wadliwego funkcjonowania instytucji naukowych ujmowanych w świetle oczekiwań lub wymogów zewnętrznych. Dotyczy to zarówno niezdolności do udźwignięcia nakładanych na te instytucje ciężarów, jak też nie radzenia sobie z zakłóceniami i presją zmian zachodzących w otoczeniu tych instytucji, ale także pojawiających się od wewnątrz. Takie spojrzenie może wydawać się zbyt ogólne i technologiczne, lecz znacznie ułatwia usystematyzowanie problemu.
Ale warto też zauważyć, że o wspomnianych ograniczeniach wiele mówią dostrzegalne gołym okiem symptomy spadku wymaganych zdolności, a nawet, w skrajnym przypadku, ich likwidacji czy niszczenia.
Obydwa punkty widzenia, ujawniające wadliwe funkcjonowanie instytucji naukowych i odsłaniające symptomy ich niesprawności są w znacznej mierze rozpoznane. Jest to przede wszystkim zasługa Niezależnego Forum Akademickiego, które przez trzy lata zgromadziło pokaźny zbiór danych i opinii na sygnalizowane tematy (w tym materiał prasowy). Dotyczy to w większym stopniu symptomów niesprawności, w mniejszym wad funkcjonowania, często ujawniających się jedynie pośrednio, w postaci postulatów naprawczych.

Symptomy niszczenia potencjału naukowego

Jest faktem, że w powojennej historii nauki zjawisko niszczenia potencjału naukowego miało okresowo charakter systemowy: wyrażało się w eliminacji wybitnej kadry naukowej i zastępowaniu jej dyspozycyjnymi „pracownikami nauki”. Zjawisko to jest szczególnie groźne i szkodliwe. Stanowi ono zaprzeczenie podstawowej działalności naukowej i kształcenia młodzieży i wypełnienie powstałej luki działalnością o charakterze pseudonaukowym. Jaskrawym przykładem tego zjawiska były czystki w polskich środowiskach naukowych – o charakterze eksterminacyjnym – przeprowadzone w polskich uczelniach na terenach okupacji hitlerowskiej i sowieckiej, a po zakończeniu wojny – ponownie na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Świadomość, że czystki te pozostawiły trwałe i głębokie ślady na nauce polskiej, nie jest jednak dostateczna. Kadry dyspozycyjnych „pracowników nauki” zajęły uprzywilejowane miejsce w strukturach organizacyjnych nauki i szkolnictwa. Wraz z ukształtowanymi przez nie „tradycjami” polityki kadrowej pozostały one dnia dzisiejszego (negatywne skutki tego stanu rzeczy nie są dostatecznie rozpoznane).
Najbardziej groźne i szkodliwe są współczesne zjawiska niszczenia potencjału naukowego, obejmujące zarówno niszczenie zasobów ludzkich, jak i materialnych nauki. Zjawisko to potęguje się w latach dziewięćdziesiątych ub. wieku, ale bynajmniej nie zanika do dnia dzisiejszego. Obejmuje ono dwa główne nurty.
Pierwszy nurt, stanowiący kontynuację wcześniejszej polityki kadrowej, dotyczy eliminowania z instytucji naukowych osób zagrażających partykularnym interesom agenturalno-mafijnym, które w znacznym zakresie przechwyciły ster w części uczelni. Jako jeden z przykładów można przytoczyć nagminne pozbywanie się „niepoprawnych politycznie” profesorów i doktorów (a wraz z nimi cennych dyscyplin naukowych) z prestiżowych uczelni: Uniwersytetu Jagiellońskiego i Uniwersytetu Warszawskiego. Skalę problemu podkreśla fakt, iż w obydwu przypadkach władze uczelni zdecydowanie przeciwdziałały próbom zniesienia tej praktyki, uciekając się nawet do działań łamiących prawo 11.
Szerszym i słabo przedostającym się do opinii publicznej zjawiskiem jest wieloletnia likwidacja branżowych instytutów naukowo-badawczych, takich np. CEMI czy Instytutu Gospodarki Mieszkaniowej. Proces likwidacji instytutów branżowych w nikłym stopniu stanowił logiczną konsekwencję likwidacji sektorów gospodarczych, w stosunku do których spełniały one pierwotnie rolę usługową. Należy podkreślić, że w całym okresie tzw. transformacji ustrojowej nie zostały opracowane i realizowane żadne założenia lub programy przekształceń resortowych placówek naukowych. Żywiołowość tych przekształceń stała się okazją do licznych malwersacji oraz przywłaszczeń wartości intelektualnych i materialnych.
Można więc powtórzyć (dodatkowo sygnalizując pilność koniecznych zmian) następującą opinię: Po raz pierwszy grozi nam rzecz niebywała: przerwanie ciągłości rozwoju polskich środowisk naukowych, co oznaczać może zawalenie się na dziesiątki lat (albo bezpowrotnie!) mozolnie, przez wiele pokoleń budowanego gmachu rozwoju i krzewienia wiedzy naukowej. Oznaczać ono może nie tylko panowanie ciemnoty. Od dziesiątków lat w polskich środowiskach naukowych ścierają się dwie wyraźne tendencje. Jedną z nich jest nonkonformistyczne podtrzymywanie ciągłości nauki i kształcenia, ciągłości będącej nieodzownym, podstawowym warunkiem zachowania zdolności intelektualnych Polaków oraz „definiowania” problemów i sytuacji, w której przyszło nam egzystować. Na drugą, przeciwstawną tendencję składają się nieustające akty tępienia środowisk naukowych 12
——————————————————————–
11 Patrz m.in.: J. Wieczorek : Jasełka akademickie z rektorem UW w roli Heroda, NFA (2005.01.06);
http://www.nfa.pl/articles.php?id=42

A. Śliwiński: List otwarty do dziekanów Uniwersytetu Warszawskiego w sprawie patologii w nauce polskiej, NFA (2006.08.31)
http://www.nfa.pl/articles.php?id=290

12 A. Śliwiński: Bohaterowie i złoczyńcy, uczeni i doktrynerzy (1) Nasza Polska,

Brak przejrzystości.

Przejrzystość w twórczości naukowej ma szczególną wagę, ponieważ rezultaty działalności placówek naukowych, zespołów i pojedynczych naukowców są trudno mierzalne i zarazem dalekosiężne. Z jednej strony, trudności pomiaru tych rezultatów otwierają szerokie pole dla manipulacji sukcesami i prestiżem naukowym ze strony czynników powołanych do oceny projektów i wyników prac naukowych, a pośrednio (poprzez system nagród i awansów) – dla manipulacji środowiskiem naukowym. Z drugiej strony, trudności te są wykorzystywane przez ludzi, którzy nadużywają funkcji naukowych do forsowania własnych karier naukowych.
Stąd wynika duże znaczenie moralności w życiu naukowym, która stanowi główny hamulec nadużyć wynikających ze specyficznego charakteru działalności naukowej. W obecnych warunkach lekceważenie, a nawet jawne zaprzeczanie znaczenia moralności i etyki naukowej jest niestety w Polsce, wyłączając nieliczne uczelnie, powszechne. Większość patologii nauki, które ją degradują i rozbrajają dotyczy zachowań łączących tendencyjne stosowanie nieostrych, uznaniowych i niejawnych procedur oceny projektów i prac naukowych z wykorzystywaniem przez autorów niegodziwych sposobów sprostania formalnym kryteriom awansu naukowego. W trakcie sporów na tle lustracji środowisk akademickich ten moment patologii nauki pojawił się z całą wyrazistością jako praktyka osiągania awansów naukowych przez wykorzystywanie wpływów agenturalnych.
Stąd także wynika decydujące znaczenie dążących do obiektywizmu, precyzyjnych i jawnych kryteriów i procedur oceny działalności naukowej. Ich zastosowanie stanowi usankcjonowanie znaczenia moralności w życiu naukowym, element kontroli merytorycznej i finansowej, a przede wszystkim czynnik umożliwiający funkcjonowanie przejrzystych reguł gry.
Nie można lekceważyć dalekosiężnych sygnalizowanych zjawisk. Negatywne zjawiska moralne i manipulacyjne są ze sobą ściśle związane. Przekładają się one na stosunki między nauczycielem akademickim i studentem, powodując spustoszenia moralne wśród młodzieży studenckiej, powielając wśród niej negatywne wzory i postawy społeczne oraz ograniczając jej rozwój osobowy. Idzie to w parze z niską jakością przekazywanej wiedzy i nabywanych umiejętności.
Niedostateczna produktywność. O ile inne symptomy kryzysu nauki i edukacji mogą być różnie tłumaczone, a nawet bagatelizowane jako ukazujące zjawiska marginalne, o tyle niedostateczna produktywność placówek naukowych – jako rezultat wielu innych czynników i warunków – jest zjawiskiem bezspornym i dotykającym wszystkich wymiarów działalności naukowej i kształcenia. Jakkolwiek wiedzy naukowej nie można utożsamiać z jej praktycznym wykorzystaniem, a więc niedostateczna produktywność nauki nie stanowi wyłącznego kryterium jej oceny, trzeba brać pod uwagę silną korelację, jaka zachodzi między postępem naukowym i postępem technicznym (w mniejszym stopniu – społeczno-ekonomicznym).
Konieczne jest zastrzeżenie, że nie chodzi o koniunkturalny spadek produktywności, który zawsze można usprawiedliwiać, lecz o zjawisko trwałe i stale się pogłębiające. Najbardziej jaskrawo niska produktywność polskich placówek naukowych ujawnia się na tle porównań międzynarodowych. W dziedzinach wiedzy technologicznej wyrazem tej produktywności są śladowe ilości patentów (pięćdziesięciokrotnie mniej na milion mieszkańców, niż średnia unijna) oraz zatrważająco niski poziom innowacyjności (21 miejsce w UE). W naukach społecznych, humanistycznych i prawnych dominują przestarzałe i kompromitujące pod względem intelektualnych koncepcje: marksistowsko-modernistyczne, pozytywistyczne, a nawet oświeceniowe. Dominuje doktrynerstwo, oderwanie od polskiej rzeczywistości i epigonizm.
Efektywność nauki (ujmowana w kategoriach analizy kosztów i korzyści) nie jest mierzona (choć powinna). Tym niemniej, zarówno społeczne, jak i prywatne korzyści z nakładów ponoszonych na naukę przez polskie społeczeństwo są wyraźnie niewystarczające.

KRYZYS AUTONOMII NAUKI

Jest bezsporne, że obecny kryzys w sektorze nauki i edukacji jest w decydującym stopniu uwarunkowany czynnikami zewnętrznymi. Warto podkreślić, że czynniki te nie są identyfikowane i kontrolowane przez władze naukowe, co sprzyja ich negatywnemu oddziaływaniu, a także podważa realizm polityki naukowej plasując ją na poziomie pobożnych życzeń. W niniejszym szkicu możliwe jest jedynie zaznaczenie niektórych z nich, w stopniu daleko niedostatecznym.
Na plan pierwszy wysuwa się kwestia autonomii nauki, z dwóch przynajmniej powodów. Po pierwsze, na temat tej autonomii narosło wiele niejasności, które ostatnio były wykorzystywane w konflikcie politycznym między przeciwnikami i zwolennikami lustracji środowiska naukowego. Po drugie, obecny kryzys nauki ma cechy kryzysy autonomii, co oznacza, że przezwyciężenie tego kryzysu musi opierać się na gruntownym poznaniu jego specyfiki.
Autonomia nauki nie oznacza przez autonomii celów. Chodzi, podobnie jak w wielu w innych niż nauka sektorach życia, o społeczny charakter celów nadrzędnych (powszechnie uznawanych za ważne społecznie, respektowane i chronione przed sprowadzeniem do roli celów podrzędnych, a szczególnie przed unicestwieniem). Niszczące działanie ideologii komunistycznej polegało na tym, że wymuszała ona podporządkowanie sobie tych celów i dlatego w sposób zasadniczy pozbawiała naukę podstawowego uzasadnienia potrzeby autonomii. W dłuższym horyzoncie czasu musiało to przynieść opłakane skutki, czego tutaj nie potrzeba uzasadniać 13.
Wspomniana rola celów nadrzędnych nauki (rozumianych w najbardziej elementarnym znaczeniu jako wytwarzania i upowszechniania wiedzy, ale z respektowaniem koniecznej różnorodności) jest obecnie również podważona. Przede wszystkim warto zwrócić uwagę na fakt, że cele te uległy znacznemu rozmyciu z dwóch stron, a więc jako rozumienie powinności naukowych oraz jako rozkojarzenie i deformacja pojęcia nauki 14. Są to wyjątkowo silne procesy. Zasadniczy problem polega na tym, aby przywrócić nauce rzeczywiste cele, do których jest ona powołana. Cele te mogą być i są naruszane z zewnątrz, ale także – przez działania sprzeczne z nimi – od wewnątrz.
Ignorowanie możliwości naruszania autonomii nauki od wewnątrz stanowi sygnał, że autonomia nauki ma skłonność do przeistaczania się w autonomię wzrostu, czyli w kolidujące z interesem publicznym, dążenie do osiągania wpływów i osiągania korzyści. Jest to fenomen określany mianem Lewiatana.
Zachodzi ścisła zależność między rozumieniem autonomii celów nauki i pojęciem wolności naukowej. Autonomia celów przeciwstawia się nie tylko zewnętrznym zagrożeniom realizacji tych celów, lecz w równym stopniu zagrożeniom wewnętrznym. Toteż wolność naukowa nie jest, a nawet nie może być wartością bezwzględną. Musi podlegać organizującej roli celów nadrzędnych stojących niezmiennie przed nauką. Wolność ta ma więc oczywiste granice w respektowaniu podstawowych wymogów, których spełnienie warunkuje realizację tych celów.
—————————————————————
13 Dotyczy to wszelkich ekspansywnych i totalitarnych ideologii, a więc te spostrzeżenia zachowują walor aktualności także w obliczu forsowania na gruncie naukowym współczesnych nurtów ideologicznych.

14 W tym drugim przypadku nie chodzi o to, że pojęcie nauki nie jest klarowne i bezdyskusyjne, lecz o to, że do głosy dochodzą koncepcje filozoficzne i potocznie uznawane poglądy kwestionujące ….wykluczające potrzebę zachowania obiektywizmu.

Niestety, obecnie autonomię uczelni pojmuje się w Polsce jako wartość samoistną, oderwaną od społecznych powinności nauki. Takie podejście znalazło odbicie w opiniach formułowanych w imieniu środowisk naukowych przez władze uniwersytetów. Na przykład uchwały senatu Uniwersytetu Warszawskiego w sprawie zagrożeń dla demokratycznego państwa prawnego oraz w sprawie tzw. ustawy lustracyjnej, podobnie jak stanowisko rektorów uniwersytetów polskich, a także liczne osobiste wypowiedzi profesorów uniwersyteckich są co najmniej jednostronne. Stawiają ustawie uchwalonej przez Sejm RP zarzut naruszania autonomii uczelni, nie dostrzegając przy tym, że występuje także naruszanie tej autonomii od wewnątrz, właśnie za pośrednictwem niejawnych powiązań agenturalno-mafijnych, któremu ustawa ta usiłuje zaradzić.
Jest to przejaw kryzysu autonomii, dla którego znamienna jest rozbudowana biurokracja i znaczna rutyna organizacyjna, występowanie wysmukłych i sztywnych hierarchii stanowisk i tytułów, ograniczenie swobody naukowo-badawczej oraz stosowanie odgórny ustalonych procedur awansu, kontroli i finansowania. Fakt, że zachowano niektóre zewnętrzne atrybuty samorządności środowisk naukowych niczego nie zmienia. Jest to niemal klasyczny przykład funkcjonowania rozwiązań organizacyjno-prawnych, które umożliwiają odgórne narzucenie celów ideologicznych i władzy. Nie ma wątpliwości, skąd te rozwiązania się wzięły i komu miały służyć. To system wypracowany po II Wojnie Światowej, wzorowany na rozwiązaniach sowieckich, ze wszystkim tego skutkami (kulturowymi, politycznymi, ekonomicznymi). Został on zastosowany w celu poddania nauki i edukacji totalnej kontroli ze strony władz komunistycznych. Jest obrazem specyficznej praktyki administracyjnej, narzucającej nauce podrzędne funkcje wykonawcze. Ludzie promowani musieli być powiązani z układami i zwykle przedstawiać niski poziom moralny, i naukowy, żeby nie stanowić zagrożenia dla wyższych urzędników. Nie uległo to zmianie w III Rzeczpospolitej 15

Istota problemu polega na tym, że system nauki i edukacji nie został do tej pory zreformowany, a szereg modyfikacji prawnych i organizacyjnych, szczególnie w obrębie ustawy o szkolnictwie wyższym, jeszcze bardziej wzmocniło jego dotychczasowe, negatywne własności.
Przyglądając się najczęściej wysuwanym postulatom zmierzającym do uzdrowienia sytuacji w nauce polskiej 16, łatwo zauważymy, że jakkolwiek są one fragmentaryczne i niedostatecznie spójne, koncentrują się wokół sygnalizowanych wyżej aspektów kryzysu autonomii nauki.
Nie jest to jedynie kwestia zaszłości historycznych. Jest to również kwestia niskiego poziomu organizacyjnego nauki. Swoboda pracy naukowej nie jest swobodą przysługującą władzy hierarchicznej, lecz możliwością poszukiwań intelektualnych i badań nieograniczonych bez wyższej konieczności przez istniejące hierarchie służbowe i naukowe. Tymczasem obecny mechanizm funkcjonowania nauki jest jaskrawym przykładem ograniczenia możliwości twórczych oraz dostępu do zasobów służących produkcji naukowej na podstawowych szczeblach samodzielnej działalności naukowej. Mechanizm ten spowodował powstanie balastu dożywotnio utytułowanej i bezpłodnej intelektualnie postkomunistycznej profesury, odstręczając od nauki wielu z tych, którzy z racji swych zdolności i powołania powinni znaleźć się na jej miejscu. To oni doświadczają skutków działania mechanizmów administracyjnych, odbieranych jako nieefektywne, scentralizowane i represyjne. Podporządkowani sztywnym i ograniczającym procedurom, tracą chęć wykazania się zaangażowaniem i inicjatywą. Wkrada się więc paraliż, który jest nieuniknionym efektem kryzysu autonomii.
——————————————————————
15 Prof. H. Ambroż: Uwagi o sytuacji w nauce polskiej, NFA (2007.02.09)
http://www.nfa.pl/articles.php?id=343

16 Patrz na przykład: Postulaty w sprawie zmian w systemie nauki w Polsce (NFA)
http://www.nfa.pl/news.php?id=2486

KRYZYS PRZYDATNOŚCI
Rozpatrując wspomniany kryzys autonomii nauki zauważamy, że został on przyspieszony i pogłębiony przez spadek dotychczasowego zapotrzebowania na działalność naukową . Oczywistym efektem upadku władz komunistycznych w Polsce było nie tylko uwolnienie nauki od krępujących ją więzów ideologicznych i politycznych. Efektem tym była także „bezpańskość”, spowodowana przywiązaniem do władzy komunistycznej jako do mecenasa i odbiorcy jej twórczości. Rządy postkomunistyczne starały się usilnie przejąć władzę nad nauką, lecz nie były zdolne – w granicach powierzchownie pojmowanego liberalizmu – wypracować polityki naukowej:
– Nie dostrzegały, że oczekiwane (i w wąskim zakresie uzyskiwane) od środowiska naukowego wsparcie ideologiczne i polityczne musi przekształcać się w wymierny i efektywny popyt na naukę. Tymczasem, likwidując resortowe instytuty naukowe oraz przedsiębiorstwa państwowe rządy postkomunistyczne redukowały główny strumień tego popytu.
– Nie spełniły się też naiwne oczekiwania, że rozwinie się krajowy rynek nauki, w którym miejsce rządu jako głównego kontrahenta nauki zajmie biznes i prywatni konsumenci. Nie doceniając specyfiki globalizacji rządy ignorowały fakt, że korporacje międzynarodowe posiłkują się własnym zapleczem naukowym.
– Nie analizując konsekwencji spadku poziomu życia oraz rozwarstwienia społecznego nie mogły rozpoznać rzeczywistych potrzeb i popytu na naukę ze strony zwykłych obywateli.
– Nie interesując się przyczynami załamania się iluzji, iż prywatyzacja przedsiębiorstw i banków sprzyja nowoczesności i spowoduje zapotrzebowanie na nowe technologie, nie były w stanie określić kierunku rozwoju nauk technicznych.
W takiej sytuacji polityka naukowa zredukowała się do zapewniania środków egzystencjalnych dla środowisk naukowych, a pośrednio, do jałowego konserwowania status quo.
Dominującym czynnikiem okazała się więc wcześniej wspomniana „bezpańskość” wyrażająca się w indywidualnych i zespołowych poszukiwaniach mecenatu na obrzeżach życia społeczno-gospodarczego: środkach masowego przekazu, partiach i koteriach politycznych, układach mafijnych, itp. Jest to zapewne sytuacja przejściowa. Stanowi jednak klucz do zrozumienia obecnego rozkojarzenia i widocznej bezradności środowisk naukowych wobec głównych wyzwań społecznych, gospodarczych i technologicznych, mobilizujących się jedynie w obliczu egzystencjalnych zagrożeń.
Tylko w dwóch obszarach nastąpiło faktyczne ożywienie. Pierwszy, to dynamiczny rozwój szkolnictwa prywatnego (lub szerzej – odpłatnego), umożliwiający części środowisk naukowych zasadniczą poprawę sytuacji materialnej. Drugi, to pojawienie się finansowania nauki ze środków UE, a faktycznie – europejskiego mecenatu naukowego. Te przejawy ożywienia nie prowadzą jednak do jakościowego przełomu.

Sprawą nie cierpiącą zwłoki jest uświadomienie opinii publicznej potrzeby dyskusji nad obecnym kryzysem nauki w Polsce; potrzeby gruntownej analizy jego przyczyn i całego mechanizmu, a także wydobycia na światło dzienne odpowiedzialności społecznej, politycznej i zawodowej ludzi hamujących konieczne zmiany, a wreszcie – przygotowania i wprowadzenia w życie gruntownych zmian, umożliwiających wyjście z obecnego kryzysu.
Ostatnie wydarzenia wokół próby lustracji środowisk naukowych wykazały, że kryzys ten jest znacznie głębszy, niż można było sądzić na podstawie wcześniejszych, mocno zróżnicowanych ocen i opinii. Widać obecnie, że należy liczyć się z silnym oporem przed zmianami, odrzucającym potrzebę takiej dyskusji oraz wszelką argumentację merytoryczną. Opór ten można i należy pokonać.

[14.05.2007]

Oprac. prof. Artur Śliwiński
==================

1 Należałoby mówić raczej o audycie kryzysu, tj. oceny gotowości i zdolności sektora nauki i edukacji do radzenia sobie z sytuacjami kryzysowymi, na wzór audytu finansowego. Taki audyt powinien być prowadzony systematycznie przez kierownictwo odpowiednich resortów, czego oczywiście nie ma. Niniejszy raport nie zastępuje podobnej praktyki.

2 W jakim tempie Polska winna zwiększać nakłady na naukę w ciągu najbliższych sześciu lat, Sprawy Nauki. Biuletyn Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego, 2004 /6-7

3 „Czy naprawdę szkoła przekrętów ?” Rozmowa z prof. Piotrem Węgleńskim, rektorem Uniwersytetu Warszawskiego , Gazeta .pl 22.12.2004

4 „Sukces przyniosą tylko wspólne działania”. Rozmowa z prof. dr hab. Karolem Musiołem, rektorem Uniwersytetu Jagiellońskiego, Nasz Dziennik, 11 maja 2007.

5 List otwarty do Wicepremiera RP Ludwika Dorna w sprawie lustracji nauczycieli akademickich oraz reformy nauki i szkolnictwa wyższego , NFA 24.03.2007
http://www.nfa.pl/articles.php?id=368

6 Anna Pawełczyńska: Głowa hydry, Wyd. Test, Warszawa 2004, s. 127

7 Tamże, s. 58

8 Piotr Jaroszyński: Zbrodnia nieosądzona, Nasza Polska, 3.04.2007

9 Patrz: Uchwała nr 182 senatu Uniwersytetu Warszawskiego w sprawie zagrożeń dla demokratycznego państwa prawnego z 21 marca 2007 r.

10 Pogląd ten opiera się na trzyletnim dorobku NFA, wskazującym na systemowe przyczyny obecnej zapaści nauki w Polsce.

11 Patrz m.in.: J. Wieczorek : Jasełka akademickie z rektorem UW w roli Heroda, NFA (2005.01.06);
http://www.nfa.pl/articles.php?id=42

A. Śliwiński: List otwarty do dziekanów Uniwersytetu Warszawskiego w sprawie patologii w nauce polskiej, NFA (2006.08.31)
http://www.nfa.pl/articles.php?id=290

12 A. Śliwiński: Bohaterowie i złoczyńcy, uczeni i doktrynerzy (1) Nasza Polska,

13 Dotyczy to wszelkich ekspansywnych i totalitarnych ideologii, a więc te spostrzeżenia zachowują walor aktualności także w obliczu forsowania na gruncie naukowym współczesnych nurtów ideologicznych.

14 W tym drugim przypadku nie chodzi o to, że pojęcie nauki nie jest klarowne i bezdyskusyjne, lecz o to, że do głosy dochodzą koncepcje filozoficzne i potocznie uznawane poglądy kwestionujące ….wykluczające potrzebę zachowania obiektywizmu.

15 Prof. H. Ambroż: Uwagi o sytuacji w nauce polskiej, NFA (2007.02.09)
http://www.nfa.pl/articles.php?id=343

16 Patrz na przykład: Postulaty w sprawie zmian w systemie nauki w Polsce (NFA)
http://www.nfa.pl/news.php?id=2486

Jaki uniwersytet?

Jaki uniwersytet?Autor:Piotr Jaroszyński W 1988 roku rektorzy zgromadzeni w Bolonii na obchodach dziewięćsetlecia najstarszego uniwersytetu w Europie podpisali Wielką Kartę Uniwersytetów Europejskich. W Wielkiej Karcie zawarte są cztery zasady. Pierwsza mówi o autonomii uniwersytetu, druga – o nierozerwalnym związku pracy naukowej z dydaktyczną, trzecia – o swobodzie badań naukowych, czwarta – o pielęgnowaniu przez uniwersytet humanistycznej tradycji europejskiej. Na pierwszy rzut oka są to zasady sensowne i nie budzące sprzeciwu. Problemy mogą powstać przy analizie szczegółów lub na poziomie interpretacji, bo interpretacja może być stronnicza.2007-06-13 09:57:24 | odsłon: 13265

Piotr Jaroszyński Jaki uniwersytet? W 1988 roku rektorzy zgromadzeni w Bolonii na obchodach dziewięćsetlecia najstarszego uniwersytetu w Europie podpisali Wielką Kartę Uniwersytetów Europejskich. Ta Wielka Karta jest objętościowo niewielka, ale zawiera ważne zasady, które leżą u podstaw reformy kształcenia wyższego głównie w ramach Unii Europejskiej. Od tamtego czasu minęło już prawie dwadzieścia lat, można więc dokonać pewnego bilansu i zastanawiając się równocześnie, w jakim kierunku pójdą dalsze zmiany. W Wielkiej Karcie zawarte są cztery zasady. Pierwsza mówi o autonomii uniwersytetu, druga – o nierozerwalnym związku pracy naukowej z dydaktyczną, trzecia – o swobodzie badań naukowych, czwarta – o pielęgnowaniu przez uniwersytet humanistycznej tradycji europejskiej. Na pierwszy rzut oka są to zasady sensowne i nie budzące sprzeciwu. Problemy mogą powstać przy analizie szczegółów lub na poziomie interpretacji, bo interpretacja może być stronnicza. Zastanówmy się nad sensem słowa „autonomia”. Pochodzi ono z greki i oznacza kierowanie się własnym (autos) prawem (nomos). Wtórnie oznacza natomiast to, co dziś rozumiemy pod pojęciem niezależności. „Niezależność” to piękne słowo i piękna idea, ale trzeba dopowiedzieć o jaką niezależność chodzi, czyli od kogo lub od czego. Karta mówi o moralnej i intelektualnej niezależności uniwersytetu od władzy politycznej i ekonomicznej. Zasada bardzo ważna, wręcz kluczowa. Ale czy realistyczna? Gdzie? W jakich warunkach? Jeżeli bowiem zasada ta jest zbyt wyidealizowana, to w praktyce oznaczać może coś przeciwnego, a więc coraz większe uzależnianie uniwersytetu zarówno moralne, jak i intelektualne od polityki i ekonomii. Popatrzmy, co dzieje się dzisiaj. Mechanizmy kontroli i podporządkowywania uniwersytetów są coraz precyzyjniejsze. Od strony administracyjnej rośnie biurokracja, pracownicy naukowi muszą wypełniać tony papieru, różne kwestionariusze i ankiety, które na dodatek co roku się zmieniają. Nie wiadomo po co i komu jest to potrzebne. Z kolei studenci wypełniają ankiety, w których wyrażają swoje opinie o wykładzie i wykładowcy. Żeby było ciekawiej, ankiety studenckie są anonimowe. W ten sposób usankcjonowane są zwykłe donosy, bo to właśnie anonimy, których porządny człowiek nigdy nie czyta i wrzuca je do kosza, dziś stanowią materiał dla analiz naukowych, kadrowych i administracyjnych. System finansowania w coraz większym stopniu oparty jest na zdobyciu grantów, a te z kolei leżą w gestiach jakichś pozauniwersyteckich komisji. Do uczelni przyjeżdżają członkowie komisji akredytacyjnych, ingerują w treść prowadzonych przez profesorów wykładów, żądają zmian programu nauczania lub zmiany nazewnictwa (UKA). Oto jak wygląda dziś niezależność uniwersytetu! To są raczej kpiny. Doświadczyliśmy już pełnej kontroli ekonomicznej i politycznej naszych szkół wyższych w czasach komunizmu. A obecnie dawni marksiści występują w roli urzędników i znowu próbują rządzić. Kiedy to się skończy? Czy jakieś prawa wykonawcze są w stanie zabezpieczyć uczelnie w sensie moralnym i intelektualnym od coraz natarczywszych prób sterowania życiem akademickim i to w kierunku mocno zideologizowanym? Realia funkcjonowania uniwersytetów nie tylko w Polsce, ale i w Europie dokładnie przeczą pierwszej zasadzie Wielkiej Karty. Rektorzy, którzy tę kartę podpisywali, z pewnością już nie są rektorami, bo minęło zbyt wiele lat, a więc na nic nie mają wpływu, nowi rektorzy nie protestują, że państwo nie przestrzega zasad karty, bo wiadomo, czym taki protest mógłby się skończyć. Więc pętla biurokracji coraz mocniej się zaciska. Niektórzy profesorowie, żeby mieć choć trochę władzy i szacunku, uciekają na stanowiska administracyjne, czy to na własnych uczelniach, czy w instytucjach państwowych. Toną w papierkach, pilnują procedur, i nie mają czasu na pracę twórczą. Inni przepraszają, że żyją i dziękują, że w ogóle mogą pracować. Kto tu może mówić o autonomii? Utopia, bajka, mit, Orwell. Jest jednak ciekawe, że rektorzy, którzy podpisali Wielką Kartę prawie 20 lat temu nie posunęli się tak daleko, jak wspomniany niedawno były przewodniczący Sekcji Nauk Humanistycznych CK, Jerzy Brzeziński. Autor ten, omawiając znaczenie Wielkiej Karty, mówi nie tylko o niezależności uniwersytetów od władzy państwowej, ale również od władz Kościoła. Pisze więc: „Musi też być uniwersytet niezależny od oddziaływania nań drugiej władzy, władzy Kościoła.” (J. Brzeziński, Rozważania o uniwersytecie, w: Psychologiczno-edukacyjne aspekty przesilenia systemowego, Toruń 2000, s. 206). Problem w tym, że takiego postulatu w Wielkiej Karcie nie znajdujemy. Czy Brzeziński tak bardzo troszczy się o niezależność uniwersytetu, czy też raczej przemawia przezeń nastawienie antyklerykalne? Wydaje się, że to drugie, i to w sposób bardzo przemyślny. Kościół bezpośrednio nie ingeruje w pracę uczelni państwowych lub prywatnych, a więc próba zabezpieczenia się przed wpływami Kościoła na te uczelnie jest zbyteczna. O co więc chodzi? Odpowiedź jest jasna. Chodzi o przygotowanie gruntu pod zmianę zasad moralno-intelektualnych na uczelniach katolickich, chodzi o eliminację wpływu Episkopatów na uniwersytety, które noszą szyld „Uniwersytet Katolicki”. A są takie w Europie. Wtedy na takich uczelniach będzie można promować w ramach tolerancji ruchy gejowskie, w ramach poszukiwania prawdy inżynierię genetyczną, łącznie z klonowaniem, a w ramach praw człowieka eutanazję. Czy o to Brzezińskiemu chodzi? Warto poznać jasną odpowiedź. Tekst raczej nie pozostawia wątpliwości i budzi wielkie obawy o realny kierunek zmian, jaki kryje się za pięknymi hasłami. Uniwersytety to wielki skarb, który zawdzięczamy średniowieczu i Kościołowi katolickiemu. Wydziedziczenie chrześcijaństwa będzie końcem dla uniwersytetów, bo nauka, jak tego już doświadczyliśmy w XX wieku, zostanie skierowana przeciwko człowiekowi, z całą swoją inteligencją i całą swoją mocą, ponieważ sumienie naukowców bywa, niestety, bardzo słabe i za bardzo na nim polegać nie można. Piotr Jaroszyński

Czy to aby uniwersytet?

Czy to aby uniwersytet?
AutorPiotr Jaroszyński Potrzebujemy debaty nad stanem nauki polskiej, na ile tkwi ciągle w trujących oparach PRL-u, a na ile budzi się do wolności. Bo przecież coś z tym trzeba zrobić, marnowany jest intelektualny potencjał młodych pokoleń. Na to nie możemy sobie pozwolić.
2007-07-04 18:34:40 | odsłon: 19831

Wróćmy jeszcze do problemów, jakie nurtują współczesne życie uniwersyteckie w świetle Wielkiej Karty Uniwersytetów podpisanej przez rektorów w r. 1988 w Bolonii.

Widzieliśmy, że pierwsza zasada głosząca autonomię uczelni w stosunku do ekonomii i polityki jest nierealna: instytucje państwowe, a w ramach Unii Europejskiej również międzynarodowe coraz mocniej ingerują w prace kadry akademickiej zarówno na polu naukowym, jak i dydaktycznym.
Warto tu zauważyć, że wspominany już wcześniej Jerzy Brzeziński, który jeszcze w 1994 r. tak się rozpływał nad autonomicznością uniwersytetu, nauki i naukowców (Rozważania o uniwersytecie, w: Edukacja wobec zmiany społecznej, Poznań-Toruń 1994, s. 23-47), chętnie został urzędnikiem państwowym w komisji, która jak najbardziej ingeruje w życie uczelni. Albowiem w 1997 r. został członkiem Centralnej Komisji do Spraw Tytułów i Stopni Naukowych, a w jej ramach przewodniczącym Sekcji Nauk Humanistycznych.
Komisja ta jest organem państwowym podlegającym premierowi, przez lata zatwierdzała habilitacje i profesury zwyczajne. Czy takie zatwierdzanie, i to na drodze sądu kapturowego, nie jest ingerencją państwa w autonomię uczelni? Aż dziw bierze, że ten twór o proweniencji stalinowskiej jeszcze istnieje. Ale widać niektórzy naukowcy, jak politycy, co innego mówią lub piszą przed nominacją, a co robią po nominacji, a punkt widzenia zależy od punktu siedzenia.

Druga zasada Wielkiej Karty dotyczy ścisłego związku między działalnością naukową i dydaktyczną. Zasada ze wszech miar słuszna. Szkoda wobec tego, że w swym artykule Brzeziński nie zahaczył o jakże wymowny przykład rodem z PRL-u, kiedy to właśnie na wzór sowiecki utworzono w 1951 r. Polską Akademię Nauk, której członkowie nie mieli obowiązków dydaktycznych. Ich zadaniem była tylko twórczość naukowa, ale w rzeczywistości chodziło o to, że ludzi bez wątpienia inteligentnych można było poddać ideologicznej kontroli.

Trzecia zasada to „swoboda prowadzenia badań naukowych i kształcenia”. Zasada ta jest uznana za najbardziej fundamentalną, dlatego warto doczytać, o co w niej chodzi. Okazuje się, że trafiamy w samo jądro… politycznej poprawności. Uniwersytet ma bowiem odrzucić nietolerancję i zawsze pozostawać gotowym do dialogu. Ciekawy fundament, zważywszy, że w tradycji kultury zachodniej naczelnym zadaniem uniwersytetu było szukanie, odkrywanie i dzielenie się prawdą, a nie zabawa w tolerancję.

Bez prawdy wszystkie wartości są pseudo-wartościami, tolerancja – pseudotolerancją, a dialog zwielokrotnionym monologiem lub artystyczną lub nawet chorą ekspresją.

To zdumiewające, że w Wielkiej Karcie Uniwersytetów słowo „prawda” się nie pojawia. Jeśli nie ma prawdy, to po co ta cała zabawa, po co ten teatr? Przecież tolerancja nie może być celem, ani fundamentem pracy uniwersytetu, bo nie ma tolerancji ani dla fałszu, ani dla zła.

„Tolerancja” to słowo-wytrych, który otwiera niewłaściwe drzwi, a miesza w głowach ludziom na wpół douczonym. Stosując konsekwentnie zasadę tolerancji nie wolno ocenić studenta, nie można go oblać na egzaminie, a wszystkich naukowców można zrobić profesorami, bo każdy ma prawo do swoich poglądów, wszystko jedno jakich.

A czym jest dialog bez baczenia na prawdę? Przecież dialog naukowy nie polega na tym, że każdy mówi, co mu się podoba, ale na tym, że posługuje się językiem intersubiektywnie komunikowalnym, czyli zrozumiałym dla innych w danej specjalizacji, a także potrafi uzasadnić swoje poglądy. A tu zamiast o prawdzie mówi się o tolerancji, zamiast o uzasadnianiu mówi się o dialogu.
Natomiast Brzeziński dorzuca jeszcze od siebie, że „uniwersytet musi być otwarty na różnorodność”. Jest to kolejne wyrażenie z kręgu politycznej poprawności. Różnorodność w czym? Chodzi o to, żeby nie było „jednej szkoły myślenia o świecie”. Albo jest to banał, bo każdy kto studiował filozofię, wie, ile różnych obrazów świata kryło się za poglądami pierwszych filozofów, albo jest to próba tworzenia sztucznej różnorodności, na użytek ideologii multi-kulti.

I ostatnia zasada: „uniwersytet jest powiernikiem europejskiej tradycji humanistycznej”. Brzmi to bardzo wzniośle, ale o jaką tradycję humanistyczną chodzi? Prawdopodobnie chodzi o renesans, bo ten jest kojarzony z humanizmem. Ale przecież uniwersytet jest darem chrześcijańskiego średniowiecza, będącego spadkobiercą kultury antycznej. Dlaczego o tym się milczy?
W swym komentarzu Brzeziński podkreśla, że „uniwersytet nie może być zachowawczy”. A jeżeli ktoś odkrył prawdę, to dlaczego ma jej nie zachować? A może podać czasokres obowiązywania pewnych prawd? Co więcej, uniwersytet ma być jednostką szybkiego reagowania: „musi szybko reagować na dokonujące się przemiany kulturowe i powstające trendy społeczne”. Ciekawe zadanie dla uniwersytetu. Chyba autor pomieszał uniwersytet z Instytutem Socjologii lub Ośrodkiem Badania Opinii Publicznej.

Warto debatę nad rolą uniwersytetu we współczesnej kulturze kontynuować. Może ktoś się odezwie, choć nie jest to pewne. Wielu ciągle się boi, inni, umocowani w różnych komisjach już zaczynają straszyć. Ciekawe środowisko, czasami zagubione, czasami złowrogie.

Potrzebujemy debaty nad stanem nauki polskiej, na ile tkwi ciągle w trujących oparach PRL-u, a na ile budzi się do wolności. Bo przecież coś z tym trzeba zrobić, marnowany jest intelektualny potencjał młodych pokoleń. Na to nie możemy sobie pozwolić.

Piotr Jaroszyński

Kto ma płacić za studia?

Kto ma płacić za studia?Autor:Piotr Jaroszyński Dopóki większość z nas nie będzie zamożna, pozostaje system finansowania państwowego, ale wedle bardzo czytelnych zasad, społecznie zrozumiałych i uzasadnionych, a przede wszystkim sprawiedliwych. Musi to być równocześnie program długofalowy, obliczony na wiele lat, niezależny od partyjnych rozgrywek. W takim razie, aby uniknąć ideologicznych zawirowań, całościowy program edukacji narodowej powinien być ostatecznie programem prezydenckim, a więc ponadpartyjnym, wyrastającym z autentycznej troski o rozwój młodego pokolenia Polaków2007-11-05 19:56:42 | odsłon: 12561

Kto ma płacić za studia? 


Projekt zniesienia bezpłatnych studiów zgłoszony przez przewodniczącego Konferencji Rektorów Akademickich Szkół Polskich profesora Tadeusza Lutego spotkał się z mieszanymi, często wręcz negatywnymi reakcjami. Ale i argumenty rektorów nie są pozbawione podstaw. Sytuacja wydaje się więc patowa.

Prawdą jest, że nauka jest „chronicznie niedofinansowana” i że brakuje funduszy na zatrudnienie dobrych profesorów. Z drugiej strony, sensowne są argumenty, że płatne studia sprawią, iż uboższej młodzieży nie będzie na nie stać, więc po prostu wyjedzie z kraju.A to przecież państwo ponosi odpowiedzialność za poziom edukacji, tym bardziej że bez inwestycji w naukę i edukację nie można będzie się spodziewać radykalnego polepszenia sytuacji gospodarczej.A wreszcie płatne studia są niezgodne z Konstytucją, która mówi, że państwo gwarantuje bezpłatne nauczanie, zostawiając furtkę odpłatności za „niektóre usługi” (art. 70, 2).Ale projektodawcy tłumaczą, że nie chodzi o pełną odpłatność, lecz częściową, że powinien być rozbudowany system stypendiów i kredytów, że z bezpłatnych studiów korzystają najczęściej dzieci bogatych rodziców, których stać na korepetytorów, dzięki czemu mogą łatwiej dostać się do bezpłatnej szkoły państwowej.
Co zrobią rządzący, tego na razie nie wiadomo. Wiadomo natomiast, że ideologia liberalna jest za edukacją odpłatną, a ideologia socjalistyczna za bezpłatną. Jest jednak pewna trudność. Liberałowie, idąc do wyborów, nie afiszowali się ze swym niezbyt popularnym programem edukacyjnym, z kolei lewica zapomina, że nie ma edukacji bezpłatnej, bo edukacja kosztuje. W sumie pytanie właściwie sformułowane brzmi: kto ma płacić za studia?Odpowiedź, że płacić ma państwo, brzmi nazbyt abstrakcyjnie, bo faktyczne koszty ponoszą wszyscy podatnicy, których część podatków idzie na edukację. Ale „państwo” nie lubi za dużo płacić tam, gdzie nie jest do tego zmuszone. Więc nic dziwnego, że państwowa edukacja kuleje, bo w obecnym systemie, który jest mieszanką socjalizmu z liberalizmem, jest niedofinansowana.Z kolei jeśli płacić ma student, to są tu następujące możliwości: student zarazem studiuje i zarabia na studia, student bierze kredyt w banku, student otrzymuje stypendium, student jest dofinansowywany przez rodziców.Dwa ostatnie rozwiązania dotyczą mniejszości braci studenckiej. Pierwsze odbija się na jakości pobierania nauki, ponieważ praca zarobkowa pochłania czas (nie ma kiedy czytać książek, opuszcza się zajęcia) i działa otępiająco na umysł (po 8 godzinach stania za ladą brakuje świeżości pomysłów i chęci do pracy intelektualnej). Pozostaje wobec tego system kredytowania. I chyba o to właśnie liberałom chodzi.
Bo liberalizm to nie jest żadna demokracja, to są rządy bankierów. A bankier żyje z lichwy, czyli z procentów od udzielonego kredytu. Bankier nie robi nic, procent sam narasta, a na jego spłatę ktoś musi ciężko pracować. W krajach zachodnich, łącznie z Ameryką, opanowano ten system do perfekcji. Ludzie wszystko kupują na kredyt, od mieszkania po samochód. Oznacza to, że przez dziesiątki lat będą pracować na spłatę kredytu wraz z odsetkami. Może nawet przez kilka pokoleń. Kredyt to jak widły wbite w żywe ciało.Ale bankierom nie dość zysku od ludzi dorosłych. Zabrali się za młodzież, nastolatkom oferują kredyty na studia i na mieszkania. Bo przecież fajnie jest mieszkać poza domem, poza okiem rodziców. A potem? Różnie to bywa. Słuchałem raz audycji w Nowym Jorku, w której dziennikarz pytał swoich rozmówców o ich marzenia. I nagle usłyszałem: moim największym marzeniem jest spłacić kredyt, jaki zaciągnęłam przed laty na studia. W głosie słychać było jakiś tragizm. Bo pomyślmy dobrze: studia, samochód, mieszkanie lub dom – to wszystko na kredyt, dwudziestoletni, może trzydziestoletni. Gdy traci się pracę lub gdy praca jest mało płatna, bank egzekwuje swoje należności, bo to on tak naprawdę do momentu, gdy nie zostanie spłacona ostatnia rata, jest właścicielem domu lub samochodu, również na poczet kredytu edukacyjnego.Pomysł odpłatnych studiów w makroskali, czyli jako główne źródło finansowania edukacji i nauki, jest bardzo groźny, zwłaszcza w naszych warunkach, gdy nasze rodziny dopiero zaczynają się dorabiać po złodziejskim komunizmie i niewiele lepszym liberosocjalizmie. Wprowadzenie kredytów na studia oznacza dziś po prostu zgodę na zadłużenie u bankierów młodego pokolenia Polaków. A to jest właśnie współczesna forma niewolnictwa.Dopóki większość z nas nie będzie zamożna, pozostaje system finansowania państwowego, ale wedle bardzo czytelnych zasad, społecznie zrozumiałych i uzasadnionych, a przede wszystkim sprawiedliwych. Musi to być równocześnie program długofalowy, obliczony na wiele lat, niezależny od partyjnych rozgrywek.W takim razie, aby uniknąć ideologicznych zawirowań, całościowy program edukacji narodowej powinien być ostatecznie programem prezydenckim, a więc ponadpartyjnym, wyrastającym z autentycznej troski o rozwój młodego pokolenia Polaków. W innym wypadku zamiast reformy edukacji będzie permanentna rewolucja edukacji, a młodzi ludzie dostaną kołowacizny. Bankier zarobi, ale Polska straci.Prof. Piotr JaroszyńskiTekst opublikowany  w Naszym Dzienniku,

Poniedziałek, 5 listopada 2007, Nr 258 (2971)

http://www.naszdziennik.pl/index.php?typ=my&dat=20071105&id=my12.txt

zamieszczony na NFA za zgodą autora.

Wnioski dla Polski z hiszpańskiej nauki

Wnioski dla Polski z hiszpańskiej nauki
Autor: Cezary Wójcik Ażeby nastąpiły zmiany na lepsze w nauce krajów takich jak Polska czy Hiszpania, wolnorynkowa konkurencja o środki na badania musi zastąpić rozdział pieniędzy według klucza politycznego. Umożliwi to koncentrację zarówno najlepszych naukowców, jak i niezbędnego kapitału w kilku najlepszych ośrodkach, podczas gdy pozostałe ośrodki w warunkach konkurencji o ograniczone środki z budżetu staną na skraju bankructwa.2007-11-08 17:24:22 | odsłon: 13245

Nie tylko Polsce potrzebne są reformy w organizacji, zarządzaniu i finansowaniu nauki i szkolnictwa wyższego. Dotyczy to każdego kraju, który chce, żeby środki wyłożone na ten cel z budżetu państwa przynosiły konkretne rezultaty.

Nie ma innego wyjścia na efektywne wykorzystanie środków finansowych niż upodobnienie systemu do systemu anglosaskiego. Jest to system okropny, ale podobnie jak z demokracją, nie wymyślono jeszcze lepszego.

Dr. Jose Prieto z Politechniki w Madrycie opisał na łamach jednego z październikowych numerów „Nature” problemy z którymi zmaga się hiszpańska nauka.

Hiszpania posiada 150 tysięcy pracowników naukowych, połowę tego co Francja lub Wielka Brytania, a 1/10 tego co USA. Nakłady na naukę w przeliczeniu na jednego naukowca są jednak w Hiszpanii niższe: wynoszą one połowę tego co nakłady we Francji lub Wielkiej Brytanii, a 1/3 tego co nakłady w USA.

Niemniej jednak, relatywne niedofinansowanie hiszpańskiej nauki nie w pełni tłumaczy jej niższej produktywności. Hiszpanie publikują relatywnie mniej prac w renomowanych czasopismach naukowych takich jak „Science” czy „Nature” w porównaniu z innymi krajami: 5-10 razy mniej niż naukowcy angielscy lub francuscy, a 50 razy mniej niż naukowcy amerykańscy.

Co więcej, Hiszpanie publikują mniej tego typu prac niż naukowcy z dużo mniejszych krajów, takich jak Szwajcaria i Holandia.

Jose Prieto upatruje źródła tych rozbieżności w kilku różnicach w organizacji i zarządzaniu nauką, które odróżniają Hiszpanię od tych krajów, natomiast pod wieloma względami upodabniają ją do Polski.

Otóż praca w hiszpańskich laboratoriach opiera się na pracownikach etatowych, a nie na doktorantach i „postdokach” (termin „postdok” oznacza mobilnego, najemnego pracownika naukowego po doktoracie, który nie ma tytułu profesora ani własnej pracowni) zatrudnianych z pieniędzy zdobywanych z grantów, tak jak w systemie anglosaskim.

Niewątpliwie, pracownicy etatowi nie są tak zmobilizowani do wytężonej pracy jak pracownicy zatrudnieni na umowach, których przedłużenie zależy bezpośrednio od wyników ich pracy. Jeżeli uzyskane i opublikowane wyniki nie przekonają instytucji rozdzielającej fundusze na badania pod postacią grantów, wówczas osoby te tracą pracę.

Co więcej, CICYT, hiszpańska instytucja będąca odpowiednikiem polskiego KBN-u, uniemożliwia uczonym przyznanie w danym czasie więcej niż tylko jednego grantu, co skutecznie uniemożliwia koncentrację środków w rękach najlepszych naukowców i stworzenie dużych, wieloosobowych laboratoriów.

Tymczasem, większość prac publikowanych w „Nature” i „Science” wymaga współpracy wielu naukowców oraz bardzo dużych nakładów na sprzęt i odczynniki, co możliwe jest tylko w tego typu dużych, wieloosobowych zespołach badawczych, finansowanych z kilku lub nawet kilkunastu grantów jednocześnie.

Skończyła się epoka samotnych profesorów w spokoju dokonujących odkryć przy pomocy jednego asystenta i etatowego technika.

Ponadto, choć w Hiszpanii istnieje kilka „centrów doskonałości”, które mogłyby się przekształcić w duże i prężne ośrodki naukowe, muszą one konkurować o podział środków z budżetu z większością uniwersytetów i instytutów, które centrami doskonałości bynajmniej nie są, lecz które posiadają odpowiednie poparcie polityczne, by fundusze otrzymać.

Jest to więc system bardzo podobny do polskiego, bowiem w Polsce także istnieją „centra doskonałości”, lecz większość środków z budżetu płynie do pozostałych uczelni i ośrodków, a „centra doskonałości” są wręcz zwalczane jako potencjalne zagrożenie w kolejce do kasy przez mierną większość.

Ażeby nastąpiły zmiany na lepsze w nauce krajów takich jak Polska czy Hiszpania, wolnorynkowa konkurencja o środki na badania musi zastąpić rozdział pieniędzy według klucza politycznego. Umożliwi to koncentrację zarówno najlepszych naukowców, jak i niezbędnego kapitału w kilku najlepszych ośrodkach, podczas gdy pozostałe ośrodki w warunkach konkurencji o ograniczone środki z budżetu staną na skraju bankructwa.

Wielokrotnie już wypowiadałem się, że przy obecnym poziomie finansowania nauki i szkolnictwa w Polsce, ponad połowa uczelni i instytutów upadłaby w tego typu warunkach wolnej konkurencji, jednak te które pozostałyby na rynku, reprezentowałyby poziom dużo wyższy niż obecnie.

Cezary Wójcik

P.S.

Hopes for growth in Spain

José Prieto

.José Prieto is staff researcher at the Institute of Optoelectronics Systems and Microtechnology, Polytechnic University of Madrid.

Nature 449, 1086 (24 October 2007) http://www.nature.com/naturejobs/2007/071025/full/nj7165-1086b.html