Czarna Księga Komunizmu w Nauce i Edukacji – nfa.pl

Wiekopomne dzieło towarzysza Stalina uwieńczone przez prezydenta RPAutor:Cezary Wójcik Elity profesorskie uczelni medycznych przeraziły się myślą, że będą musiały się pożegnać z biurami, gronostajami i podporządkować decyzjom rektorów uniwersytetów, którym przecież może być jakiś fizyk, czy nie daj Boże humanista! Sztuczne twory powołane decyzją komunistycznych władz same zapragnęły przemianować się na Uniwersytety.2008-03-10 18:42:09 | odsłon: 12803pokaż artykuł | nfa.pl | 
Reflekcje (po)Marcowe (68) – na gorącoAutor:Józef Wieczorek Wtedy za okrzyk ‚Prasa kłamie’ można było dostać pałką lub pójść do więzienia, teraz można zostać tylko zignorowanym, wykluczonym, pójść na margines lub na stronę internetową ( ale to nie jest zasługa ani Marca ani późniejszych zrywów).2008-03-08 17:45:53 | odsłon: 12267pokaż artykuł | nfa.pl | 
How communists and liberals have been controlling science in PolandAutor: Piotr Jaroszyński There was no shortage of debates in post-1989 Poland: about the fishing industry, power generation, unemployment, political vetting (or lustrace), emigration, privatization etc. etc. But there was no debate about the state of Polish science, its past or its future. Polish science quietly went along with the so called systemic transformation as if bygones were bygones. Despite its vividly red past, Polish science was not subjected to decommunization or the kind of lustrace we witnessed in the former GDR where some 5,000 communism-supporting professors were sacked.2007-11-10 12:20:33 | odsłon: 22737pokaż artykuł | nfa.pl | 
Marksistowskie piętnoAutor:Piotr Jaroszyński : Skala, w jakiej humanistyka w powojennej Polsce, została porażona przez marksizm, jest niewyobrażalna. Filozofia, historia, teoria literatury, socjologia, psychologia, politologia, teoria prawa – to wszystko są dziedziny, które komuniści starali się całkowicie sobie podporządkować, zarówno w sensie personalnym, jak i ideowym.2007-08-26 11:04:08 | odsłon: 12710pokaż artykuł | nfa.pl | 
Lustracja, czyli napiętnowanie zła i poniechanie zemstyAutorBronisław Misztal Korzystniej byłoby skupić się na skontrastowaniu zła z dobrem, na pokazaniu tych setek czy tysięcy przypadków, gdy młodzi i starsi pracownicy uczelni odmawiali współpracy. Jedynie w porównaniu z tysiącami uczynków dobrych, które zablokowały zdolność aparatu przemocy do zniewolenia wszystkich umysłów, można obnażyć nikczemność i zło kolaboracji.2007-06-15 20:10:55 | odsłon: 24876pokaż artykuł | nfa.pl | 
Humanista czy kryptomarksista? O szefie Sekcji Nauk Humanistycznych CKAutor:Piotr Jaroszyński Czy można się dziwić, że stan polskiej humanistyki jest tak opłakany, gdy na jej czele stoją tacy luminarze? Ja się nie dziwię, bo znam korzenie ideologiczne, z jakich wyszli. Musi wobec tego u nas powstać zupełnie nowy system generowania kadr, na innym poziomie i o innej kulturze. Potrzebujemy tego od dziś, od zaraz, bo naprawdę marnują się nowe pokolenia polskich humanistów, zdolne i utalentowane.2007-05-31 09:10:14 | odsłon: 20401pokaż artykuł | nfa.pl | 
Polski inteligent w niewoli stadaAutorDariusz Tołczyk
Inteligencja nie istnieje dziś jako wspólnota postaw moralnych, gdyż w Polsce byli i są inteligenci, którzy zbudowali kariery, idąc po trupach swoich kolegów. Do dziś świetnie funkcjonują liczni inteligenccy luminarze, którzy zawdzięczają swoją pozycję i prestiż dawnym zdradom i układom. Stanowią oni część polskiej inteligencji tak samo jak ci, których oni sami kiedyś wykorzystali, pozbawili głosu, odstawili na boczny tor, wyślizgali, opisali w tajnym raporcie.2007-04-24 19:05:40 | odsłon: 24813pokaż artykuł | nfa.pl | 
Czy naprawdę Alma Mater nie wydaje wyroków ?AutorJózef Wieczorek
Sama nazwa ‚Rektorska Komisja ds. Inwigilacji Uniwersytetu Jagiellońskiego przez Służbę Bezpieczeństwa ‚ może być myląca bo przecież nie chodziło o poznanie inwigilacji UJ przez SB a tylko jak się okazuje o umycie rąk przez władze UJ.2007-01-04 13:50:57 | odsłon: 20853pokaż artykuł | nfa.pl | 
Apel o ostateczną likwidację stanu wojennego na UJAutorJózef Wieczorek
Najwyższy już czas na ujawnienie prawdy. Najwyższy już czas aby katów nie uznawać za ofiary , a ofiary za katów. 25 lat od wprowadzenia stanu wojennego to wystarczający, a właściwie wystarczająco za długi, okres na uwolnienie akademickich serc i umysłów od spuścizny stanu wojennego.2006-12-13 00:16:55 | odsłon: 14371pokaż artykuł | nfa.pl | 
Lenin a medycynaAutor:Cezary Wójcik
W 1950 roku komunistyczne władze Polski dokonały gwałtu na europejskiej tradycji naukowej i lekarskiej, wydzielając Wydziały Lekarskie i Farmaceutyczne z Uniwersytetów aby utworzyć na sowiecki obraz i podobieństwo Akademie Medyczne……
Zmiana nazwy zamiast reformy, nowe piecżatki, tabliczki i wizytówki zamiast odczynników – to wizja Senatu Akademii Medyczne w Warszawie2006-09-29 13:34:15 | odsłon: 13647
List do senatora Piotra Andrzejewskiego w sprawie dekomunizacjiAutorJózef Wieczorek
Wiele patologii jakie dotykają naukę i edukację w Polsce związane jest z układami pozamerytorycznymi mającymi swoje źrodło w powiązaniach dawnych działaczy partyjnych, a także wspólpracowników służby bezpieczeństwa.2006-09-12 12:51:37 | odsłon: 6178pokaż artykuł | nfa.pl | 
Kiedy koniec PRL-u w polskiej nauce?Autor:Piotr Jaroszyński
Po roku 1989 nie brakło w naszym kraju debat na różne tematy: rybołówstwa, energetyki, bezrobocia, lustracji, emigracji, prywatyzacji i wiele innych. Nie było natomiast dyskusji o stanie polskiej nauki, jej przyszłości, ale i przeszłości. Nauka polska po cichu wpasowała się w tzw. transformację ustrojową, tak jak gdyby nigdy nic się nie stało. A przecież jej komunistyczna przeszłość nie wygląda różowo, dokładniej mówiąc – jest bardzo czerwona.2006-07-09 01:27:45 | odsłon: 25110pokaż artykuł | nfa.pl | 
Agenci na UJ , czyli dramat mediów i autorytetówAutor Józef Wieczorek
Autorytety moralne tak pięknie w mediach wyrażające troskę nad rzekomymi dramatami rzekomo skrzywdzonych, pozostają całkiem obojętni na skrzywdzonych naprawdę. Krzywda realna nie jest medialna, więc po co autorytet takimi ‚nieudacznikami’ ma się zajmować. Na dramaty ludzkie, szczególnie te które są spowodowane przez ich pracodawców, czy orderodawców, autorytety taktownie nie reagują nawet jednym medialnym słowem, poświęcając całą uwagę doskonaleniu zaawansowanych technik utrzymywania higieny kończyn górnych.2005-12-09 02:19:25 | odsłon: 10887pokaż artykuł | nfa.pl | 
Powracająca fala zakłamywania historiiAutor: Józef Wieczorek
W 2004 r. autor tekstu – prof. Jerzy Wyrozumski jako sekretarz generalny PAU na projekt opracowania ‚Czarnej księgi komunizmu w nauce i edukacji ‚ (http://www.naukowcy.republika.pl/pau/projekt.doc )’ tak zareagował : ‚Nie widzimy możliwości przeznaczenia na taki cel środków publicznych, mających służyć nauce’ (http://www.naukowcy.republika.pl/pau/wyrozumski.htm).
No cóż, skoro do dziś widzi się zasadność takich działań jakie przeprowadziła komisja senacka pod kierunkiem prof. Jerzego Wyrozumskiego to trudno się dziwić takiej reakcji autora, jakby przestraszonego tym, że prawda mogłaby ujrzeć światło dzienne.

czytaj także:
Czarna księga komunizmu (uniwersyteckiego)

Historia w tajnych teczkach zabezpieczona

Tajne teczki UJ, czyli o wyższości ‚prawa’ stanu wojennego nad Konstytucją III RP2005-11-26 10:27:40 | odsłon: 128038pokaż artykuł | nfa.pl | 
Wstydliwe sprawozdania – rozrachunki z przeszłością akademickąAutor Józef Wieczorek
Nie bez przyczny Rektorzy nie chcą lustracji (Gazeta Wyborcza 23.06.2005). Wiedzą, czego nie chcą. Obecnie są niekwestionowanymi, pod karą dożywotniej śmierci zawodowej, autorytetami moralnymi i intelektualnymi, a gdyby prawda wyszła na jaw chyba niejeden nauczyciel akademicki by się musiał najeść wstydu, i mógłby stracić wylansowany przez zależne media – „autorytet”.

czytaj także:
Tajne teczki UJ, czyli o wyższości ‚prawa’ stanu wojennego nad Konstytucją III RP
CZARNA KSIĘGA KOMUNIZMU W NAUCE I EDUKACJI:2005-07-18 08:14:42 | odsłon: 10285pokaż artykuł | nfa.pl | 
Demony instrukcji wyjazdowychAutor Ewa Kostarczyk
W publikacjach pojawiających się w mediach, brak rzetelnej informacji o tamtych czasach, w których wynagrodzenie za współpracę stanowił nie tyle udokumentowane pokwitowanie za czek ile zabezpieczona kariera: naukowa, akademicka, polityczna.

czytaj także:
Moje trzy powroty do kraju2005-06-24 13:38:06 | odsłon: 13338pokaż artykuł | nfa.pl | 
Wystąpienie do Prezesa IPN w sprawie opracowania ‚CZARNEJ KSIĘGI KOMUNIZMU W NAUCE I EDUKACJI’Autor Józef Wieczorek
Oczekuję od IPN powołania specjalnej komisji złożonej z niezależnych badaczy w celu opracowania ‚Czarnej Księgi Komunizmu w Nauce i Edukacji’, oceny represyjności nie tylko władz politycznych i esbeskich, ale także władz uczelnianych w stosunku do niezależnych nauczycieli akademickich, rozpoznania współdziałania tych władz, oraz określenia strat materialnych i intelektualnych stanowiących rezultat represji.

2005-04-29 10:08:45 | odsłon: 18746pokaż artykuł | nfa.pl | 
Czarna księga komunizmu (uniwersyteckiego)Autor Józef Wieczorek
Środowiska akademickie nie zostały oczyszczone w okresie transformacji, a w czasie PRL zostały tak osłabione, że utraciły moc samooczyszczenia. Uczelnie oczyszczono natomiast z ludzi nielojalnych w stosunku do trzymających władzę i stanowiących zagrożenie dla przewodniej siły narodu….
Życie akademickie z trupem w szafie jest nie do zniesienia, a ukrywanie trupa pochłania wiele energii, której często już nie starcza na nawiązanie kontaktu z nauką światową.

Czytaj także:
Lustracja…Tajne teczki UJ…2005-04-08 18:43:04 | odsłon: 18557pokaż artykuł | nfa.pl | 
Lustracja środowiska akademickiego ?Autor : Józef Wieczorek
W Polsce tytuł profesora ‚belwederskiego’ nadaje sam prezydent, chociaż nie zawsze magister. Jest to unikat w skali światowej, ale tak ma nadal pozostać bo profesorowie nie mają zaufania do samych siebie i wolą aby o tym kto z nich zostanie profesorem decydował ostatecznie jednak polityk – tak jak to było w PRLu. Taki stan rzeczy w sposób jasny narzuca konieczność lustracji wszystkich profesorów i kandydatów na profesorów chociaż takiego postulatu żadna partia do tej pory nie wysunęła.
Czytaj także
Tajne teczki UJ…
Stanowisko NFA….
Czarna księga …2005-03-04 13:25:36 | odsłon: 11463pokaż artykuł | nfa.pl | 
Kariera naukowa w pierwszym powojennym dziesięcioleciu według listów młodego medyka 1945-1955W 50-tą rocznicę śmierci, spisała córka Ewa Kostarczyk

P.S. Osoby posiadające wiedzę na temat wydarzeń które miały miejsce w marcu 1955 w Zakładzie Medycyny Sądowej AM w Krakowie, proszę o kontakt
ewa.kostarczyk@neostrada.pl
Co ma Wildstein do Arystotelesa?Autor Wallenstein-Pappenheimer
Środowisko naukowe powinno, w trosce o dobrze pojęty własny interes, domagać się natychmiastowej lustracji osób pełniących w nauce i szkolnictwie wyższym kierownicze stanowiska2005-02-06 14:45:28 | odsłon: 19636pokaż artykuł | nfa.pl | 
Tajne teczki UJ, czyli o wyższości ‚prawa’ stanu wojennego nad Konstytucją III RPAutor: Józef Wieczorek
Tekst na 23 juz rocznicę obowiązywania ‚prawa’ stanu wojennego.
Przykład moich teczek ilustruje poważny problem patologii uczelnianych. Niestety uczelnie pozostały skansenem nie do końca upadłego PRLu. Nadal w nich dominują profesorowie, którzy budowali swoje pozycje na ogół w latach 80-tych. Ciemna historia tych lat nie może ulec naświetleniu do dnia dzisiejszego

Czytaj także
Czarna księga komunizmu w nauce i edukacji
Co słychać pod dywanem
2004-12-13 18:43:35 | odsłon: 156064pokaż artykuł | nfa.pl | 
Czarna księga komunizmu w nauce i edukacjiarchiwalne teksty2004-12-13 17:23:28 | odsłon: 5223pokaż artykuł | nfa.pl | 
Historia w tajnych teczkach zabezpieczonaAutor: Józef Wieczorek
Tekst na kolejną – 23 rocznicę wprowadzenia stanu wojennego. Przyczynek do działań na rzecz opracowania Czarnej Księgi Komunizmu w Nauce i Edukacji
Niestety środowisko akademickie nie dokonało samooczyszczenia pozytywnego. Oczyszczono je natomiast z elementu niepewnego, nielojalnego w stosunku do trzymających władzę i stanowiącego zagrożenie dla przewodniej siły narodu
2004-12-12 21:15:49 | odsłon: 18388pokaż artykuł | nfa.pl | 

 Perspektywy nauki i szkolnictwa wyższego


„Skończmy ze ściemą”, czyli dajmy wreszcie polskiej nauce szansę na sukcesAutorAdam Fularz
Bowiem w momencie gdy język polski jest standardem a przewodnim hasłem jest „polska nauka tylko dla Polaków”, tej szansy w skali światowej już nie ma, lub jest ona bardzo nikła, a cała kariera naukowa zdaje się być bezczelną „ściemą”, czynioną w zakłamaniu (bo skąd absolutna pewność że nie powtarza się już gdzieś wykonanych kierunków badań?) i na ślepo, bez możliwości należytego zapoznania się z dorobkiem reszty badaczy na świecie.
2005-10-03 12:51:36 | odsłon: 16029pokaż artykuł | nfa.pl | 
Głos Niezależnego Forum Akademickiego na I Forum PSRP ‚Przyszłość szkolnictwa wyższego w Polsce’NFA jako platforma niezależnej opinii środowiska akademickiego z zadowoleniem wita podjęcie przez studentów problemu przyszłości szkolnictwa wyższego w Polsce. Najwyższy czas aby z tym problemem zmierzyli się sami studenci, bez których w sposób oczywisty szkolnictwo wyższe istnieć nie może.2005-09-30 03:23:33 | odsłon: 10236pokaż artykuł | nfa.pl | 
Jakie uniwersytety? – polemikaAutorzy Cezary Wójcik & Józef Wieczorek
Nie bez znaczenia dla czytelnika będzie podanie informacji, że na witrynie ‚Prawo o szkolnictwie wyższym – debata( http://www.ii.uni.wroc.pl/~psw/) niestety z tekstem Leszka Pacholskiego – Jakie uniwersytety ? nie można dyskutować mimo podanej informacji ‚Zapraszamy do dyskusji! ‘. Natomiast nasza witryna – Niezależne Forum Akademickie www.nfa.pl otwarta jest dla dyskusji o czym polskie środowisko akademickie zostało poinformowane. Wielu naukowców z tej możliwości otwartej i niecenzurowanej dyskusji korzysta, o czym każdy zainteresowany może się przekonać. Serdecznie zapraszamy !

czytaj także:
Petryfikacja czy zmiana systemu
NOMADYZM NIEMOBILNYCH2005-07-23 03:12:06 | odsłon: 10371pokaż artykuł | nfa.pl | 
Lustracja naukowa. Problem pilny i prosty – rozwiążmy go dziśAutor Konrad Łęcki
Radny Sejmiku Województwa Świętokrzyskiego

Dziś trudno będzie oddzielić lustrację polityczną od naukowej, bo władze PRL bardzo skutecznie politykę do nauki wprowadziły. Najlepiej byłoby przeprowadzić w środowisku naukowym taką sama politykę lustracyjna jak w środowiskach związanych ze sprawowaniem władzy i środowisku dziennikarzy, bo naukowcy są tak samo jak dziennikarze opiniotwórczy. Jeśli jednak Senat uniemożliwia polityczną lustrację środowiska naukowego, to powinno się zaproponować przynajmniej lustrację naukową. Naukowcy pobierają pieniądze m.in. za posiadany stopień lub tytuł naukowy, a więc przynajmniej teoretycznie za wniesiony do nauki wkład pracy, czyli właśnie za dorobek naukowy. Ujawnienie tego dorobku pozwoliłoby tez zweryfikować otrzymywane z budżetu pobory i prawdopodobnie umożliwiłoby spore oszczędności. Można by je przeznaczyć np. na dofinansowanie działalności naukowej dobrych instytucji naukowych.2005-07-04 01:27:58 | odsłon: 9723pokaż artykuł | nfa.pl | 
Czy polski system edukacyjny odpowiada potrzebom kraju w kontekście przemian ostatniego piętnastolecia Koń „widzący inaczej”Autorzy Zbigniew Pełczyński & Sergiusz Trzeciak

ZBIGNIEW PEŁCZYŃSKI, Założyciel Szkoły Liderów w Warszawie, były wieloletni wykładowca nauk politycznych w Oxfordzie,
SERGIUSZ TRZECIAK, Doktorant i pracownik dydaktyczny London School of Economics


Analiza systemu anglosaskiego pozwala nam odpowiedzieć na pytanie o społeczny cel edukacji. Celem edukacji akademickiej powinno być wychowywanie liderów, którzy w przyszłości mają służyć społeczeństwu, państwu i gospodarce.
Jaki jest stosunek modelu anglosaskiego do tradycyjnego kontynentalnego systemu europejskiego, a zwłaszcza do jego korporacyjno-feudalnego tworu, jakim jest polski system kształcenia? Czy polski system edukacyjny odpowiada potrzebom 40-milionowego kraju w kontekście przemian ostatniego piętnastolecia, potrzeby budowy nowoczesnego państwa, gospodarki i społeczeństwa oraz licznych wyzwań międzynarodowych? Chciałoby się rzec, za XVIII-wieczną encyklopedią Chmielowskiego, że „koń jaki jest, każdy widzi”. Jednak w polskich realiach ów koń, czyli system edukacji, jest „widzącym inaczej”.2005-06-17 01:56:10 | odsłon: 17734pokaż artykuł | nfa.pl | 

Aktualny przebieg procesu bolońskiego
Autor Janusz M. Pawlikowski
Rektor Krakowskiej Wyższej Szkoły Promocji Zdrowia

Powstaje w Europie jednolity, nowoczesny system edukacji, będący swego rodzaju europejską specjalnością, z podkreśleniem roli jakości kształcenia, porównywalności i uznawalności dyplomów oraz studenckich punktów kredytowych.

2005-06-02 10:43:07 | odsłon: 31914
pokaż artykuł | nfa.pl | 


Na Wschodzie bez zmian
Autor Znany
Kierownicy Zakładów w Akademii Medycznej w Warszawie fundują sobie na koszt podatników mosiężne, grawerowane tabliczki przy wejściach do swoich gabinetów, bo wiedzą, że będą tam one wisiały latami. W USA nawet nobliści nie mają za życia mosiężnych tabliczek, tylko napisy papierowe lub plastikowe, które w razie potrzeby można z dnia na dzień zmienić. W Polsce będzie dobrze, kiedy zastąpi się mosiądz papierem.
2005-05-09 10:25:53 | odsłon: 10382
pokaż artykuł | nfa.pl | 


Potrzeba zmian ustawowych w odniesieniu do rozpraw i przewodów doktorskich
Autor Józef Kalisz
Recenzenci powinni być powoływani wyłącznie z innych uczelni lub jednostek naukowych. Czy są może w Polsce takie uczelnie lub jednostki naukowe, w których przyjęto takie zdrowe postępowanie jako regułę? Choćby jedna?

czytaj także
2005-02-20 12:25:45 | odsłon: 10719
pokaż artykuł | nfa.pl | 


Polska nauka i szkolnictwo wyższe potrzebują reform
Autor Józef Kalisz
Trzeba ograniczyć i docelowo wyeliminować nagminnie spotykane pozoranctwo naukowe, które jest jednym z objawów zauważalnej demoralizacji środowiska naukowego w Polsce. Nie wystarczy nawoływanie o dobre obyczaje i tworzenie kodeksów etycznych. Trzeba sięgnąć do bardziej kategorycznych uregulowań prawnych
2005-02-09 18:02:26 | odsłon: 32352
pokaż artykuł | nfa.pl | 


Mury Jerycha a Europa, czyli niebezpieczeństwa wynikające z integracji
Autor : Khmara

Przedstawione tu hipotetyczne przypadki (Europejski Instytut Technologiczny, BioInfoBank Institute) mają uzmysłowić, że zachowanie dotychczasowego systemu tytułów i stopni naukowych może doprowadzić do niebezpiecznej sytuacji, w której faktycznie w szkolnictwie wyższym będą istniały obok siebie dwa porządki prawne – dotychczasowy, ‚stary’ polski model funkcjonowania szkolnictwa wyższego oparty na habilitacjach i tytule belwederskim oraz ‚nowy’, wymuszony przez prawo unijne.

2005-02-05 16:43:34 | odsłon: 13258
pokaż artykuł | nfa.pl | 


Nim dostaniemy Nobla
Autorzy: Aleksander Wittlin & Karol Życzkowski
Tekst opublikowany w Tygodniku Powszechnym Tygodnik Powszechny, nr 38/04; 19.09.2004

Dlatego też wydatki państwa na naukę należy postrzegać jako inwestycję o potencjalnie wysokiej stopie zwrotu, a sposób rozdzielania tych środków dostosować do kryteriów obowiązujących na rynkach finansowych. System ten musi oferować równe szanse, powinien też być jasny, otwarty i konkurencyjny

Czytaj także
Ekonomia badań naukowych
2004-12-13 17:36:13 | odsłon: 17451
pokaż artykuł | nfa.pl | 


Co zrobić w polskiej nauce?
Autor: Józef Kalisz
Zapraszam do lektury i będę wdzięczny za krytyczne uwagi oraz propozycje modyfikacji
2004-11-28 14:36:47 | odsłon: 7701
pokaż artykuł | nfa.pl | 


Zmiana klimatu oziębienie
Autor: Andrzej Politowicz
Uczelnie tworzą kodeksy etyczne, formułują misje akademickie, programy poprawy jakości kształcenia, strategie rozwojowe jednak rzeczywistość jest daleka od haseł i pobożnych życzeń i nijak nie przekłada się na kondycję nauki polskiej i wartości kształcenia.
2004-11-22 17:31:29 | odsłon: 13660
pokaż artykuł | nfa.pl | 


Ekspert w krainie polskiej nauki
Autor: Ewa Kostarczyk
Problemu jakości polskiej nauki nie można sprowadzać tylko i wyłącznie do braku pieniędzy. To organizacja instytucji naukowo-badawczych i dydaktycznych w Polsce nie promuje ani nauki ani pracowników naukowych
2004-11-18 20:56:19 | odsłon: 9813
pokaż artykuł | nfa.pl | 


Petryfikacja czy zmiana systemu
Autorzy: Józef Wieczorek & Cezary Wójcik
Wyniki badań naukowych, finansowanych wyłącznie na drodze autentycznych konkursów na projekty badawcze, winny być jawne i rozliczane przed podatnikiem

Czytaj także:
Prof. dr hab. dożywotni
Jak reformować polską naukę
CUI BONO? – SPOJRZENIE NA FINANSOWANIE NAUKI
Rozwiązać PAN
2004-11-18 20:49:26 | odsłon: 18218
pokaż artykuł | nfa.pl 

APEL o naprawę systemu nauki i szkolnictwa wyższego

APEL o naprawę systemu nauki i szkolnictwa wyższego
Polski nie stać na utrzymywanie obecnego nieefektywnego systemu, natomiast środowisko akademickie niestety utraciło zdolność do samooczyszczenia i naprawy.
Zwracamy się z gorącym apelem o uwzględnienie naprawy systemu nauki i szkolnictwa wyższego w planach naprawy struktur Państwa Polskiego.
2005-10-10 03:00:23 | odsłon: 5134

APEL o naprawę systemu nauki i szkolnictwa wyższego

W dniu 30 września 2005 roku, Polska Akademia Nauk oraz Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich wystosowały STANOWISKO – APEL http://www.mnii.gov.pl/mnii/_gAllery/12/90/12902.pdf do nowego rządu RP o podtrzymanie zapowiedzianej w projekcie budżetu na rok 2006 (złożonym przez ustępujący rząd) tendencji wzrostowej na nakłady na badania naukowe i szkolnictwo wyższe. Nie ma wątpliwości, że nakłady na naukę w Polsce są za małe i należy je podwyższać. Obecny system odziedziczony jeszcze po PRL jest jednak tak marnotrwany, że jest w stanie skonsumować każdą podwyżkę nakładów finansowych bez poprawy efektów. Żeby planowane zwiększenie nakładów przyniosły pożądane przez społeczeństwo efekty niezbędna jest głęboka systemowa reforma nauki i szkolnictwa wyższego oparta na sprawdzonych wzorach anglosaskich i rekomendacjach Europejskiej Karty Naukowca. Niestety jak do tej pory nie było woli ustawodawców aby takie zmiany wprowadzić.

Polski nie stać na utrzymywanie obecnego nieefektywnego systemu, natomiast środowisko akademickie niestety utraciło zdolność do samooczyszczenia i naprawy.

Niezależne Forum Akademickie ( www.nfa.pl) skupiające naukowców pracujących zarówno w Polsce, jak i poza granicami a działające na rzecz podniesienia jakości nauki i edukacji deklaruje swoje wsparcie w procesie reformowania tych dziedzin stanowiących gwarancję rozwoju gospodarczego i społecznego kraju.

Zwracamy się z gorącym apelem o uwzględnienie naprawy systemu nauki i szkolnictwa wyższego w planach naprawy struktur Państwa Polskiego.

Prezes Fundacji Niezależne Forum Akademickie – Józef Wieczorek (Kraków)

Przewodniczący Rady Fundacji – Cezary Wójcik (Evansville, USA)

10 października 2005 r.

Analiza polskiej nauki instytucjonalnej

Analiza polskiej nauki instytucjonalnej
Autor Maciej Panczykowski
Tutaj potrzebna jest reforma systemowa zmieniająca kryteria finansowania i umożliwiająca kontrolę tego procesu. Przede wszystkim finansowane powinny być projekty pożyteczne dla kraju lub mające fundamentalną wartość naukową (badania podstawowe). W dobie Internetu publiczna kontrola finansowania jest prosta i powszechnie dostępna. Potrzeba tylko dobrej, niezależnej woli, by to zrobić.
Obecny system polskiej nauki jest jak system służby zdrowia. Finansowa studnia bez dna. Aby osiągane efekty były adekwatne do nakładów, potrzebna jest reforma, która wyselekcjonuje i nagrodzi tych, którzy się krajowi lub nauce opłacają. A więc kolejność leczenia musi być taka: najpierw reforma, potem zastrzyki gotówki.
2006-01-04 08:56:47 | odsłon: 17033

Maciej Panczykowski

Analiza polskiej nauki instytucjonalnej

WSTĘP

Artykuł ten zawiera krótki opis patologii, z jakimi moim zdaniem boryka się polska nauka instytucjonalna (PNI). Zdaję sobie sprawę, że obszerny temat w tytule zostanie tutaj zaledwie „dotknięty”, a lista wymienionych tu wykrzywień nie pretenduje do nazwy „wyczerpującej”. Wydaje mi się jednak, że moje abstrakcyjne i esencjonalne ujęcie w wielu przypadkach trafia w sedno.
Chciałbym tu asekuracyjnie zaznaczyć, że nie jestem żadnym „istą”, więc nie wyznaję żadnego „izmu”, żadnej ideologii. Jestem naukowcem, więc staram się badać rzeczywistość, zbierając fakty, dociekając ich przyczyn, a potem – wyciągając ogólniejsze wnioski. Dla skrótowości przedstawiam głównie wnioski. A są one następujące:

ORKA PO BETONIE

Oto typowy i niejedyny przykład – moje doświadczenia wyniesione z Uniwersytetu Warszawskiego – uczelni, na której spędziłem 8 najtrudniejszych lat mojego życia.
Cały ten czas upłynął mi na intensywnej pracy nad swoim rozwojem naukowym i przemyśliwaniu tego, co się nauczyłem i układaniu sobie tego w głowie. Była to uczciwa praca i uczciwe myślenie. Mimo to, z czasem robiło się wokół mojej osoby dziwnie gęsto. Coraz więcej wrogości, coraz wyższe wymagania. Z początku naiwnie myślałem, że to dlatego, że jednak daję z siebie za mało. Ale im bardziej się starałem, tym bardziej było gęsto. Musiała się zatem pojawić u mnie myśl, że nie o rozwój chodzi. Słońce świeci dla tych, co mają znajomości, są w układzie (gotowi na moralne kompromisy) lub pokornie wykonują małe, nierozwijające i niemotywujące zadania profesora. Bo istnieje poczucie zagrożenia intensywnym rozwojem, który w najlepszym przypadku trzeba ograniczyć, a w najgorszym – usunąć.
Dobre samopoczucie i święty spokój betonowego układu, który już wszystko ma i któremu nic się już nie chce, kosztuje polską naukę sporo.
Ale na UW nie spotkałem nikogo, kto byłby taką koleją rzeczy zdziwiony, zbulwersowany i do kogo można się zgłaszać o pomoc.
Szczerze mówiąc, przez te 8 lat robiłem „slalom” między osobistościami UW, a uczyłem się sam i „na boku”, by móc poczuć prawdziwą naukę. Po tym czasie wylądowałem na bruku i wtedy zobaczyłem, że mam ręce puste.
Morał z tego taki, że jeśli zamierzamy orać, to musimy najpierw sprawdzić, co będziemy orać. Bo jeśli beton, to plonu nie będzie. Będzie tylko pot i wykończenie.

Patologia 1: PNI hamuje rozwój młodych naukowców, bo jej system jest taki, że jest to w interesie jej decydentów.

RENEGACI NA LICYTACJI

Na początek pozwolę sobie na krótki wstęp o wolności, gdyż pojęcie to jest często nadużywane i służy jako wygodny „wytrych”, a tak naprawdę kwestia wolności rozumiana jest przez wielu powierzchownie, bo brakuje u opiniotwórczych „wyroczni” klarownych przemyśleń na jej temat. Wystarczy tylko, że jest ona wartością dla pewnych wpływowych sił, aby lizusowsko mieć ją na języku (mniejsza o definicję).
W każdym społeczeństwie wolność jednostki jest jakiś sposób ograniczona. Gdyby tak nie było, nie byłoby mowy o budowaniu jakiegokolwiek systemu wyższego rzędu (społeczeństwa z jednostek). System zawsze oddziałuje na swoją część i nadaje jej pewne cechy, a pewnych – nie.
Cały problem tkwi w tym, aby wolność jednostki ograniczona była w sposób mądry, tzn. aby wolno jej było robić rzeczy przyczyniające się do rozwoju społeczeństwa, a nie wolno było jej robić rzeczy działających destrukcyjnie.
Innymi słowy, chodzi o to, aby absurdalnie nie utrącać działań człowieka, który mógłby uczynić wiele dobrego, a z drugiej strony nie dopuszczać do egoistycznych korzyści kosztem interesu społecznego. Tak po prostu jest, że jednostka zawsze płaci za bycie w społeczeństwie i nie jest to pogląd czy ideologia. Gdy społeczeństwo jest zdrowe, to płacona cena nikomu nie szkodzi.

Weźmy przykład wolności słowa. Jest różnica pomiędzy ideą: „nie wolno ci pisać prawdy”, a ideą „nie wolno ci pisać nieprawdy”. Obie idee są ograniczeniami, z tym, że jedna jest społecznie niekorzystna (zła), a druga – korzystna (dobra), bo tylko znajomość faktycznego stanu rzeczy pozwala na skuteczne radzenie sobie z rzeczywistością (np. przetrwanie, postęp). Podobnie jest z wolnością gospodarczą. Intuicyjnie czujemy, że głupio jest „wiązać ręce” sklepikarzowi sprzedającemu owoce i warzywa, ale mądrze jest nie zezwalać nikomu na sprzedawanie rzeczy, które trują ludzi, nawet, jeśli są smaczne i można na nich zbić prywatną fortunę. Płacz niedoszłego biznesmena, że ogranicza się jego wolność nie powinien wtedy nikogo chwycić za serce.

Obecny w Polsce kapitalizm został przez wielu pojęty równie źle, co wygodnie.
Wolność nie oznacza wolności nieograniczonej, aspołecznej, a dbanie tylko o siebie może paradoksalnie odbywać się na zasadzie dawania komuś. Bo ten ktoś odda. A tym kimś może być np. społeczność.
Większość polskich mediów (niby ukierunkowanych na społeczeństwo) jest silnie uzależniona od obcego kapitału, co nie sprzyja niezależności głoszonych przezeń idei. Szczególnie w mediach komercyjnych króluje jeden, jedynie słuszny pogląd – neoliberalizm, bo on głosi niskie podatki – korzyść dla koncernów medialnych. Reszta się nie liczy. Dyżurni eksperci naukowi zapraszani do mediów, zdecydowanie wiedzą, co mówić, aby nie był to ich ostatni występ. Dotyczy to głównie ekspertów nauk społecznych (socjologia, politologia, ekonomia), bo w naukach ścisłych trudniej jest głosić, że 2 + 2 = 5, nawet, jeśli jest to akurat bardzo korzystne.
Więc roi się od półprawd, przemilczeń i manipulacji faktami, subiektywizm zasłaniany jest mówieniem: „współczesny pogląd” lub „jest taka szkoła”.
Szkoda tylko, że często nie ma po prostu zgodności z faktami… Ale jest zgodność z interesem medium…A każdy naukowiec wie, że w nauce musi być zgodność głoszonej tezy z faktami i jeśli w mediach nie jest możliwe głoszenie takich tez, to przyzwoitość nakazuje się tam nie pokazywać.
Ale piewca-renegat, zachłyśnięty nową rzeczywistością, czerpie z niej garściami. Bo tak zrozumiał, że wolno mu dbać o siebie.
Podlizywanie się komuś dla własnej korzyści i przeciwko interesowi społecznemu jest dość obrzydliwe. Szczególnie, że widzowie są zazwyczaj laikami myślącymi, że skoro ekspert tak mówi, to tak widać jest. I to pogłębia ich frustrację i zagubienie. Ktoś dał d… więcej.

Patologia 2: PNI jest dyspozycyjna wobec polityki i pieniędzy, bo przedkłada materialny interes nad uczciwe badanie rzeczywistości.

BURZA MÓZGÓW (WYPRANYCH BĄDŹ WYGNANYCH)

Polska jest bardzo bogatym krajem…I bardzo altruistycznym. Bo tylko taki kraj potrafi łożyć na wieloletnią edukację swojej młodzieży, aby potem nie mieć żadnej wyraźnej koncepcji na zatrzymanie jej w kraju, dla oczywistej narodowej korzyści.
„Wyjeżdżaj na Zachód, tutaj jeszcze długo nic się nie zmieni” – to zdanie powtarzają przychylni profesorowie chyba równie często jak „zdrowaśki”. Myślę, że trochę dałoby się ulżyć młodym naukowcom, gdyby lobby profesorsko-decydenckie naciskało w interesie przyszłości kraju precyzyjnie i gdzie trzeba. Ale, jak na razie, wychodzi im tylko lobbing w interesie własnym i doraźnym. Ośmielam się twierdzić, że to wypychanie młodych za granicę, to lekka forma pozbycia się konkurencji, taka zsyłka w wersji „soft”.

Co robią młodzi na Zachodzie? Robią długo doktoraty, jeśli w ogóle uda im się je zrobić, służą olśniewającą wiedzą zachowując mało olśniewające pozycje w tamtejszych hierarchiach, pracują za atrakcyjnie niskie wynagrodzenie. Jest to wykwalifikowana i tania siła robocza. A więc mimo faktu, że Polska jest już w strukturach Zachodu, to on raczej nic nie zrobi, aby ten stan u nas zmienić. W jego interesie jest polski bajzel naukowy, bo to gwarantuje odpływ na Zachód atrakcyjnej siły roboczej. Jak zwykle, bezpieczniej jest liczyć na siebie…
Oczywiście, warto, aby polscy naukowcy byli otwarci, wyjeżdżali poznawać ciekawych ludzi, inne metody badań i szlifowali język angielski – współczesną łacinę. Ale muszą oni mieć gdzie wrócić. To jest strategiczny interes państwa, a brak autentycznych działań w jego zakresie ma za przyczynę jedynie bezmyślność.

Patologia 3: PNI robi mało, aby zatrzymać w Polsce naukowców, a tych, co zostają, nagradza za brak świeżości i oryginalności.

PODLEGŁA WTÓRNOŚĆ

Polskę cechuje obecnie bezkrytyczne i uniżone przyjmowanie wszystkiego, co płynie z Zachodu. Są to albo rzeczy wartościowe (np. nowoczesne technologie) albo zwykły chłam (np. bekająca żaba – gadżet komórkowy sprzedający się tak dobrze, że tracę wiarę w człowieka). Gdy byłem na UW, to wszystko, co istotne było nie nasze. Pomysły płynęły z Zachodu, ciekawe idee brano z zachodnich książek i czasopism, nowatorskie metody badań powstawały na zachodnich uniwersytetach i dopiero potem ktoś „przywoził” je do Polski.
Bo przecież my jesteśmy zbyt biedni, aby dokonać czegoś na światowym poziomie, a wszyscy, którzy nie zgadzają się z tym, to entuzjaści, którzy dawno stracili kontakt z rzeczywistością i nie znają życia.
Trzeba powiedzieć sobie jasno, że nie mamy szans skutecznie konkurować np. z USA pod względem liczby ogłaszanych prac i opracowań tematów wymagających kosztownego i wyrafinowanego sprzętu.
Ale mizeria materialna nie usprawiedliwia całkowicie mizerii ideowej. Mówienie sobie „jestem biedny, więc nic ważnego nie stworzę”, to wygodne dorabianie ideologii do własnego niechciejstwa. Sam znam przykład profesora z UW, który stworzył bardzo ważną w hydrobiologii pracę na stawach tatrzańskich, używając prostego sprzętu wędkarskiego. I opublikowano ją w „Nature”. Po prostu miał błyskotliwy pomysł, który realizowalny był nawet w polskich warunkach.
Potrzebna jest niesprzedana wola polityczna, by stworzyć system, który zajmie się zagospodarowaniem polskiej myśli technologicznej, rozwiązań analogicznych do tych zachodnich lub nowych. Byłaby to inwestycja opłacalna, gdyż kosztowałaby mniej niż kupowanie wszystkiego na Zachodzie. System taki automatycznie nagradzałby naukowców robiących rzeczy pożyteczne i zatrzymywałby ich w kraju.
Marzy mi się czas, w którym w polskiej nauce będzie sporo polskiej myśli, polskiej treści. A jej system może być amerykański…
Niestety, jak na razie, jest odwrotnie. Szkoda, bo myślę, że jeśli zrobimy coś innego niż w USA lub nawet lepszego, to Amerykanie nas nie zleją. Nie lękajmy się!

Patologia 4: PNI jest mało twórcza, oryginalna i patriotyczna, a często robi rzeczy wtórne i mało pożyteczne.

PLASTER NA OTWARTE ZŁAMANIE

Nauka rozwija się najlepiej, gdy interesy wszystkich grup ludzi ją współtworzących są godzone. Po prostu, dzięki takiej solidarności, najwyższa liczba ludzi może aktywnie działać i myśleć z korzyścią dla naukowego rozwoju. Gorzej, jeśli pewna egoistyczna podgrupa świata naukowego pragnie maksymalizować swoją korzyść kosztem reszty. Aby to osiągnąć, pojawiają się próby uzależniania, ograniczania rozwoju wykorzystywanych, a u tych ostatnich – napięcie i bunt.
W system anglosaski najwyraźniej wpisana jest największa dawka solidarności, bo to właśnie to rozwiązanie cechuje naukowe potęgi – USA i UK.
System gra, moim zdaniem, rolę priorytetową, bo istnieją państwa równie bogate jak Wielka Brytania, a mimo to znacznie ustępujące jej wpływem na światową naukę. Wystarczy spojrzeć np. na rynek książek przyrodniczych. Tutaj 95% klasycznych, znakomitych pozycji i związanych z nimi nowych pomysłów, teorii i idei pochodzi albo ze Stanów Zjednoczonych albo ze Zjednoczonego Królestwa. Rozwój tamtejszych naukowców jest burzliwy, prężny i niezahamowany.
Wśród polskich naukowców raczej istnieje zgoda, co do tego, gdzie należy wyjechać, jeśli chce się naukowo rozwijać. Świadomość sukcesu systemu anglosaskiego istnieje. Pojawia się, więc pytanie: skoro jest tak dobry, to dlaczego przynajmniej nie skopiować go u nas (nie mówiąc o jeszcze doskonalszych wersjach)?
Musi się także pojawić myśl, że tego systemu u nas nie ma dlatego, że komuś bardzo zależy na tym co jest. Jest to grupa wpływowa i bojąca się utracić maksymalne korzyści związane z obecnym, patologicznym dla większości, systemem polskiej nauki. To warstwa profesorsko-decydencka.
Nowo przyjęta ustawa o szkolnictwie wyższym jest upozorowaną próbą zreformowania ważnej części polskiej nauki. Przypomina ona niestety manewr, jaki robi producent, gdy nie potrafi lub nie chce zmienić produktu. Po prostu umieszcza go w nowym opakowaniu z napisem „NOWOŚĆ!”. A powinno być raczej napisane: „NIHIL NOVI”.

Patologia 5: PNI robi pozorne, powierzchowne ruchy, aby kryć i stabilizować nietykalne dno.

FINANSOWA MANTRA

Jeśli już „niezależne” media zainteresują się polską nauką, to można wtedy zobaczyć w nich rektora błyskającego sztuczną szczęką i gronostajami, który oznajmia rozanielonej dziennikarce, jaki wspaniałe osiągi ma jego uniwerek. Podaje parametry, które mało tak naprawdę pokazują, ale dużo robią marketingowego wrażenia. Brakuje właściwie tylko pieniędzy i gdy one będą to już wszystko rozkwitnie jak japońska wiśnia.
Jestem pewien, że nie rozkwitnie. W każdym razie nie jak wiśnia…
Tutaj potrzebna jest reforma systemowa zmieniająca kryteria finansowania i umożliwiająca kontrolę tego procesu. Przede wszystkim finansowane powinny być projekty pożyteczne dla kraju lub mające fundamentalną wartość naukową (badania podstawowe). W dobie Internetu publiczna kontrola finansowania jest prosta i powszechnie dostępna. Potrzeba tylko dobrej, niezależnej woli, by to zrobić.
Obecny system polskiej nauki jest jak system służby zdrowia. Finansowa studnia bez dna. Aby osiągane efekty były adekwatne do nakładów, potrzebna jest reforma, która wyselekcjonuje i nagrodzi tych, którzy się krajowi lub nauce opłacają. A więc kolejność leczenia musi być taka: najpierw reforma, potem zastrzyki gotówki.

Patologia 6: PNI chce dużo pieniędzy, ale nie chce się naprawdę zreformować (co zapobiegłoby ich zmarnotrawieniu).

ZAKOŃCZENIE

Oczywiście, wnioski, które powyżej przedstawiłem, mają charakter reguł. W wysoce złożonych układach nic nie jest „jak od żyletki”, na 100 procent. Z moich obserwacji wynika jednak, że są to wyraźne prawidłowości, a kontrprzykłady mają charakter wyjątków. Jeśli więc jakiś polski naukowiec przeczytał ten artykuł i nie wie, o czym w nim mowa, to znaczy, że miał dużo szczęścia.

Maciej Panczykowski
Katowice, 2006.01.04

Nauka: Jeden kraj dwa systemy

Nauka: Jeden kraj dwa systemy
Autor: Adrian Tkacz
Po 1989 roku system polskiej nauki i szkolnictwa wyższego uległ minimalnym zmianom, ograniczając się jedynie do przygotowania płatnej oferty edukacyjnej. Mentalnie układ ten jest obecnie skansenem myśli i postaw określanym, przez co bardziej krytycznych, jako ustrój prusko-feudalny. W wielu przypadkach zależności pracownicze odzwierciedlają raczej stosunki panujące na dworach monarszych, niż relacje jakie powinny obowiązywać między przełożonym a podwładnym w nowoczesnym państwie demokratycznym z gospodarką wolnorynkową
2006-01-17 01:14:53 | odsłon: 16230

Adrian Tkacz

Nauka: Jeden kraj dwa systemy

W świadomości społecznej nie istnieje dzisiaj problem organizacji nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce. Niedostatki w służbie zdrowia czy wymiarze sprawiedliwości są widoczne dla ogółu. Na uczelniach wydaje się być wszystko w porządku. Najdobitniej świadczy o tym zaufanie, jakim cieszą się we współczesnej Polsce profesorowie. Sama wysoka ocena seniorów nauki nie jest niczym złym, ale przyczynia się do niedostrzegania wad obecnego rozwiązania.
Rzeczywistość nie jest tak różowa. Po 1989 roku system polskiej nauki i szkolnictwa wyższego uległ minimalnym zmianom, ograniczając się jedynie do przygotowania płatnej oferty edukacyjnej. Mentalnie układ ten jest obecnie skansenem myśli i postaw określanym, przez co bardziej krytycznych, jako ustrój prusko-feudalny. W wielu przypadkach zależności pracownicze odzwierciedlają raczej stosunki panujące na dworach monarszych, niż relacje jakie powinny obowiązywać między przełożonym a podwładnym w nowoczesnym państwie demokratycznym z gospodarką wolnorynkową.
Anachroniczna organizacja przyczynia się do ogromnego marnotrawstwa talentu młodych ludzi. W konsekwencji utrwala to strukturalne bezrobocie panujące w Polsce i skazuje wiele osób na frustrację z powodu braku możliwości samorealizacji. Ukazanie rozmiaru patologii panującej w tym środowisku wydaje się być pierwszym krokiem na drodze do uzdrowienia sytuacji.
System ten w dłuższej perspektywie nie jest w stanie tak funkcjonować, stąd pojawiające się ostatnio pomysły wprowadzenia odpłatności za studia. Nie tylko argumenty natury społecznej przekreślają ten pomysł. Dodatkowe, para-podatkowe finansowanie wyższej edukacji przyczyniłoby się do utrwalenia obecnych patologii.
Przyczyny nieprawidłowości należałoby w pierwszej kolejności upatrywać w nieruchliwości naszego środowiska naukowego. W USA podstawową cechą kariery jest mobilność, w Polsce dominuje model „od studenta do profesora” na jednej uczelni. Ludzie, którzy się znają kilkadziesiąt lat, nie są w stanie obiektywnie oceniać własne prace. Niejednokrotnie źle rozumiana solidarność zawodowa składnia do tolerowania ewidentnych nieprawidłowości.
Zmiana tego stanu rzeczy przy pomocy jednego pociągnięcia jest niestety niemożliwa. Wydaje się, że szansy na poprawę należy upatrywać w stopniowej modernizacji struktury i zwiększeniu wydatków państwa na badania i rozwój. Dodatkowe środki nie mogą jednak finansować obecnego układu, ale powinny służyć do stworzenia nowego, drugiego obiegu polskiej nauki.

Dobrym rozwiązaniem byłoby stworzenie podwójnego systemu finansowania nauki i edukacji. Według obecnych mechanizmów i w oparciu aktualną kadrę profesorską państwo zapewniałoby środki głównie na kształcenie młodzieży na poziomie wyższym. Drugi filar tego systemu odpowiadałby z kolei za prowadzenie badań naukowych. Docelowo włączony byłby on w paneuropejski system wspólnej przestrzeni naukowej. Finansowany głównie drogą grantów powinien być otwarty przede wszystkim na młodych i mobilnych naukowców. Trzy-cztery najsilniejsze ośrodki krajowe zorganizowane według najlepszych wzorów amerykańskich i brytyjskich wraz z prywatnymi instytutami naukowymi stanowiłyby trzon tego rozwiązania.
Dla powodzenia zmian w naszym kraju konieczna jest reforma systemu organizacji nauki i szkolnictwa wyższego także na poziomie Unii Europejskiej. Tylko poprzez stworzenie wspólnego pan-europejskiego systemu można zagwarantować sukces zaproponowanego wyżej przedsięwzięcia.
Zdjęcie biurokratycznych i prawnych barier przed młodymi naukowcami pozwoliłoby na uwolnienie ich energii. Dzisiejsze prawo zapewnia finansowanie w głównej mierze tym, którzy mają silną pozycję polityczną w swoim środowisku. Bez znaczącego zastrzyku pieniędzy dla młodych doktorantów i osób zaraz po doktoracie, dzięki któremu będą mogli się uczyć i pracować poza macierzystą uczelnią, nie przerwie się chorego łańcucha powiązań. Stworzenie możliwości prowadzenia badań poza macierzystą uczelnią, w czołowych ośrodkach w Polsce i UE jest warunkiem sine qua non powodzenia każdej reformy systemowej. Dobrym rozwiązaniem byłoby powołanie Funduszu Wspierania Mobilności Młodych Naukowców. Instytucja ta, poza wsparciem materialnym, oferowałaby granty na prowadzenie własnych badań naukowych, przy czym nie powinny być one kierowane do obecnych beneficjentów systemu, którzy mają inne możliwości zdobycia finansowania.
Podstawowe pytanie, jakie rodzi się w tym miejscu, to skąd wziąć pieniądze? Tutaj pojawia się kwestia politycznego zdefiniowania funkcji, jakie odgrywać powinno państwo. Analizując programy zwycięzców obecnych wyborów parlamentarnych sceptycznie można oceniać szansę na przeprowadzenie bardziej gruntownych zmian. Warto jednak podkreślić to, że dla polityka, który publicznie uznaje inwestycję w edukację i naukę za absolutny priorytet i misję państwa, nie ma takich pieniędzy, których nie powinien przeznaczyć na ten cel, nawet kosztem innych ważnych wydatków.
Nakaz jawności dorobku naukowego oraz jawnego rozliczania z publicznych grantów ma większą szansę na realizację w obecnych warunkach. Nie wymaga też dużych środków finansowych. Propozycja lustracji politycznej powinna być jednak zastąpiona postulatem lustracji merytorycznej. Upublicznienie dorobku naukowego każdego naukowca pretendującego do objęcia funkcji kierowniczej na uczelni bądź instytucie powinno być obligatoryjne.

Jawność ma wręcz fundamentalne znaczenie dla procesu naprawy finansów nauki. Gdzie można znaleźć rozliczenie grantów, czasami opiewających na milionowe kwoty? Nie jest zaś żadną tajemnicą, że te pieniądze nie zawsze idą bezpośrednio na prowadzenie badań. Konferencja naukowa w Peru, skórzane fotele i marmurowe podłogi w gabinetach profesorskich, różnego rodzaju płatne „konsultacje” nie byłyby problemem, gdyby widać było efekty. Niewiele nowych patentów, technologii czy brak publikacji w znaczących periodykach pokazuje, że te środki finansowe, które obecne są w systemie, nie są wykorzystywane efektywnie. Wystarczy przytoczyć fakt, że w naszym kraju za te same pieniądze przeznaczone na badania powstaje dziesięć razy mniej patentów niż w USA! Diagnozę o patologicznym sposobie finansowania potwierdza badanie klasyfikujące najlepsze polskie uczelnie dopiero czwartej setce w międzynarodowych rankingach. Na dodatek, to wszystko ma charakter sprzężenia zwrotnego – kiepski stan tej branży nie skłania polityków do inwestycji w nią.
Nie ma niestety możliwości ani nadziei na wymuszenie reformy systemu w oparciu o dzisiejszych jego beneficjentów. Rektorzy są wybierani przez władze uczelni, które ustawowo są zdominowane przez osoby zawdzięczające obecnym rozwiązaniom swoje nienaruszalne pozycje kierownicze. Praktycznie niemożliwe jest uzyskanie zgody na ustawowe wprowadzenie kadencyjności stanowisk kierowniczych na publicznych uczelniach i placówkach naukowych. Zresztą rodzi się pytanie, kto miałby rozstrzygać takie konkursy? Przecież Polska to mały kraj, gdzie w niektórych dziedzinach liczbę specjalistów można by zliczyć na palcach jednej ręki. Włączenie ekspertów z zagranicy w ocenę dorobku polskich naukowców wydaje się być konieczne.
Znaczącą rolę odegrać jednak mogą studenci i doktoranci. Nowoczesna nauka charakteryzuje się tym, że najwięcej mogą zrobić właśnie ludzie przed 35 rokiem życia. Dla wielu czytelników może być to zaskoczeniem, ale tak właśnie wyglądają zagraniczne instytuty badawcze – mnóstwo młodych zapaleńców, którzy poświęcają się idei, jaką jest prowadzenie badań naukowych. W Polsce się ich nie wspiera, ogranicza możliwości, a awans umożliwia w coraz większym stopniu tylko tym adeptom, którzy niosą ze sobą „odpowiedni materiał genetyczny”. Efekt jest widoczny – brak nowoczesnych i konkurencyjnych firm dających zatrudnienie. Coraz częściej jedyną alternatywą dla młodego człowieka pozostaje praca w supermarkecie, restauracji typu fast-food lub emigracja i łącząca się z tym degradacja społeczna.

lek. med. Adrian Tkacz
Przewodniczący SDPL w Katowicach

Czy nauka polska może być konkurencyjna

Czy nauka polska może być konkurencyjna ?
Autor Karol Życzkowski
Istniejący system organizacji nauki w Polsce przetrwał od lat bez zasadniczych zmian, gdyż prawdziwe reformy i dopuszczenie do rzeczywistej konkurencyjności nauki często nie leżało w interesie jej decydentów. Dlatego też powyższe propozycje mogą natrafić na niechęć dotychczasowych beneficjentów systemu. Przykład ostatnich kilkunastu lat pokazuje, że środowisko ludzi nauki nie jest w stanie zreformować jej samodzielnie. Naukę polską mogą skuteczniej unowocześnić rozsądni ludzie spoza środowiska, dysponując niezbędną wolą polityczną do przeprowadzenia reform.
2006-05-17 05:39:45 | odsłon: 15525
Karol Życzkowski

Czy nauka polska może być konkurencyjna ?


Gdy we wrześniu roku 1983, dwa miesiące po zniesieniu stanu wojennego, rozpoczynałem pracę w Instytucie Fizyki Uniwersytetu Jagiellońskiego zarabiałem równowartość 15 dolarów na miesiąc. Niewielka wartość nabywcza mojej pensji była dodatkowo limitowana kartkami na mięso, cukier i masło. Wybór towarów przemysłowych dostępnych w sklepach był mocno ograniczony, a podaż usług świadczonych na dobrym poziomie była rzadka. Zapomniane po części realia Polski lat osiemdziesiątych trafnie odzwierciedla diagnoza ks. Józefa Tischnera: „Polska praca jest chora”.

Obecnie, siedemnaście lat po rozpoczęciu transformacji ustrojowej, żyjemy w zupełnie innym kraju. Nasze pensje mają wymierną wartość nabywczą, a podaż najróżniejszych towarów na rynku jest wręcz nieograniczona. Co więcej, stosunkowo łatwo jest znaleźć malarza czy hydraulika dobrze wykonujących swą pracę po konkurencyjnej cenie. Rozglądając się wokół dostrzec można, iż dużo osób pracuje więcej i lepiej niż przed dwudziestu laty.

Polska praca pomału zaczyna zdrowieć. Zwłaszcza w tych dziedzinach, w których istnieje bezpośrednia korelacja pomiędzy jakością wykonywanej pracy, a otrzymaną zapłatą. I nie jest to skutek pogłębionej refleksji nad ważnymi dziełami filozoficznymi, ale raczej efekt działania „niewidzialnej ręki rynku”. Niezależnie od ideologicznych zapatrywań kolejnych rządów Rzeczypospolitej mechanizmy konkurencji działają coraz skuteczniej w wielu dziedzinach naszego życia. Niektóre produkty zreformowanych podmiotów gospodarki polskiej nie ustępują jakością najlepszym wyrobom zagranicznym, a często oferowane są za korzystniejszą cenę. Z drugiej strony, nieefektywne zakłady przemysłowe odziedziczone po poprzedniej epoce, które nie miały szczęścia do reform, a nie były sztucznie utrzymywane przez państwo za pieniądze podatnika, zakończyły działalność.

Dokonana transformacja ustrojowa tylko w niewielkim stopniu objęła polską naukę, której udało się w dużej mierze zachować metody pracy przeniesione z czasów PRL. Dlatego też nauka polska, stanowiąca pewien fragment nauki jednoczącej się Europy, nie jest konkurencyjna, zwłaszcza w porównaniu z krajami anglosaskimi. Ten stan rzeczy dobitnie ilustruje ciągły odpływ zdolnych polskich uczonych za granicę. Niezależnie od niezadowalających nakładów na naukę w Polsce można stwierdzić, że znaczna część środków przyznanych z budżetu państwa nie jest wykorzystywana optymalnie. Za ten stan rzeczy winę ponosi archaiczna struktura uniwersytetów i placówek naukowych, nie wymuszająca uprawiania nauki na europejskim poziomie.

Niewesoły stan nauki w Polsce dokumentują zgodnie rozmaite rankingi, listy publikacji i cytowań, niezależnie od przyjętych kryteriów i metod badawczych. Receptą na podniesienie poziomu badań oraz przyciągniecie do nauki zdolnych ludzi będzie konsekwentne stosowanie prostej zasady „więcej płacić i więcej wymagać” . Z powodów poznawczych, kulturowych, a także propagandowych i gospodarczych podstawowe badania naukowe powinny być w Polsce prowadzone, przy znacznym zwiększeniu wydajności wykorzystania nakładów ponoszonych na naukę z budżetu państwa. W tym celu należy:

a) Opracować ostre i przejrzyste kryteria parametryczne i na ich podstawie ustalać wysokość dotacji z budżetu dla instytucji naukowych. Kryteria muszą odzwierciedlać działalność dydaktyczną, więc oczekiwania wobec profesora instytutu badawczego powinny być większe niż wobec profesora uniwersytetu. Z powodu specyfiki różnych dziedzin nauki oceny parametryczne używać do porównań jednostek uprawiających podobne dziedziny nauki, lub (jeszcze ostrożniej) poszczególnych uczonych pracujących w tej samej dziedzinie.

b) Na uczelniach państwowych ustalić sztywne liczby etatów profesorskich. oraz zlikwidować fikcyjne ‘konkursy awansowe’. Taki zabieg zwiększy prestiż konkursów oraz samego stanowiska profesora, a także wymusi większą mobilność kadr i zapobiegnie nieefektywnym koncentracjom samodzielnych pracowników w „starych” uniwersytetach. Otwarte konkursy o etaty nie będą pozorowane, jeśli dziekanowi (dyrektorowi placówki lub komisji wydziałowej) z powodów ekonomicznych opłacało się będzie zatrudnianie w swych instytutach najlepszych kandydatów, także z zagranicy.

c) Różnicować znacząco wysokości płac (w razie potrzeby zwiększając rozpiętość widełek), aby także na uniwersytecie dobra praca mogła być dobrze wynagradzana.

d) Przyznawać granty badawcze na zasadzie konkurencyjności składanych wniosków, zmniejszając odsetek funduszy przeznaczanych na badania z pieniędzy podatnika z pominięciem procedury konkursowej. Proces oceny projektów badawczych uczynić międzynarodowym, co da szansę na konfrontację polskiej nauki z nauką światową.

e)Ujawniać pełny zestaw danych dotyczących programów badawczych – stworzyć system, dzięki któremu wszystkie oceny, recenzje i sprawozdania merytoryczne z wykonanych grantów wraz listą przygotowanych publikacji oraz rozliczeniem finansowym projektu badawczego będą publicznie dostępne w internecie. Powiązać przyznawanie środków na kolejne badania naukowe z oceną końcową za projekty już ukończone.

f)Skutecznie zwalczać patologie obecne w środowisku naukowym, a osoby winne plagiatów, fałszerstw i handlu dyplomami pozbawiać prawa do wykonywania zawodu nauczyciela akademickiego.


Istniejący system organizacji nauki w Polsce przetrwał od lat bez zasadniczych zmian, gdyż prawdziwe reformy i dopuszczenie do rzeczywistej konkurencyjności nauki często nie leżało w interesie jej decydentów. Dlatego też powyższe propozycje mogą natrafić na niechęć dotychczasowych beneficjentów systemu. Przykład ostatnich kilkunastu lat pokazuje, że środowisko ludzi nauki nie jest w stanie zreformować jej samodzielnie. Naukę polską mogą skuteczniej unowocześnić rozsądni ludzie spoza środowiska, dysponując niezbędną wolą polityczną do przeprowadzenia reform.
Propozycje mające na celu podniesienie poziomu polskiej nauki przez zwiększenie jawności i konkurencyjności nie są kosztowne. Można doprecyzować szczegóły techniczne i realizować je od zaraz. Nie należy oczekiwać skutków takich zmian w ciągu jednego roku akademickiego. Z drugiej strony można sądzić, że już po 5-letnim okresie studiów tegorocznych maturzystów zaproponowane zmiany dadzą korzystne rezultaty. Tylko w przypadku przeprowadzenia prawdziwej reformy nauka polska będzie w stanie skutecznie konkurować o fundusze europejskie i rozwijać się na miarę historycznych i ekonomicznych aspiracji naszego społeczeństwa.
Karol Życzkowski

Aby żarówka zaświeciła

Aby żarówka zaświeciłaAutor:Józef Magoński
W końcówce maja 2006 r w polskiej edycji Newsweeka ukazał sie Artukul Prof. Płoszajskiego zatytułowany: „Żarówka dobra, tylko nie świeci”. Artykuł zawiera kilka bardzo trafnych opinii o środowisku akademickim w Polsce, np. opinie o potrzebie dopływu „świeżej krwi” do naszych uczelni, czy opinie o wyższości kredy nad rzutnikiem..W artykule zabrakło mi poruszenia kilku istotnych spraw, które uważam za niezwykle ważne, aby nasza żarówka rzeczywiście zaświeciła i o nich wspomnę w głównej części tego komentarza.2006-07-05 04:49:28 | odsłon: 16595

Józef Magoński

Aby żarówka zaświeciła

W końcówce maja 2006 r w polskiej edycji Newsweeka ukazał sie Artukul Prof. Płoszajskiego zatytułowany: „Żarówka dobra, tylko nie świeci”. Artykuł zawiera kilka bardzo trafnych opinii o środowisku akademickim w Polsce, np. opinie o potrzebie dopływu „świeżej krwi” do naszych uczelni, czy opinie o wyższości kredy nad rzutnikiem. Tę wyższość należy oczywiście rozumieć nie jako coś co jest uniwersalnie i zawsze prawdziwe, ale w ten sposób, że w wielu przypadkach zapis niektórych rozwiązań na tablicy lepiej trafia do studentów niż najefektowniej nawet przygotowane prezentacje multimedialne. W artykule zabrakło mi poruszenia kilku istotnych spraw, które uważam za niezwykle ważne, aby nasza żarówka rzeczywiście zaświeciła i o nich wspomnę w głównej części tego komentarza. Niewątpliwie trafna jest (poruszona zresztą wcześniej przez J. Wieczorka i C. Wojcika na portalu NFA) opinia dotycząca negatywnego wpływu tzw. chowu wsobnego na polskich uczelniach. W tym kontekście moją uwagę zwróciło dostrzeżenie znaczenia tzw. czasowego zatrudniania wykładowców z innych ośrodków akademickich na etatach typu Visiting Professor lub Visiting Lecturer. Uczelnie amerykańskie wybierając tych „czasowych” wykładowców mają jak myślę swój ściśle określony interes. To nie jest tak, że tylko ten Visiting Professor ma okazję zdobyć większe doświadczenie. W końcu to uczelnia sama dobiera sobie tego czasowego pracownika, a wybiera go kierując się różnymi względami, np. aby zapoznać się z niektórymi jego koncepcjami dydaktycznymi i w przyszłości zapoczątkować u siebie podobne zajęcia. Zastanawiałem się kiedyś jakie względy zadecydowały o tym, że CWU podpisał ze mną kontrakt na rok akademicki 2005/2006. Wprawdzie zostałem zaplanowany do prowadzenia zajęć z Chemii Ogólnej oraz w celu „załatania chwilowej dziury” dydaktycznej z Chemii Organicznej, to jednak moją uwagę zwróciła łatwość z jaką przyznano mi prowadzenie zupełnie nowego w CWU wykładu. Mam tu na myśli wykład dla graduate students zatytułowany ‚Physical and chemical aspects of energy conversion”. Była to ulepszona i wzbogacona o środki audiowizualne wersja wykładu jaki prowadziłem kiedyś gościnnie na Politechnice Gdańskiej. Dodatkowo moją uwagę zwrócił fakt, iż jak na na stosunkowo mały Zakład Chemii, wykład ten wybrali prawie wszyscy magistranci i na dodatek jeszcze dwóch stałych pracowników naukowych CWU. Korzyść była niewątpliwie obustronna, ale mam powody aby przypuszczać, że zaoferowanie mi tego wykładu nie było przypadkowe. Wymianę doświadczeń w układzie ośrodek akademicki – wykładowca z zewnątrz uważam za rodzaj aktywności, który z definicji powinien być korzystny dla obu stron i z tego powodu myślę, że jest on wart rozpowszechnienia w Polsce.

Najważniejsza refleksja jaka nasunęła mi się po przeczytaniu artykułu Prof. Płoszajskiego dotyczy jednak tego czego tam nie znalazłem, a co moim zdaniem ma kolosalne znaczenie w kwestii tej naszej żarówki. Chodzi o kryteria, w oparciu o które podejmuje się decyzje o awansie naukowym pracownika naukowo-dydaktycznego. Fundamentalny i odwieczny problem naszych uczelni wynika z zatrudnienia w przeszłości wielu osób, które zupełnie nie interesowały się obraną dziedziną, ale ulepiły sobie ciepłe posadki dzięki różnorodnym zasługom pozanaukowym. Nierzadko były to mniej lub bardziej zakamuflowane zasługi polityczne, innym razem były to osiągnięcia w pracy typowo administracyjnej. Zarówno jedne, jak i drugie umożliwiły, co jest pewnym kuriozum, zdobycie wysokich tytułów naukowych ! Dalszy rozwój postępował już samorzutnie i na tym polega znaczna część problemu. Osoby takie nie mając praktycznie żadnej konkurencji, ale też nie mając żadnych ciekawych koncepcji, a mając już pod opieką pewną grupę młodzieży, ciągnęły za sobą tabuny magistrantów czy doktorantów. Kierunek tych działań był taki sam jak poprzednio, czyli nijaki. Młodzież rozdmuchiwała balony, najpierw habilitantowi, potem już profesorowi, a sama się najzwyczajniej marnowała ponieważ zajmowała się rozwijaniem pomysłów nijakiego szefa. Jedynym zmartwieniem takiego profesora było to, aby takie nijakie prace dobrze „sprzedać”. Zadbać o to, aby przyznano grant, aby z tego wycisnąć jak najwiekszą ilość publikacji. W tym celu w naszym środowisku naukowym potworzyły się przedziwne towarzystwa wzajemnej adoracji, które odgrywały i wciąż odgrywają wręcz decydującą rolę w jego „uprawianiu”. Niestety inaczej tego nazwać nie można. Wiele tytułów naukowych przyznano właśnie za tematy nijakie i realizowane zwykle na miernym poziomie. I nic z tego, że pojawiło się wiele uwag krytycznych dotyczących sposobu zatwierdzenia habilitacji, czy w ogóle celowości samej habilitacji. Kandydat, w celu bezpiecznego przejścia całego procesu koncentrował się bowiem bardziej na tym jak skutecznie ominąć wszelkie niebezpieczeństwa niż na wykonaniu rewelacyjnej pracy. Najlepiej bylo „popełnić” taką habilitację, którą charakteryzowałaby się podlizywaniem przyszłym recenzentom, a w szczególności temu głównemu, który rozdawał karty w tej samej dziedzinie. Jeżeli habilitant miał ambicje wykonania pracy przełomowej, to musiał w niej wyrazić autentycznie własną opinię. Taka opinia zazwyczaj musiała naruszyć „dobre imię” rozdającego karty, więc nagroda Centralnej Komisji bywała już z góry ustalona i wiadoma jaka. Zjawisko, o którym tu piszę jest niczym innym jak tym, które jest nam tak dobrze znane z wojska. Tak! Ja mam na myśli dokładnie ten sam efekt. To EFEKT FALI i nie udawajmy, że jest inaczej. Ci, którzy już są po habilitacji siedzą już cicho. Boją się stanąć w obronie słusznej sprawy, bo przecież nad nimi cały czas wisi ten sam bat rozdającego karty, albo ryzyko popsucia dobrych układów. Jeżeli odważą się na jakakolwiek krytyke, to oberwie im sie przy najblizszej okazji wlasnego „awansu”. Cała ta machina zła wyeksportowała wielu wartościowych ludzi ze środowiska naukowego w Polsce. Jedni wyjechali za granicę, inni zajęli się przysłowiową „pietruszką”, a jeszcze inni trafili do zakładów psychiatrycznych. Warto by się kiedyś tym problemem zająć, bo nawet ten ostatni przypadek nie dotyczy bynajmniej jednostek. Wielu z tych wyeksportowanych nigdy nie dano szansy na rozwój naukowy poprzez blokowanie dostępu do sprzętu choćby średniej klasy oraz poprzez notoryczne zaniżanie ocen grantów KBN w taki sposob, aby zawsze zabrakło tyle ile trzeba, czyli jednego punktu. Po dłuższej nieobecności w środowisku naukowym i przy wiadomo jakim nastawieniu decydentów tego środowiska, nie ma praktycznie żadnych szans, aby ci ludzie zdecydowali się na powrót. Ostatnio pojawiła się przynęta (w postaci dwukrotnej pensji) dla powracających do Polski naukowców, ale wątpię czy chociaż pięciu w ciągu roku da się na to nabrać. Pomijając fakt, że ta dwukrotna pensja jest w dalszym ciągu kilkakronie mniejsza od pensji przeciętnego nauczyciela akademickiego w USA, problem polega na tym, aby umożliwić nieskrępowany dostęp do sprzętu odpowiedniej klasy i zapewnić przyzwoite środki na prowadzenie badań. Jeżeli taki powracający będzie musiał być na łasce źle życzących mu mamutów nauki polskiej to żadna (nawet pięciokrotnie wyższa) pensja nie zachęci go do powrotu.

Co proponuję?
1. Zdecydowanie oddzielić stanowiska naukowe od stanowisk administracyjnych.
Uzasadnienie: Świetni naukowcy po osiągnięciu stanowiska administracyjnego typu dziekan, rektor marnują się (jako naukowcy), natomiast świetni organizatorzy, którym przyznano tytuł profesora tytularnego z dziedziny, w której tak naprawdę niewiele znaczą zwykle marnują środki pieniężne podejmując się tematów nijakich. Psują naukę i przy okazji swoich następców wywołując w ten sposób lawinę efektów negatywnych.

2. Podpisywać np. na 5 lat kontrakty z zatrudnionymi na stanowiskach profesora przyznawanego przez zainteresowana uczelnie. Bezpośrednio za takim kontraktem powinny iść pewne środki pieniężne na rozpoczęcie działalności. Resztę środków pozostawić do wypracowania.
Uzasadnienie: Rozpoczynający działalność naukową profesor nie może być w swych poczynaniach uzależniony od osób, z którymi swoimi publikacjami wchodzi w konflikt interesów. Jeżeli osoby takie będą decydowały o przyznaniu mu środków, to jest oczywiste, że stosunkowo szybko zostanie wyautowany. Otrzymując na początku pewne przyzwoite środki otrzymuje szansę. Kontrakt krótszy wydaje się być bezcelowy, gdyż nie pozwoli na rzetelną ocenę efektów za ostatni okres pracy.

3. W ocenie działalności premiować w sposób szczególny tych, którzy wyróżniają się oryginalnością rozwiązań w nauce i technice, a przede wszystkim rozwiazaniami o charakterze aplikacyjnym jeżeli mają one wymiar osiągnięć na skalę światową lub przynajmniej europejską. Prace nijakie zaliczać jako „Ad Acta” i przyznawać za nie jedynie punkty bazowe.
Uzasadnienie: Tylko premiując prace oryginalne i ważne z punktu widzenia nauki lub techniki, a w szczególności wybitne prace o charakterze aplikacyjnym zatrzymamy w kraju kadrę na wysokim poziomie naukowym, a wyeliminujemy kadrę odwalającą pańszczyznę.

4. Nauczycieli akademickich wykazujących szczególne zamiłowanie do dydaktyki, lecz nie pasjonujących się badaniami naukowymi zatrudniać na etatach ściśle dydaktycznych nie przyznając im żadnych środków, chyba, że złożą ciekawą ofertę grantu i uzyskają akceptację uczelni bądź poza nią.
Uzasadnienie: Zdecydowanie warto wykorzystać ich umiejętności dydaktyczne ponieważ bardzo często okazują się oni nawet lepszymi nauczycielami niż „zapaleni” naukowcy.
Za celowe uważam, aby umożliwić przejście (po przedstawieniu jakiejś ciekawej koncepcji) ze stanowiska dydaktycznego na stanowisko naukowo-dydaktyczne i odwrotnie (w przypadku braku postępów w badaniach stricte naukowych).

5. Praca dydaktyczna powinna być oceniana głównie (przynajmniej w 80%) przez studentów, jednakże po odrzuceniu ocen skrajnych. Samo przetwarzanie danych powinno odbywać się przy wykorzystaniu komputerów, a wyniki przekazane (bezpośrednio po obliczeniu) kilku niezależnym stronom w tym ocenianemu.
Uzasadnienie: Nauczyciel akademicki jest dla studentów i jeżeli nie sprawdza się w tej roli to nie powinien pełnić tej funkcji. Takie postawienie sprawy pozwoliłoby uniknąć psychicznego znęcania się nad studentami przez niektórych wykładowców. W szczególności dotyczy to kierunków ścisłych. Opinie skrajne (wyrażone liczbami) należy odrzucić, aby wyeliminować możliwość celowego zaniżania ocen niewielką grupkę studentów. Tak ustawiony rynek od razu wymiotłby z naszych uczelni wszystkich „nauczycieli” o skłonnościach sadystycznych.

6. Pracownik naukowo-dydaktyczny, który utracił etat i nie podejmuje żadnej innej pracy powinien mieć zagwarantowaną pensję (np. w wysokości 75% poprzednich poborów) przez maksymalny okres np. dwóch lub trzech lat. Jeżeli w okresie tym będzie w stanie przygotować grant i uzyskać finansowanie, powinien mieć pełne prawo, aby na równych zasadach stanąć do konkursu na te samą lub inną uczelnię.
Uzasadnienie: Pracownik naukowy powinien mieć szansę na rozwijanie swoich zainteresowań nawet w warunkach utraty etatu. Stwarza to szanse na to, iż w okresie takim potrafi dokonać czegoś znaczącego, a nawet jeżeli nie, to w najgorszym przypadku nie „wypadnie” ze swojej dziedziny.

7. Ocena działalności naukowej powinna być oparta na wyraźnie określonych i wymiernych parametrach, w miarę możliwości jak najbardziej niezależnych od oceny subiektywnej. Po ustaleniu odpowiednio wysokiego progu odpada problem habilitacji. To właśnie odpowiednio ustalona (liczbowo) wartość dorobku byłaby jednym z podstawowych mierników tej oceny. To jest oddzielny problem nad którym należałoby sporo popracować, ale bez zrobienia tego kroku zawsze będziemy zdani na łaskę mamutów nauki polskiej zwłaszcza tych, którzy trafili do środowiska naukowego z desantu ukształtowanego politycznie. Jeżeli znajdzie się towarzystwo pragnące kultywować tradycje habilitacji to nie widzę powodu, aby w tym przeszkadzać, ale należy mieć świadomość, że habilitacja jako klasyczny przykład publikacji wtórnej powinna być punktowana jednym tylko punktem bazowym. Takie towarzystwo powinno samo sobie sfinansować całe przedsięwzięcie, a więc nie powinno sięgać do kieszeni podatnika. Każda taka praca habilitacyjna powinna być dostępna w internecie, aby umożliwić publiczną weryfikację jej wartości i opinie o tej pracy powinny być też dostępne. Rynek sam zweryfikuje czy istnienie takiego towarzystwa i ustanowienie tytułu dra hab. ma racje bytu, czy nie, a każdy pracownik naukowy sam oceni, czy przedkładanie pracy habilitacyjnej jest w jego interesie, czy nie jest.
Uzasadnienie: Należy zminimalizować wszelkie „okazje” do manipulowania oceną działalności naukowej.
Spełnienie podanych wyżej warunków uważam za podstawowy warunek umożliwiający powstanie „odpowiedniego napięcia”. Jeżeli napięcie to będzie wystarczająco duże to jak wynika to z prawa Ohma, nawet pomimo znacznego oporu (aktualnych decydentów środowiska naukowego) żarówka się zaświeci.

Józef Magoński
Department of Chemistry
Central Washington University
Science Building # 207B
Ellensburg WA, 98926
USA
e-mail: magonskj@cwu.edu

Marazm kontra rozkwit

Marazm kontra rozkwit
Autor:Maciej Panczykowski
Materiał obserwacyjny, zawarty w tym artykule, pochodzi z Wydziału Biologii UW. Mimo, że zabawiłem (czy też wytrzymałem) tam dość krótko, bo tylko 6 lat, to materiał ten jest bogaty i stanowi dobry substrat do myślowej obróbki.
Oczywiście, dysponując danymi tylko z jednej polskiej instytucji naukowej, powinienem powstrzymywać się od uogólnień. Jednak, będąc po uważnej lekturze treści, zawartej w portalu NFA, mogę z całą pewnością użyć potocznego zwrotu: Tak jest (prawie) wszędzie.
2006-10-08 05:40:14 | odsłon: 28816

Maciej Panczykowski

Marazm kontra rozkwit

Materiał obserwacyjny, zawarty w tym artykule, pochodzi z Wydziału Biologii UW. Mimo, że zabawiłem (czy też wytrzymałem) tam dość krótko, bo tylko 6 lat, to materiał ten jest bogaty i stanowi dobry substrat do myślowej obróbki.
Oczywiście, dysponując danymi tylko z jednej polskiej instytucji naukowej, powinienem powstrzymywać się od uogólnień. Jednak, będąc po uważnej lekturze treści, zawartej w portalu NFA, mogę z całą pewnością użyć potocznego zwrotu: Tak jest (prawie) wszędzie.
Z jednej strony pociesza mnie to, bo wiem już teraz, że w moich trudnych obserwacjach i przeżyciach nie jestem odosobniony. Natomiast, z drugiej strony, przeraża mnie to, bo powszechność dna jest zawsze przerażająca.
Spłycenie tego dna, czyli poprawa istniejącego stanu rzeczy, jest niemożliwa bez krytycznej analizy stanu zastałego.
Oto złe tendencje, jakie rzuciły mi się w oczy na UW, mające postać braków w równowadze:

BRAK RÓWNOWAGI MIĘDZY PRACĄ A NAUCZANIEM
Jest rzeczą jasną, że podjęcie pracy, wymagającej kwalifikacji, musi być poprzedzone ich zdobyciem. Wyobrażałem sobie to tak, że zanim rozpocznę pracę na UW, zdobędę szerokie podstawy teoretyczne, a potem będę terminował w warsztacie u jakiegoś „mistrza”, który nauczy mnie już konkretnego fachu.

Realia były takie, że wykłady w większości przypadków były kiepskie. Dało się natomiast odczuć presję na jak najszybszą i najwęższą specjalizację i podjęcie pracy w laboratorium. Było zapotrzebowanie na siłę roboczą, a nie na fajerwerki intelektualne. Te drugie nie były potrzebne, bo działało się według sprawdzonych na Zachodzie przepisów, a liczyły się tylko wyniki empiryczne.
Innymi słowy, do pracy w labie wystarczyła znajomość kilku standardowych procedur i zdolności manualne, a myślenie i szerokie zainteresowanie biologią tylko przeszkadzało, bo utrudniało skupienie się. Czyli: im mniej wiesz, tym lepiej. Potrzebna jest tylko twoja pokorna zgoda na bycie wyrobnikiem i już karierę masz jak w kieszeni.

Kolejny problem był w tym, że to nie profesor – „mistrz” uczył nas prawidłowej pracy w labie. Miał od tego doktorantów, którzy niestety zajęci byli swoimi sprawami (tak jak profesor). Wyraźnie zaznaczała się niecierpliwość i niechęć w przekazywaniu wiedzy nowicjuszom; o wszystko trzeba się było dopraszać, a tajniki labu sączone były „kropla po kropli”.
Osobiście, najwięcej nauczyłem się od dziewczyny, która była w labie technikiem, czyli zajmowała najniższą pozycję w hierarchii. Miałem wrażenie, że ona wie najwięcej i jest najbardziej otwarta.
Podsumowując: UW jest przede wszystkim warsztatem naukowców-rzemieślników, a nie miejscem, w którym studenci zdobywają wiedzę. Mamy do czynienia z triumfem pruskiego pozytywizmu w wersji zarozumiałej i niepożytecznej, bo zachwyceni sobą rzemieślnicy pracują zazwyczaj nad problemami, w których trudno dopatrzyć się zastosowań. Nauczanie jest marginalizowane i ma niski prestiż. Młody człowiek odbiera to źle, bo na starcie potrzebuje głównie nabywać nowe wiadomości i umiejętności.

Pamiętam, że w liceum nauczyciele powtarzali mi, że teoria jest równie ważna co praktyka. Bo teoria bez praktyki jest bezpłodna, a praktyka bez teorii – nudna. Kto by pomyślał, że liceum to uczelnia „niższa”?

BRAK RÓWNOWAGI MIĘDZY KONKURENCJĄ A WSPÓŁPRACĄ
Naturalnym dla człowieka zjawiskiem jest współpraca wewnątrzgrupowa i konkurencja międzygrupowa.
Społeczność naukowa na UW była nienaturalnie (co nie znaczy: ponadnaturalnie) zatomizowana. Po pewnym czasie student docierał do prawdy: działasz na własny rachunek, do wszystkiego musisz dochodzić sam.
Prace nad projektami naukowymi wyglądały tak, że każdy męczył swój odrębny, mały i mało ważny projekcik. Myślę, że znacznie lepsze wyniki byłyby wtedy, gdyby grupa ludzi współpracowała przy dużym, ważnym projekcie.
Tak pracuje się na Zachodzie. Często przecież słyszymy doniesienia o grupie amerykańskich naukowców, która odkryła np. obiecujący lek.
Mimo, że na Zachodzie panuje kapitalizm, legitymizujący prymitywny egoizm, to jego dojrzałość przejawia się tym, że ludzie dostrzegli synergię i siłę współpracy. I wolno im było ją podjąć. Co dwie głowy to przecież nie jedna.
Szkoda, że w tej kwestii na UW Amerykanów nie naśladowano, ale jest to kolejny dowód na to, że polska nauka instytucjonalna pro zachodnią ma tylko skórę.
Nie muszę dodawać, że atmosfera wszechobecnej konkurencji wewnątrz grupy jest naturalnie odbierana jako przykra i niekonstruktywna. Źle, gdy kwestie merytoryczne zastępowane są przez plotki o tematyce damsko-męskiej i przez fanatyczne politykowanie. Profesorowie – „przywódcy grup” byli też niechętni do współpracy z młodymi. Trzeba by tą współpracę „wymęczyć”, ale nie każdy młody człowiek lubi się narzucać. Natomiast, każdy lubi widzieć chęć i entuzjazm u swojego „mistrza”.
Myślę, że bariera dla współpracy miała charakter ambicjonalny ze strony tych, którzy byli już na piedestale. Szkoda, bo w takiej sytuacji „mistrz” wybiera na swojego następcę ucznia gorszego od siebie, ale bezpiecznego. I to jest przepis na obniżanie poziomu z pokolenia na pokolenie, zmierzające do naukowego ‚konowalstwa’. I to jest generalnie to, co stało się z polską nauką. Bezsprzecznie wygrywa degeneracja i brak klasy.

BRAK RÓWNOWAGI MIĘDZY ANALIZĄ A SYNTEZĄ
Bardzo obecnie modna filozofia uprawiania nauki, mówiąca, że trzeba opracowywać maksymalnie szczegółowo jedno osobne zagadnienie po drugim, nie jest filozofią pełną.
Po pierwsze, badając części z osobna, tracimy cenne informacje o powiązaniach między nimi. Po drugie, nawet jeśli specjaliści zdołaliby nawiązać współpracę, pozwalającą odtworzyć całość, to działoby się to ogromnym kosztem i kosztowałoby też sporo czasu. A niestety, potrzeby naszego świata są palące i trzeba umieć sobie radzić z istniejącymi realnie całościami już teraz.
Do tego na szczęście nie jest potrzebna idealnie szczegółowa wiedza. Na przykład: coraz lepiej radzimy sobie z nowotworami, mimo, że nadal wielu informacji o nich nie mamy.
Podejście analityczne: dzielenie wszystkiego na części i poznawanie ich w detalach, nie jest na pewno jedynie słuszne i skuteczne. Umysły syntetyczne potrafią dostrzegać związki pomiędzy częściami i różnymi zjawiskami, choć zwykle tracą informacje o szczegółach. To podejście też jest cenne i też pozwala poznawać i rozumieć rzeczywistość.
Bo w realnym świecie, detale są zawsze splecione w sieci zależności, które stanowią dające się wyodrębniać całości. Te dwa oblicza świata są nierozerwalne.
Tak więc, nie można powiedzieć, że naukę powinni uprawiać tylko analitycy lub tylko syntetycy. Obydwa typy umysłów są niezbędne.
A jeśli w danym środowisku mamy do czynienia z monokulturą analityków (jak na UW), to kończy się to małą wydajnością naukową. Jeśli ponadto, monokultura jest zamknięta i nietolerancyjna to jej monokulturowość staje się również podejrzana.

BRAK RÓWNOWAGI MIĘDZY KLASĄ RZĄDZĄCĄ A RZĄDZONĄ
Ten brak równowagi omawiam na końcu, choć ma on na dobrą sprawę charakter najbardziej podstawowy. Bo myślę, że gdyby wszystkie warstwy społeczności naukowej miały możliwość głosu, to wymienionych powyżej problemów nie byłoby.
W ciągu całych moich studiów nie słyszałem ani razu o wyborach władz uczelnianych, w których mógłbym brać udział. Nie było możliwości oceny wykładowców ani wpływu na temat pracy naukowej. Nie było osoby, do której można było odwołać się w sytuacji konfliktowej. Jakichkolwiek zmian w przepisach uczelni też ze mną – studentem nie konsultowano.
Jednym słowem, student na takiej uczelni czuje się jak piąte koło u wozu; czuje, że równie dobrze mogłoby go tutaj nie być i nikt tego nie zauważyłby. Jest całkowicie zdany na łaskę klasy rządzącej, bo o niczym nie decyduje i na nic nie ma wpływu. A jako, że rządzący dbają tylko o swój interes (taki jest realizm naszych czasów), to rozwój i samopoczucie studenta rysuje się w ciemnych barwach.

Oczywiście, można sobie wyobrazić, że warstwa profesorsko-decydencka ma pełnię władzy, ale jest na wysokim poziomie i dba o studentów.
Jednak, współcześnie, w czasach totalnego kryzysu autorytetów, istnieje głęboki deficyt wysokiego poziomu i nie ma na niego co liczyć.
Są to czasy, w których liczy się zarabianie pieniędzy i ten ma większe poszanowanie i pozycję, który ma więcej mamony. A więc bastiony wysokiego poziomu topnieją niczym lody Arktyki, bo ludzie zorientowali się, że we współczesnych realiach wysoki poziom tylko przeszkadza w robieniu pieniędzy. Nie dość, że wymaga on wysiłku, to potem jest tylko zawadą. Nie warto…

Polski establishment naukowy nastawiony jest na branie. Ściślej mówiąc – na branie pieniędzy. Poza tym wszystko powinno zostać w stanie niezmienionym, bo beneficjenci systemu nie będą przecież reformować tego, co przynosi im samym maksymalne korzyści. Jedyną oznaką postępu mają być coraz grubsze portfele tych na górze. Można tę socjopatologię skomentować zdaniem, popularnym wśród zwykłych obywateli PRL-u, a dotyczącym ówczesnej klasy rządzącej: „Pogłębiać dno i nie odstępować od koryta”.

Myślę, że zdrowy i efektywny system nauki to taki, który w sposób naturalny wiąże naukowców ze społeczeństwem (przestają być oderwani).
Założenia takiego systemu nie mogą mieć charakteru pobożnych życzeń na papierze, lecz muszą opierać się na działających i sprawdzonych mechanizmach. Muszą sprawiać, że robienie czegoś wartościowego i postępowego jest w interesie naukowców, przez co jest realne.
Fundamentem takiego systemu jest zasada, którą nazwałbym „zasadą dobrego nauczyciela”: DAJĘ I WYMAGAM. Naukowiec dostaje niezłe pieniądze, ale pod warunkiem, że da w zamian wyniki wartościowe dla dawcy (społeczeństwa, firm). Prosta „zasada dobrego nauczyciela” ma daleko idące konsekwencje:
Wyników pracy nie można, rzecz jasna, ukrywać i muszą one podlegać ocenie, wyegzekwowaniu. Musi zatem istnieć JAWNOŚĆ DOROBKU.
Dawcy pieniędzy, nie chcąc ich zmarnotrawić, są zainteresowani, by w systemie pracowali ludzie jak najbardziej kompetentni, nieprzypadkowi. Tu pojawiają się KONKURSY NA STANOWISKA.
Nie jest także powiedziane, że naukowiec spotka na miejscu ludzi najlepszych do współpracy i że akurat w jego instytucji będzie można zdobyć najlepsze umiejętności potrzebne w pracy. To wymusza MOBILNOŚĆ.
Wreszcie, efektywność, która gwarantuje dalszy napływ pieniędzy, maksymalizowana jest wtedy, gdy wszyscy w grupie naukowej mają swoje prawa i współpracują. Konflikty, które mogą się pojawić w wyniku prób zastępowania relacji współpracy relacją „pasożyt-żywiciel”, powinny być rozwiązywane. Tu jest miejsce dla MEDIATORA.
Proste założenie: „coś za coś” indukuje w środowisku naukowym nowe, pozytywne zjawiska. Następuje przejście z fazy marazmu w fazę rozkwitu.

Chciałbym na koniec dodać łyżkę dziegciu do powyższej beczki miodu. Znana polska felietonistka – Agata Passent, osoba świetnie znająca amerykańskie uniwersytety, twierdzi, że mniejszość uczelni w USA jest wybitna lub bardzo dobra. Pozostałe są kiepskie, na niskim poziomie. Wynika z tego, że system anglosaski nie stanowi remedium na wszystko, że nawet jego długotrwałe funkcjonowanie nie jest warunkiem wystarczającym sukcesu wszystkich czy też większości instytucji naukowych. Myślę, że potrzebna jest dyskusja nad tym co robić, aby wprowadzenie systemu anglosaskiego zaowocowało wysokim poziomem nauki i edukacji jako normą.

Maciej Panczykowski
Katowice, 2006.10.08

Niekorzystna wieloetapowość

Niekorzystna wieloetapowość
AutorMarek Narkiewicz
Dopóki decyzje i miarodajne opinie w strategicznych sprawach nauki będą należały do gremiów ukształtowanych przez dotychczasowy model kariery naukowej, żadne z zaproponowanych zmian dotyczących tego modelu nie mają większych szans na realizację.
2006-11-18 02:53:17 | odsłon: 24495

Marek Narkiewicz

Niekorzystna wieloetapowość

Poprzedni minister nauki Michał Kleiber powiedział u progu swego urzędowania, że „tylko gruntowna reforma może uratować naukę polską” („Sprawy Nauki”, 2002/5). W toczących się dyskusjach przez „gruntowną reformę” rozumie się na ogół zmianę systemu finansowania, a zwłaszcza ogólne dofinansowanie badań naukowych. W dyskusjach prasowych wspomina się w tym kontekście również o czynnikach nieekonomicznych, m.in. o deprecjacji stopni naukowych lub o dominacji pokolenia starszych badaczy. Jestem przekonany, że korzenie kryzysu polskiej nauki tkwią jednak znacznie głębiej, a mianowicie w panującym, usankcjonowanym przepisami i zwyczajami, modelu kariery naukowej.

Gra indywidualistów

Cechą charakterystyczną tego modelu jest uparte i długotrwałe osiąganie kolejnych etapów kariery: od doktoratu przez habilitację po profesurę „prezydencką” (tytuł profesora). Dokonuje się tego nie tylko na skutek kumulacji rzeczywistych osiągnięć naukowych, ale przede wszystkim przez mozolne wypracowywanie kolejnych elementów życiorysu naukowego, a także żmudne zabiegi nieformalne i procedury formalne. Dorobek naukowy schodzi w tym wszystkim na plan dalszy. Przestaje być naturalnym efektem zaspokajania ciekawości poznawczej i twórczych poszukiwań, a staje się przedmiotem zabiegów, w tym np. „chodzenia” koło publikacji. Przy dążeniu do profesury mniej istotne jest wychowanie uczniów – spadkobierców naukowych, a bardziej – odfajkowanie choćby jednego doktoranta. Równie ważne jak sama praca badawcza staje się poparcie odpowiednich gremiów decyzyjnych – kierownictwa jednostek i rad naukowych/wydziałów. Te ostatnie w tajnych głosowaniach decydują o losie awansów naukowych, tak jakby można było demokratycznie rozstrzygnąć o wartości dorobku badawczego i dydaktycznego.

Produktem typowej polskiej kariery naukowej jest kandydat do tytułu profesora w wieku powyżej 50 lat, a w licznych przypadkach ok. 60 lat. Zważywszy na jeszcze wyższy przeciętny wiek polskich profesorów, nie dziwi dość powszechna opinia, że profesura jest godnym zamknięciem, ukoronowaniem kariery naukowej – nagrodą u progu emerytury.

Taki model kariery – widziany gołym okiem przez młodych adeptów nauki na licznych przykładach ich starszych kolegów – determinuje wzorce postępowania i szczegółowe motywacje już od szczebla doktorantów. Nastawiają się oni na „grę” w otoczeniu, gdzie dla osiągnięcia sukcesu często mniejsze znaczenie ma kreatywność w stawianiu sobie i rozwiązywaniu celów naukowych, a większe – umiejętność czerpania korzyści z różnych formalnych i nieformalnych układów oraz biegłość w zabiegach czysto biurokratycznych. W grze tej wynagradzany jest w istocie pewien rodzaj zapobiegliwości: mieszanina pracy naukowej i zabiegów układowo−formalnych, nierzadko przy dominacji tych ostatnich.

Inną konsekwencją polskiego modelu kariery naukowej jest wyraźne skrzywienie indywidualistyczne badaczy. Wymusza on jednostkowy styl działania w nauce – i nie chodzi tu jedynie o habilitację, której dość często taki zarzut się stawia. Cały model kariery naukowej w Polsce jest z ducha indywidualny, całkowicie pod prąd współczesnych tendencji nauki światowej, w której praca zespołowa od dawna już dominuje (mówimy tu zwłaszcza o naukach przyrodniczych, technicznych i medycynie, w naukach humanistycznych sytuacja jest być może nieco inna). Oczywiście, wszyscy znamy przykłady znakomitej pracy krajowych zespołów naukowych, pytanie tylko, o ile są zgodne z panującymi wzorcami, a o ile zaistniały wbrew nim.

Przepaść pokoleniowa

Można by wiele wybaczyć polskiemu modelowi kariery naukowej, gdyby rzeczywiście zapewniał skuteczne mechanizmy selekcji najlepszych, najbardziej twórczych mózgów. Tak jednak nie jest i to z powodów tkwiących w istocie samego modelu, zwłaszcza w jego skomplikowanej, sformalizowanej strukturze, uwikłanej w problemy „czynnika ludzkiego”. Intuicja i wyrywkowe obserwacje podpowiadają raczej tezę odwrotną: działają tu mechanizmy selekcji negatywnej. Mam na myśli trudne do policzenia przypadki jednostek, które nie chcąc podjąć gry o karierę, mimo predyspozycji i zdolności, bądź w ogóle jej nie zaczęły, bądź też na pewnym etapie porzuciły pracę badawczą. Z drugiej strony myślę tu o kolegach naukowcach (może lepiej powiedzieć – pracownikach nauki), którzy jak ryba w wodzie czują się w tym świecie biurokratycznych zabiegów i mętnych układów.

Wieloetapowość kariery naukowej sprawia, iż grono samodzielnych pracowników naukowych, w tym zwłaszcza profesorów, składa się w znacznym stopniu z jednostek w wieku zaawansowanym, mających szczyt kreatywności już dawno za sobą. Mówimy tu o osobach uprawnionych z racji swego wysokiego statusu naukowego do zasiadania w różnorodnych gremiach doradczych i decyzyjnych, kształtujących na różnych poziomach i w różnym zakresie teraźniejszość i przyszłość nauki w kraju. Pokolenie 60−latków, dominujące w tej grupie, ma najwięcej do powiedzenia w praktycznych sprawach nauki, takich jak np. opiniowanie i przyznawanie grantów, opiniowanie i głosowanie poszczególnych etapów MKN, opiniowanie i zatwierdzanie planów naukowych i innych dokumentów programowych instytucji i organizacji różnych szczebli. Dla jasności: nie chodzi tu o narzucanie limitu wiekowego, w końcu znamy przykłady twórczych umysłów i w wieku podeszłym. Rzecz w tym, by selekcja nie działała w drugą stronę – eliminując młodych, zdolnych badaczy o świeżym, odartym z rutyny podejściu do swoich dyscyplin naukowych.

Skutkiem istniejącego modelu kariery jest również rozziew pokoleniowy między samodzielnym pracownikiem naukowym w roli promotora a jego uczniem – doktorantem. Jego konsekwencją są nie tylko bariery psychologiczne we wzajemnych kontaktach, ale przede wszystkim przepaść w praktycznej znajomości nowoczesnych metod badawczych lub po prostu znajomości technik komputerowych lub języków obcych.

Aktualnemu modelowi kariery jest podporządkowana pokaźna część infrastruktury nauki, aktywność jednostek, zespołów, komisji, a nawet całych instytucji, takich jak CK czy część Kancelarii Prezydenta RP. Pociąga to za sobą bezpośrednie koszty wymierne, związane z formalną oprawą nadawania stopni i tytułów naukowych, np. z recenzowaniem, utrzymywaniem obsługi administracyjnej itd. Niemniej istotne są jednak trudne do oszacowania koszty ponoszone z powodu zaangażowania zastępów aktywnych badaczy w tę całą krzątaninę, szczególnie jałową w odniesieniu do habilitacji i profesury. Ta aktywność staje się zresztą często celem samym w sobie, a nierzadko ukrywa marazm naukowy, brak rzeczywistych osiągnięć badawczych. W tym kontekście znamienna jest informacja podana w „Sprawach Nauki” (3/2003), iż „w niektórych jednostkach wyższych szkół niepublicznych, ale także uczelni państwowych – aby tylko uzyskać przywilej nadawania tytułów naukowych – zatrudnia się doraźnie często przypadkowe osoby, żeby uzyskać niezbędne minimum kadrowe”. Tego rodzaju sytuacje stają się pomału publiczną tajemnicą.

Konieczność i słabości

Jestem przekonany, że naprawianie polskiej nauki instytucjonalnej nie będzie w pełni skuteczne bez zmiany formalnych i nieformalnych uwarunkowań awansu naukowego. Nie wystarczy np. proste zwiększenie środków finansowych, nie zmienią też zasadniczo sytuacji reorganizacje w odpowiednim ministerstwie lub korekty systemu przyznawania grantów. Model kariery naukowej jest w tym kontekście czymś zasadniczym, bowiem wpływa na podstawowe motywacje badaczy, kształtuje ich ogólne podejście do uprawiania badań, wreszcie rzutuje na jakość strategicznego planowania i zarządzania w nauce.

Przede wszystkim należałoby spłaszczyć piramidę awansu naukowego, eliminując habilitację, a w dalszej kolejności – profesurę „prezydencką” w obecnym kształcie. Wymagałoby to zmiany ustawy o stopniach i tytule naukowym oraz pochodnych przepisów w ustawach dotyczących szkół wyższych, jednostek badawczo−rozwojowych i Polskiej Akademii Nauk.

W ciągu ostatnich kilkunastu lat zwłaszcza problem habilitacji był wielokrotnie publicznie dyskutowany i podano chyba wszystkie argumenty za i przeciw. Spośród argumentów „za” nie da się w szczególności utrzymać uporczywie lansowanej tezy, iż habilitacja i profesura są niezbędnymi elementami skutecznej selekcji pozytywnej badaczy. Że tak nie jest, dowodzą nie tylko liczne negatywne przykłady krajowe, ale i pozytywne przykłady krajów przodujących w światowej nauce, w tym krajów UE. Jedynym wartym i koniecznym do utrzymania stopniem naukowym jest doktorat – stopień uznawany i rozumiany za granicą jako pasowanie na samodzielnego pracownika naukowego. Ranga doktoratu wzrosłaby po zniesieniu habilitacji, bo przestałby on pełnić rolę stadium przejściowego do kolejnego stopnia i tytułu. Likwidacja tytułu (bo, oczywiście, nie stanowiska) profesora lub zmiana jego formuły zmniejszyłaby też presję inflacyjną na stopień doktora, zabrakłoby bowiem jednego z głównych formalnych motywów przyspieszonego chowu doktorantów.

Na bez szans

Aczkolwiek podobne do przedstawionych propozycje zmian zmierzających do korzystnego zmodyfikowania polskiego modelu kariery naukowej były już wielokrotnie publicznie dyskutowane, szansę na ich wprowadzenie nie przybliżyły się ani na jotę. Wynika to z prostego faktu, iż gremia decyzyjne lub doradcze w nauce składają się z osób ukształtowanych w duchu obowiązującego modelu kariery naukowej. Ktoś, kto drogą mniej lub bardziej żmudnych zabiegów uzyskał najpierw habilitację, a później tytuł profesora nie jest, co naturalne, skłonny publicznie przyznać, że te szczeble kariery naukowej są zbędne, a nawet wręcz szkodliwe dla rozwoju nauki. Oczywiście, takiej postawy jeszcze trudniej jest wymagać od niemałej grupy samodzielnych pracowników nauki, którzy swoją pozycję zawdzięczają nie rzetelnemu dorobkowi, a t.zw. czynnikom pozamerytorycznym.

Końcowy wniosek z tych rozważań jest więc następujący: dopóki decyzje i miarodajne opinie w strategicznych sprawach nauki będą należały do gremiów ukształtowanych przez dotychczasowy model kariery naukowej, żadne z zaproponowanych zmian dotyczących tego modelu nie mają większych szans na realizację.

Prof. dr hab. Marek Narkiewicz, Państwowy Instytut Geologiczny, Warszawa

Tekst opublikowany w: Forum Akademickie, Nr 10, 2006, umieszczony na NFA za zgodą autora

„Układ” w polskiej nauce

„Układ” w polskiej nauce
Autor:Józef Kalisz
Amerykański system organizacji nauki nie jest idealny, ale jest najlepszy z obecnie stosowanych w różnych krajach. Po prostu daje najlepsze wyniki. Do opracowania nowego prawa należałoby więc zaprosić również najlepszych polskich naukowców z USA. W Europie warto brać przykład z dynamicznej Finlandii. Ale czy pozwoli na to „układ”?
2007-01-30 13:41:19 | odsłon: 38228

Józef Kalisz
„Układ” w polskiej nauce

Podobnie jak w innych dziedzinach, również w nauce Polska jest zacofana. Kiepskie prawo, demoralizacja środowiska i ubogie finansowanie powodują, że rozwój polskiej nauki jest – w porównaniu z innymi krajami UE – znacznie wolniejszy. Ilustruje to bardzo niska pozycja Polski w międzynarodowym zestawieniu najczęściej cytowanych naukowców http://hcr3.isiknowledge.com
W latach 2005 i 2006 w tym doborowym towarzystwie ok. 6300 naukowców znalazło się tylko dwóch z Polski (prof. Ryszard Gryglewski – farmakologia i prof. Grzegorz Grynkiewicz – biochemia). Dla porównania, w grudniu 2006 roku Dania miała ich 29 (28) , Izrael – 47 (44) , Włochy – 71 (61) , Holandia – 91 (79), Niemcy – 236 (215), Anglia – 355 (346) i USA – 3779 (3492). Liczby w nawiasach ilustrują stan z 2005 roku.

Zbyt mało jest w Polsce liczących się na świecie osiągnięć naukowych. Jest to skutkiem nie tylko ubogiego finansowania, ale również słabego poziomu naukowego wielu polskich pracowników naukowych oraz kierowników jednostek naukowych i zespołów badawczych. Obserwuje się nieefektywne planowanie i wykorzystanie środków finansowych oraz deformację procesów awansowych. Najlepsi polscy naukowcy często emigrują do innych krajów.

Nowe polskie ustawy i rozporządzenia dotyczące nauki są pisane w duchu minionej epoki, kładąc nacisk na dużą liczbę i drobiazgowość nieudolnych przepisów oraz wszechwładny centralizm ministerialnego kierownictwa. Za tworzenie tego prawa jest odpowiedzialny automatycznie podtrzymujący się, konserwatywny „układ” personalny, który jest zdominowany przez wieloletnich działaczy naukowych. Działalność i kariera naukowa niemal wszystkich tych osób miała swe początki jeszcze w czasach PRL lub niedługo później. Miało to ogromny wpływ na ukształtowanie się typowych dla tamtej epoki postaw i przyzwyczajeń. Doskonałą diagnozę tej sytuacji przedstawił M. Narkiewicz (Forum Akademickie 10/2006). M. Żylicz (FA 6/2006) trafnie zauważa: „odziedziczona struktura nauki polskiej, z czasów „tak zwanych minionych”, pełna jest nadal pseudonaukowców, którzy jak ognia boją się jakichkolwiek konkursów, rankingów oraz porównań, które obnażyłyby ich słabość”.

Behawioralne cechy tego „układu” są znane: dbałość o zachowanie status quo, niedopuszczanie do istotnych zmian lub ich pozorowanie, wyciszanie i deprecjacja propozycji reform.

W „układzie” uczestniczy również pewna liczba naukowców o uznanym w świecie dorobku naukowym i dostrzegających wady obecnego systemu, ale nie mają oni wystarczającej siły przebicia do wprowadzenia koniecznych zmian. Pozostają narzekania w rozmowach prywatnych, szlachetne deklaracje i rozkładanie rąk.

Analiza tych zjawisk pozwala na sformułowanie wniosku, że najcięższą chorobą polskiej nauki jest nagminnie spotykane pozoranctwo naukowe. Obok licznej grupy rzetelnych naukowców istnieje również liczna grupa osób, których ‚dorobek naukowy’ jest tworzony sztucznie.

Nierzadko stosuje się sztuczne rozdymanie dorobku publikacyjnego, zwłaszcza występujące przed wszelkiego rodzaju awansami naukowymi: liczne, praktycznie nie recenzowane referaty na środowiskowych konferencjach krajowych, takież artykuły w wewnętrznych periodykach uczelnianych lub instytutowych (czasem nawet o anglojęzycznych tytułach), powtarzanie tych samych treści w różnych, czasem licznych publikacjach o zmienionych tytułach, „monografie” wydawane przez uczelniane oficyny wydawnicze o praktycznie zerowym zasięgu czytelnictwa i podobnej użyteczności, a jednocześnie brak publikacji z czasopism i konferencji międzynarodowych o uznanym prestiżu. Nieliczne periodyki i konferencje krajowe o znaczącej randze naukowej generalnie nie zmieniają tej sytuacji. Nierzadko płytkości dorobku publikacyjnego usiłuje się nadawać etykiety doniosłości. Ustawowe wymagania „znaczącego dorobku” okazują się w praktyce niezwykle rozciągliwe.

Opisane negatywne zjawiska są wynikiem braku dostępu do narzędzi informatycznych, umożliwiających uzyskanie obiektywnych miar dorobku naukowego. Nie są również ogólnie przyjęte zasady postępowania, które implikują stosowanie takich miar.

Podstawowym, wszechstronnym i ogólnie uznanym na świecie narzędziem informatycznym, służącym do planowania, realizacji i oceny badań naukowych jest platforma Web of Knowledge (WoK) firmy Thomson Scientific. Wykorzystuje ona znaną bazę cytowań Web of Science (WoS) i zapewnia łatwy dostęp do wyczerpujących informacji naukowych z całego świata, oddzielnie dla nauk społecznych i humanistycznych. W połączeniu z bazą Essential Science Indicators (ESI) stanowi niezastąpioną pomoc przy analizie i planowaniu rozwoju badań naukowych w kraju i na świecie. Umożliwia również szybkie tworzenie obiektywnych ocen i porównań wyników naukowych w odniesieniu do poszczególnych jednostek naukowych i indywidualnych naukowców.

Rząd Hiszpanii zakupił centralnie licencję na WoK dla wszystkich uczelni publicznych w tym kraju. W Polsce znacznie ograniczone licencje na dostęp do WoS mają wykupione tylko niektóre uczelnie i PAN, co jest dalece niewystarczające. Jest rzeczą zdumiewającą, że dostępu do WoK i ESI nie ma nawet Biblioteka Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego!

Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego powinno jak najszybciej centralnie zakupić licencję na pełną wersję WoK i ESI dla wszystkich uczelni publicznych. To jest podstawa. W tym celu należy wykorzystać fundusze z Unii Europejskiej.

Bez tych narzędzi informatycznych planowanie badań w Polsce kuleje, ubogie finansowanie jest rozproszone, a wobec braku obiektywnych ocen nadal kwitnie demoralizujące pozoranctwo naukowe.

Obecnie obowiązująca „Karta oceny” jednostek naukowych, dokument o podstawowym znaczeniu przy określaniu finansowania jednostek naukowych przez Ministerstwo, jest wyjątkowo źle sformułowana i zawiera zdumiewające kryteria punktacji. Na przykład, w p. 4.c jednakowo (50 pkt) oceniane są nagrody Prezydenta RP, jak i nagrody krajowych izb gospodarczych oraz medale i wyróżnienia na targach krajowych i zagranicznych. Czyli byle wyróżnienie na byle targach krajowych daje 50 pkt – więcej niż habilitacja i profesura razem wzięte! Takich „kwiatków” jest tam więcej. Widać, jak nieudolny jest ten „układ”.

Ocenę jednostek naukowych wykonuje się m.in. w oparciu o liczbę publikacji z czasopism ujętych przez „Master Journal List” – MJL (czyli z tzw. „Listy Filadelfijskiej” – LF) i wymienionych w „części A” rozporządzenia o finansowaniu nauki (Dz. U. Nr 161 poz. 1359). Jest to najprostszy, lecz mało reprezentatywny wskaźnik działalności naukowej. Ponadto wykaz czasopism naukowych i punktacji przypisanych do publikacji w nich budzi wątpliwości.

Punktacja w części A (czasopisma z MJL) została przygotowana w oparciu o Journal Citation Reports, odpowiednio do wielkości Impact Factor z 2004 roku i operuje arbitralnie przyjętymi czterema liczbami: 10, 15, 20 i 24 pkt. Zarówno wybór tych liczb, jak i oparcie punktacji czasopism łącznie ze wszystkich dziedzin w oparciu o te same miary IF budzi zastrzeżenia. Na przykład, pewne czasopisma, które w wykazie IF za 2004 rok mają wartość 0 (zero), w części A mają 10 pkt. Natomiast czasopisma o najwyższych wartościach IF (nawet powyżej 50), w części A mają 24 pkt. Jak widać, w części A dokonano bardzo silnego spłaszczenia punktacji, co prowadzi do zniekształcenia wyników. Ponadto nie uwzględniono liczby cytowań, łatwo uzyskiwanej z bazy WoK dla każdego naukowca.

Punktacja w części B (obejmująca inne czasopisma) listy ministerialnej jest wyraźnie zawyżona, deprecjonując wartość publikacji z części A. „Układ” zadziałał? W rezultacie publikowanie w czasopismach B materiałów z wszelkiego typu konferencji krajowych – co przynosi pożądane punkty – stało się już powszechnie stosowaną praktyką. Redakcje tych czasopism są zadowolone, ponieważ otrzymują – jako warunek – odpowiednie „dofinansowanie” od organizatorów konferencji. Jeśli za trudną publikację w A uzyskuje się 10 – 24 pkt, a za łatwą „konferencyjną” publikację w B 4 – 6 pkt, to trudno się dziwić, że produkcja takich publikacji rozkwita. Są to jednak pozoranckie naukowo manipulacje punktami, a nie rzeczywiste osiągnięcia naukowe. Mimo to nacisk na zwiększanie części B jest znaczny (Ministerstwo stale przyjmuje propozycje) i należy się spodziewać, że po pewnym czasie może ona skutecznie zniwelować wpływ części A. Aby uzdrowić tę sytuację, wystarczyłoby ustalić punktację B w zakresie 0,05 – 0,1 pkt lub całkowicie z niej zrezygnować.

Obecny system oceny parametrycznej jest wadliwy pod wieloma względami i powinien być odrzucony. Nie ma potrzeby tworzenia własnych, ‚polskich’ metod oceny działalności naukowej.

Bardzo dobrą miarą jest indeks (wskaźnik) H, zaproponowany przez J.E. Hirscha („Index aims for fair ranking of scientists”, Nature, 2005 Aug 18) i określany także jako „liczba Hirscha”. Jest to liczba H publikacji, których liczba cytowań C jest nie mniejsza od H. Należy ją stosować wyłącznie w odniesieniu do publikacji w czasopismach z MJL. Można również wykorzystać iloczyn P liczby A publikacji z MJL i liczby C cytowań tych publikacji, zawartych w czasopismach z MJL. Miary te można łatwo uzyskać korzystając z platformy WoK i stosować do celów ewaluacyjnych odrębnie dla każdej dziedziny lub dyscypliny naukowej.

Nie liczba profesorów, lecz liczba publikacji i ich cytowań w czasopismach z MJL stanowią o wartości jednostki naukowej. Te same miary odnoszą się również do naukowców. Wprowadzenie w Polsce na szeroką skalę platformy WoK i bazy ESI sprawi, że wartościowy dorobek polskich naukowców stanie się jawny i oddzielony od „plew”. Trzeba odkryć prawdę.

Wykorzystując indeks H oraz liczby A, C i P będzie można tworzyć również porównawcze oceny dorobku polskich naukowców, wykonywane oddzielnie w każdej dziedzinie lub dyscyplinie naukowej. Jak wspomniano wcześniej, niektóre dziedziny naukowe są bowiem uprzywilejowane, jeśli chodzi o liczbę publikacji i cytowań. Sprawiedliwość w globalnej ocenie osiągnięć naukowych (łącznie we wszystkich dziedzinach nauki) jest w praktyce nieosiągalna.

Wymienione miary liczbowe nie muszą być stosowane do ustalania barier ustawowych, np. w awansach, typu: „aby uzyskać stanowisko X w dyscyplinie Y, kandydat powinien mieć H > 4”, choć pewne zalecenia mogą powstać. Z drugiej strony, porównywanie tych miar dla konkretnych kandydatów rozpatrywanych w konkursach jest celowe. Uczelnie powinny również uwzględniać te miary przy formułowaniu warunków awansowych w swych statutach, co powinno być oceniane podczas akredytacji.

Dysponując dostępem do WoK i ESI byłoby celowe ograniczenie oceny działalności naukowej jednostek do prostych wskaźników publikacyjnych uzyskanych przy pomocy WoK: sumy indeksów H (w nieograniczonym przedziale czasowym) oraz sumy liczb A i sumy liczb C (w przedziale ostatnich 10 lat) dla wszystkich pracowników n-b jednostki (dodatkowo po unormowaniu, czyli podzieleniu tych sum przez liczbę pracowników n-b). Dodatkowe punkty należy przydzielać jednostkom, których pracownicy zostali uwzględnieni w elitarnych rankingach ESI. Do celów informacyjnych pożądana jest także suma wszystkich przychodów jednostki, niezależnie od źródła (dodatkowo po unormowaniu, czyli podzieleniu przez liczbę wszystkich pracowników). Nie powinno się premiować liczby patentów, ponieważ w praktyce liczy się nie liczba patentów, lecz sprzedaż licencji patentowych, a te przychody byłyby uwzględnione. Zamiast tworzyć kontrowersyjne „kategorie” jednostek, można utworzyć na podstawie wymienionych wyżej wskaźników obiektywne rankingi jednostek osobno dla każdej dyscypliny i finansować na przykład najlepsze 70 % z nich z odpowiednimi wagami, choćby liniowo. Rozwój jednostki można oceniać w okresach czteroletnich, wykonując analizę zmian wartości tych wskaźników.

Przestarzałe tryby awansów naukowych i organizacyjnych są w Polsce hamulcem rozwoju nauki i łącznie z mizerią wynagrodzeń stanowią główne przyczyny emigracji z Polski wielu młodych naukowców. Trzeba wreszcie zlikwidować tytuł profesora „belwederskiego”, habilitację i post-PRLowską Centralną Komisję.

Trzeba jednocześnie zwiększyć wymagania – głównie w zakresie publikacji naukowych – do uzyskania stopnia doktora i w szczególności do wyróżnienia rozprawy. Prezentacje na zagranicznych konferencjach naukowych, pisanie rozpraw doktorskich w języku angielskim, udostępnianie ich w Internecie i recenzje zagraniczne (zgodnie z obecnym, ułomnym prawem, recenzję nierzadko pisze kolega promotora z tego samego zespołu lub nawet jego podwładny!).

Podobnie jak w USA, celowa jest trzystopniowa gradacja stanowisk profesorskich. Powinna obowiązywać żelazna zasada: profesorowie (zwłaszcza o wyższej randze) muszą mieć wyraźny dorobek naukowy w skali międzynarodowej (co można obiektywnie ustalić przy pomocy wskaźników H, A i C uzyskiwanych z WoK) oraz rekomendacje od profesorów z uczelni zagranicznych. W przeciwnym razie dalej będzie się krzewić naukowe pozoranctwo. Ale czy „układ” pozwoli na zmiany?

„Demokratyczne wybory” w polskiej nauce to często tylko piękna idea. Większość głosujących stanowią zazwyczaj osoby o niewielkim dorobku, więc w głosowaniach preferują podobnych kandydatów, którzy mogą być łagodni w ocenach i konserwujący „układ”. Nierzadko stosuje się zabiegi lobbystyczne i uzgadnianie rekomendacji w celu wyboru „przychylnych” kandydatów. Takie „wybory” bywają również uzupełniane arbitralną kooptacją. To jest chore. W celu uzdrowienia tej sytuacji trzeba pomocniczo wprowadzić punktację rankingową naukowców w obrębie każdej dyscypliny (indeks H oraz liczby A i C z WoK; informacje z ESI) oraz jawne procedury, zapewniające elitarność gremiów naukowych.

Obecny ułomny „układ” dobrze ilustrują wybory do „Centralnej Komisji” w grudniu 2006. Łatwo można sprawdzić (np. przy użyciu bazy Google Scholar) liczbę i rodzaj publikacji oraz liczbę ich cytowań dla osób wysuniętych jako kandydatów. Dysproporcje są ogromne, czyli dorobek naukowy kandydatów jest w tych wyborach mało istotny, tak jak i w przeszłości.

Trzeba zmienić „Ustawę o szkolnictwie wyższym” i zapewnić znacznie więcej swobody i samodzielności uczelniom. Zbyteczne są znormalizowane „standardy kształcenia”, które wydają się sensowne laikom i urzędnikom, ale w środowisku akademickim budzą śmiech. Przecież nie formalnie napisany program jest najważniejszy, lecz treść i poziom realnych zajęć akademickich. Rektorzy i dziekani powinni być wybierani w wyniku otwartych, ogólnopolskich konkursów, z których należy wykluczyć kandydatów, którzy magisterium, doktorat i habilitację (tytuł profesora) uzyskali na tej samej uczelni. Pewien zakres mobilności jest niezbędny, aby zneutralizować lokalne „układy”. Feudalne hierarchie organizacyjne powinny zostać spłaszczone na rzecz swobodnie formowanych zespołów badawczych. Ministerialna czapka powinna być skupiona głównie na działalności Komisji Akredytacyjnej i finansowaniu uczelni publicznych. Można rozważyć, czy Rada Główna Szkolnictwa Wyższego, Konferencje Rektorów i inne podobne organizacje nie powinny działać jako organy samorządne poza Ministerstwem i być finansowane przez zainteresowane uczelnie. W ten sposób zapewniłoby się pożądaną niezależność tych gremiów od nacisków ze strony Ministerstwa (art. 54, p.4 Prawa o Szkolnictwie Wyższym).

Trzeba podjąć prace w kierunku wprowadzenia płatnych studiów wyższych na uczelniach publicznych, na przykład przez wprowadzenie systemu talonów, zaproponowanego przez nieodżałowanego Miltona Friedmana, laureata Nagrody Nobla, w książce „Wolny wybór”. Pisany więcej niż ćwierć wieku temu rozdział 7 („Co złego dzieje się z naszymi szkołami?”) tej książki zaskakująco dobrze odpowiada również obecnej sytuacji w polskim szkolnictwie wyższym.

Uczelnie powinny autonomicznie wprowadzić odpowiednio wysokie wynagrodzenia dla najlepszych naukowców w rankingach, aby pracowali oni wyłącznie w jednej uczelni. Nie ma potrzeby wprowadzania ustawowych zakazów pracy równoległej w różnych jednostkach. Wystarczą konkurencyjne wynagrodzenia, nacisk na wyniki naukowe i odpowiednie uregulowania statutowe. Osoby, które znają zasady pracy w zachodnich uczelniach wiedzą, że obowiązuje w nich generalnie obowiązek obecności w uczelni w każdym dniu pracy, w pełnym wymiarze godzinowym. Dotyczy to również profesorów. Równoległa praca w konkurencyjnej uczelni jest nie do pomyślenia. Te same zasady trzeba wprowadzić w Polsce.

Amerykański system organizacji nauki nie jest idealny, ale jest najlepszy z obecnie stosowanych w różnych krajach. Po prostu daje najlepsze wyniki. Do opracowania nowego prawa należałoby więc zaprosić również najlepszych polskich naukowców z USA. W Europie warto brać przykład z dynamicznej Finlandii. Ale czy pozwoli na to „układ”?

Józef Kalisz
http://www.kali.enter.net.pl/nauka.html

(nowa wersja tekstu z dnia 20.01.2007)