Negatywny głos środowiska akademickiego wobec projektu ustawy ‚Prawo o szkolnictwie wyższym’

2005-06-01 02:43:08 | odsłon: 12231

Negatywny głos środowiska akademickiego wobec projektu ustawy ‚Prawo o szkolnictwie wyższym

Niezależne Forum Akademickie
http://www.nauka-edukacja.p4u.pl
31.05.2005

SEJM III RP

Negatywny głos środowiska akademickiego wobec projektu ustawy ‚Prawo o szkolnictwie wyższym’

[Przedstawiony przez Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej projekt ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym
( druk nr 2720 wpłynął 23-03-2004 ) ]

Opracowana głównie przez rektorów ustawa nie jest korzystna dla nauki i edukacji w Polsce. Nie respektuje Europejskiej Karty Naukowca stawiając nasz system akademicki na peryferiach, a nawet poza UE. Nie jest to właściwa droga do wprowadzenia w Polsce najbardziej wydajnego systemu anglosaskiego.

Bez wprowadzenia:
1.kompatybilności naszego systemu z systemem krajów wiodących w nauce i edukacji
2. jawności dorobku naukowego,
3. jawności i otwartości konkursów na obsadzanie stanowisk akademickich ( z rektorskimi włącznie)
4.oceny nauczycieli według zasad merytorycznych
5. instancji mediatora akademickiego
6. mobilności kadr akademickich
7. zakazu wieloetatowości

żadnych pozytywnych zmian w systemie szkolnictwa wyższego nie można się spodziewać.

Trzeba opracować przez przedstawicieli całego środowiska akademickiego ( a nie tylko pracodawców) kompleksową ustawę o systemie nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce łączącą ustawy o szkolnictwie wyższym, finansowaniu nauki, o stopniach i tytułach naukowych w zwarty, kompatybilny system prawny.

Obecnej ustawy Sejm nie powiniem uchwalać, gdyż ta ustawa odsunie systemowe zmiany w szkolnictwie wyższym na długie lata.
Szerzej omawiane argumenty przeciwko projektowi ustawy znajdują się na stronach Niezależnego Forum Akademickiego www.nauka-edukacja.p4u.pl
(Dział -Debata nad Ustawą o Szkolnictwie Wyższym, Gorace tematy poświęcone ustawie)

W imieniu Niezależnego Forum Akademickiego

Józef Wieczorek
Maciej Horowski
Maciej Janusz Wielobób
Jerzy Janusz Mosna
Jacek Bąbka
Tadeusz Wróblewski
Ewa Kostarczyk
Cezary Wójcik

Do P.T. Senatorów o odrzucenie przegłosowanej przez Sejm, na 104 posiedzeniu, ustawy ‚Prawo o szkolnictwie wyższym’

2005-06-15 03:47:37 | odsłon: 12236

Niezależne Forum Akademickie
http://www.nauka-edukacja.p4u.pl

Komisja Nauki, Edukacji i Sportu
Senatu RP V Kadencji

WYSTĄPIENIE

Zwracamy się do P.T. Senatorów o odrzucenie przegłosowanej przez Sejm, na 104 posiedzeniu, ustawy ‚Prawo o szkolnictwie wyższym’. W historii III RP niejednokrotnie Senat naprawiał lub wstrzymywał ‚buble legislacyjne’ przegłosowane przez Sejm RP. Naszym zdaniem ustawa ta należy do tego typu aktów ustawodawczych.

Jest to akt wypracowany przede wszystkim przez rektorów – tzw. zespół prezydencki wskazany Prezydentowi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu przez szefa KRASP – rektora UJ, niestety bez otwartej i szerokiej dyskusji w środowisku akademickim. Zapisy w ustawie są korzystne dla wąskiej grupy osób opracowujących ustawę, ale nie dla środowiska akademickiego jako całości, ani tym bardziej dla naszego kraju.W taki sposób prawa w Polsce nie powinno się tworzyć.

Ustawa utrwala obecny osobliwy, patologiczny system nauki i edukacji prowadzący do luki pokoleniowej spowodowanej blokowaniem awansów młodym aktywnym naukowcom, dyskryminacją niewygodnych osób o znaczącym dorobku naukowym i edukacyjnym, dyskryminacją przy zatrudnieniu polskich naukowców pracujących za granicą i pragnących powrócić do kraju.

Ustawa, która utrwala obecny, kuriozalny model kariery naukowej, skutecznie zniechęci zdolnych, młodych ludzi do pracy na uczelniach gdzie panuje nepotyzm, stosunki feudalne, powszechny , choć zwykle ukrywany mobbing oraz patologiczna wieloetatowość.

W ustawie zignorowano ważne zalecenie Komisji Europejskiej – przyjętą w dniu 11 marca 2005 –
Europejską Kartę Naukowca, mimo że dokument ten nakłada na Państwa Członkowskie UE polityczne zobowiązanie doprowadzenia do jej stosowania.W Ministerstwie Nauki i Informatyzacji dopiero trwają prace nad możliwością implementacji postanowień Karty i Kodeksu w Polsce.
(http://www.mnii.gov.pl/mnii/index.jsp?place=Lead08&news_cat_id=79&news_id=2346&layout=2&page=text)

Niejednokrotnie wyrażaliśmy nasz krytyczny stosunek do projektu ustawy, przedstawiając też rozwiązania alternatywne. Uważamy, iż w interesie dobra publicznego należy odrzucenie ustawy w jej obecnym ksztalcie oraz pilne opracowanie ustawy, która umożliwi nauce i wyższej edukacji w naszym kraju sprostać wymogom XXI wieku. Rzeczywiste reformy czas zacząć!

W imieniu Niezależnego Forum Akademickiego

Józef Wieczorek

Ewa Kostarczyk

Cezary Wójcik

Tadeusz Wróblewski

Witold Palosz
…………………..
Krzysztof Schmidt-Szałowski
Jerzy Janusz Mosna
Maciej Krzystek
Jacek Bąbka
Małgorzata Suświłło

UWAGA: Szersza dyskusja (ponad 250 wypowiedzi, prawie 50 artykułów) nad ustawą ‚Prawo o szkolnictwie wyższym’ prowadzona jest na portalu Niezależne Forum Akademickie www.nauka-edukacja.p4u.pl

Polska nauka potrzebuje prawdziwych reform

2005-06-24 02:28:44 | odsłon: 24374
Andrzej Jajszczyk, Józef Kalisz, Wojciech Z. Misiołek, Witold Pałosz
Polska nauka potrzebuje prawdziwych reform

Kiepski stan polskiej nauki jest dobrze zilustrowany odległą pozycją Polski w międzynarodowym zestawieniu najczęściej cytowanych naukowców (http://hcr3.isiknowledge.com/formBrowse.cgi). W tym doborowym towarzystwie jest tylko dwóch polskich naukowców. Dla porównania: Dania ma ich 28, Izrael – 40, Włochy – 53, Holandia – 72, Niemcy – 206, Anglia – 342 i USA – 3371.
Nakłady na naukę
Biorąc pod uwagę wskaźniki statystyczne OECD (Organisation for Economic Co-operation and Development) za rok 2003, finansowanie nauki w Polsce wypada fatalnie. Łączne roczne nakłady B+R na osobę wynoszą w dolarach: w Finlandii – 937, we Francji – 629, w Czechach – 212, a w Polsce – 63 (!). Ponadto stosunek nakładów rządowych do biznesowych jest w Polsce równy ok. 2, czyli odwrotnie niż w podanych poprzednio krajach (odpowiednio 0,4 – 0,7 – 0,8). Wnioski:
1)trzeba stworzyć radykalne zachęty prawne i finansowe, aby zintensyfikować rozwój innowacji i zwiększyć zaangażowanie przemysłu w finansowanie B+R;
2)Polska jest krajem biednym, ale przecież nie aż tak, aby do tego stopnia zaniedbywać finansowanie B+R. Np. według danych z 2003 roku, finansowanie rządowe B+R wynosi w Czechach rocznie $89 na osobę, a w Polsce zaledwie $38.
3)Potrzebne są określone priorytety strategiczne, wynikające z jasno sformułowanej polityki naukowej i innowacyjnej państwa.
Kadra naukowa
Ciężką chorobą polskiej nauki jest nagminnie spotykane pozoranctwo naukowe. Nierzadko bowiem stopnie i tytuły naukowe oraz stanowiska kierownicze w nauce nie mają umocowania w wartościowym dorobku naukowym ich posiadaczy.
Pierwszym krokiem na drodze uzdrowienia tej sytuacji powinna być jawność dorobku naukowego polskich naukowców, co dotyczy zwłaszcza publikacji w prestiżowych, międzynarodowych czasopismach naukowych (z tzw. Listy Filadelfijskiej) i ich cytowań. Dostęp do tych i wielu innych ważnych informacji naukowych umożliwia internetowa platforma informatyczna „Sieć wiedzy” (ISI Web of Knowledge, http://www.isiwebofknowledge.com). Ministerstwo Nauki i Informatyzacji powinno priorytetowo zakupić zbiorową licencję na dostęp do tej platformy zarówno dla siebie (gdyż MNiI też jej nie ma!), jak i dla wszystkich uczelni publicznych w Polsce, podobnie jak to zrobiła Hiszpania (www.thomsonisi.com).
W portalu internetowym nauki polskiej (http://nauka-polska.pl) warto utworzyć elektroniczne formularze indywidualnego dorobku naukowego dla wszystkich dziedzin nauki i udostępnić je do wypełnienia (przez Internet) wszystkim polskim pracownikom naukowym w kraju i za granicą. Uzyskane dane można by umieszczać w ogólnodostępnej bazie danych „Ludzie nauki”, co stanowiłoby ogromną pomoc przy podejmowaniu wszelkich decyzji personalnych w aspekcie naukowym. W oparciu o taką bazę i jasne kryteria można by również opracować zautomatyzowany system ewaluacji dorobku naukowego. Kryteria takie nie mogą być identyczne przy ocenie dorobku naukowców z różnych dyscyplin i dziedzin. Natomiast można w ten sposób uzyskać bardzo potrzebne oceny porównawcze w obrębie każdej dziedziny i dyscypliny z osobna.
Kompleksowa ocena naukowców powinna również uwzględniać inne formy działalności związane z nauką, takie jak działalność dydaktyczna, osiągnięcia patentowe, współpraca z przemysłem i innymi jednostkami naukowymi, mobilność zatrudnienia, a także umiejętność kierowania zespołem i zdobywania środków finansowych na jego działalność i rozwój. Odpowiada to zaleceniom zawartym w Europejskiej Karcie Naukowca, przyjętej przez Komisję Europejską 11 marca 2005.
Tytuły profesorskie i habilitacje
Trzeba ustawowo zrezygnować z nadawania dożywotnich „belwederskich” tytułów profesorskich oraz habilitacji. Wtedy Centralna Komisja do spraw Stopni i Tytułów naukowych także straci rację bytu. Są to przestarzałe i absolutnie zbędne procedury, nie stosowane ani w innych krajach UE ani w USA. Co prawda habilitacja istnieje jeszcze w niektórych krajach europejskich, ale jej praktyczne znaczenie jest marginalne. Pracownicy naukowi powinni być powoływani na stanowiska profesorskie w drodze otwartego konkursu i wyłącznie przez uczelnie wyższe.
Należy przywrócić właściwy sens słowu „profesor”, które oznacza nauczyciela. Warkoczyki tytułów („prof.zw.dr hab.inż.”) są zbędne i są już odbierane jako śmieszne i pompatyczne. Wystarczy albo profesor (który rzecz prosta musi mieć doktorat) albo doktor. W Polsce wielu profesorów ma niewiele wspólnego z nauczaniem, co stanowi zjawisko dziwaczne. Bycie profesorem powinno oznaczać tylko pewien etap kariery zawodowej. Należy – wzorem amerykańskim – wprowadzić trzy rodzaje stanowisk profesorskich, dostępnych dla osób ze stopniem doktora.
Aby uniknąć masowego powoływania profesorów, wystarczy wprowadzić stosowne kryteria w postaci rozporządzenia do ustawy. Profesorowie (zwłaszcza o najwyższej randze) powinni mieć wyraźny dorobek naukowy i uznanie w skali międzynarodowej. Na przykład, w konkursie na stanowisko profesora zwyczajnego, kandydat powinien się wykazać nie tylko znaczącym dorobkiem naukowym, lecz także uzyskać pozytywne rekomendacje od co najmniej dwóch profesorów z uczelni zagranicznych (szczególnie w dziedzinach międzynarodowych, jak nauki ścisłe).
Habilitacje stanowią historyczny przeżytek i niepotrzebnie wydłużają dojście do samodzielności naukowej. Czasami rozprawa habilitacyjna jest „monografią” wydaną przez oficynę uczelnianą i w znacznej mierze skompilowaną z obcych źródeł, w której trudno jest dopatrzyć się „znacznego wkładu autora w rozwój określonej dyscypliny naukowej”, wymaganego ustawą. Nierzadko osiągnięcia opisywane w rozprawach habilitacyjnych nie nadają się do publikacji w prestiżowych czasopismach naukowych, dorobek naukowy jest naciągany, a recenzje od zaprzyjaźnionych recenzentów są rytualnie pochwalne. Jak pokazuje praktyka, habilitacja nie stanowi przeszkody dla krzewienia się naukowego pozoranctwa.
Zwolennicy utrzymania habilitacji twierdzą, że konieczne jest „sito” do wyselekcjonowania „prawdziwie wartościowych” naukowców. A przecież powszechnie wiadomo, że oka tego „sita” są w praktyce niezwykle rozciągliwe. Sam dorobek powinien być wystarczający jako podstawa do zatrudnienia na wyższym stanowisku, jeśli kandydat spełnia stosowne kryteria awansowe. Jawność i wartość dorobku naukowego oraz przejrzystość procedur zatrudniania (konkursy) i awansów to najbardziej efektywne i merytoryczne sito kwalifikacyjne.
Trzeba również rozważyć wprowadzenie ustawowego warunku, aby uzyskanie stopnia doktorskiego było uzależnione od posiadania pewnego minimum dorobku publikacyjnego w renomowanych czasopismach naukowych.
Polityka płacowa
Kolejnym hamulcem w możliwości kształtowania zespołów badawczych na najwyższym światowym poziomie jest istniejące w Polsce słabe zróżnicowanie płac. Pensje profesorów są bardzo zbliżone, w ramach ustawowych widełek, niezależnie od rynkowej wartości danej osoby. Światowa sława w bardzo poszukiwanej dziedzinie zarabia tyle samo co przeciętniak pracujący w dyscyplinie, w której jest nadmiar specjalistów. Utrudnia to, na uczelniach z ambicjami, tworzenie zespołów podejmujących na przykład nowe kierunki badań, przez ściągnięcie sław, zarówno z innych uczelni krajowych, jak i z zagranicy, co jest normalną praktyką w krajach, które osiągają największe sukcesy w nauce. Nawet w ramach tej samej dyscypliny, naukowcy o najlepszych osiągnięciach powinni mieć zdecydowanie wyższy poziom uposażenia niż pozostali. Pracownicy naukowi bez wyraźnego dorobku powinni być wynagradzani według niskich stawek bazowych. Osoby bez postępów w swojej pozycji rankingowej nie powinny uzyskiwać awansów i podwyżek, co w skrajnym przypadku musi prowadzić do zwolnienia z pracy, czyli do naturalnej i koniecznej selekcji kadr naukowych. Polityka płac powinna być realizowana całkowicie autonomicznie wewnątrz uczelni. Ministerialne „widełki płacowe” są zbędne.
Uposażenie musi być na takim poziomie finansowym, aby pracownicy naukowi byli zatrudnieni tylko w jednej uczelni. Również minima kadrowe, obowiązujące dla uzyskania pożądanego statusu uczelni, powinny obowiązywać w odniesieniu do nauczycieli akademickich, pracujących wyłącznie w jednej uczelni. Zlikwiduje to kuriozalną sytuację pracowania na kilku etatach w różnych jednostkach naukowych. W Stanach Zjednoczonych dominuje zasada, że kadra naukowo-dydaktyczna jest opłacana z budżetu uniwersytetu tylko przez dziewięć miesięcy w roku, pozwalając w okresie letnim na uzyskanie ok. 30% dochodu dziewięciomiesięcznego z dodatkowych wykładów lub projektów naukowych prowadzonych w ramach uniwersytetu. Tym sposobem każdy jest zainteresowany w pozyskaniu środków finansowych, które są wydawane nie tylko na doktorantów i eksperymenty naukowe, ale również na płace dla prowadzących badania naukowców. Wprowadzenie takich mechanizmów samoregulujących przyczyni się istotnie do zainteresowania młodych ludzi o najlepszych predyspozycjach karierą nauczyciela akademickiego i naukowca.


Prawo o szkolnictwie wyższym
Jak się ma uchwalona 3 czerwca b.r. przez Sejm ustawa („prawo”) o szkolnictwie wyższym do wyzwań stojących przed polską nauką? Przede wszystkim jest ona patologicznie rozdęta (114 stron) i oparta na biurokratycznym schemacie szczegółowego zarządzania i kontroli przez Ministerstwo. Słowa „minister” i „ministrowie” pojawiają się w tekście – w różnych odmianach – 259 razy, tak że projekt ten bardziej przypomina regulamin Ministerstwa niż dokument sejmowy. Odnośników do rozporządzeń jest 36, czyli należy się spodziewać – po przeforsowaniu tej ustawy w Senacie – dalszych licznych dokumentów w podobnym stylu. Nie ma natomiast żadnej wzmianki o procesie bolońskim, punktacji ECTS, Europejskiej Karcie Naukowca i ocenie nauczycieli akademickich przez studentów. Nie ma mediatora akademickiego, ułatwiającego rozwiązywanie konfliktów ze studentami i nauczycielami akademickimi. Współpraca zagraniczna ma być przykryta szczelną czapą Ministerstwa. O Unii Europejskiej wspomina się tylko dwukrotnie, przy okazji kształcenia cudzoziemców. Nie ma nic na temat mobbingu, braku dyskryminacji przy zatrudnianiu i przyjmowaniu na studia, oraz mobilności pracowników naukowych. Efektem braku mobilności na polskich uczelniach są niezdrowe układy personalne i wzajemne zobowiązania osób, których nie tylko studia, ale i cała kariera zawodowa ograniczają się do jednej uczelni.
Istotną wadą omawianej ustawy jest sztywne zdefiniowanie modelu uczelni wyższej. Utrudni to powstawanie uczelni nietypowych, innowacyjnych, otwierających się na nowe wyzwania. Autorzy ustawy zdają się również nie zauważać rozwoju kształcenia na odległość, w szczególności za pośrednictwem Internetu. Taki rodzaj studiowania, szczególnie przy kształceniu ustawicznym, odgrywa coraz większą rolę w krajach najbardziej rozwiniętych.
Należy również zmienić zasady zarządzania uczelniami państwowymi. Trzeba rozdzielić stanowiska rektorów (jako przedstawicieli świata akademickiego uczelni) i menedżerów (np. z tytułem kanclerza) zarządzających skomplikowanym przedsiębiorstwem jakim jest na ogół uczelnia wyższa. Taki podział istnieje już w USA i w Polsce na wielu uczelniach prywatnych. Kanclerz powinien być wybierany w jawnym i otwartym konkursie oraz zatwierdzany przez odpowiednio skonstruowany organ związany z daną uczelnią. W przypadku uczelni prywatnych są w nim po prostu przedstawiciele właścicieli. W uczelniach państwowych organ taki musiałby odpowiednio reprezentować interesy państwa, lokalnego samorządu, a także sponsorów i organizacje wspierające (czyli coś w rodzaju rady nadzorczej). Taki organ tworzyłby strategię rozwoju uczelni i decydowałby o większych inwestycjach. Rektorzy, wybierani bezpośrednio przez wszystkich pracowników naukowo-dydaktycznych uczelni, mieliby za zadanie reprezentowanie uczelni, nadzorowaliby funkcjonowanie życia akademickiego (np. nadawanie stopni doktora), odpowiadali za nadawanie stopni doktora honoris causa itp. Słowo „kanclerz” pojawia się, co prawda, w nowej ustawie o szkolnictwie wyższym, ale oznacza tam jedynie inną nazwę dotychczasowego dyrektora administracyjnego.
Wniosek: zamiast uchwalonej przez Sejm kulawej ustawy należy opracować w innym stylu całkowicie nową, szeroko skonsultowaną i jednolitą ustawę o szkolnictwie wyższym i stopniach naukowych.
Andrzej Jajszczyk (profesor telekomunikacji w AGH, Kraków) Józef Kalisz (profesor elektroniki w WAT, Warszawa) Wojciech Z. Misiołek (profesor inżynierii materiałowej w Lehigh University, Bethlehem, USA) Witold Pałosz (doktor fizyki w NASA/Marshall Space Flight Center, Huntsville, USA)
To jest pełna, pierwotna wersja tekstu opublikowanego po zmianach ‚ na papierze’:
J. Kalisz, A. Jajszczyk: Dość naukowego pozoranctwa, Rzeczpospolita, 22.06.05, Nr 149</

Urodzaj na Akademickie Kodeksy Etyczne

2004-11-18 17:29:26 | odsłon: 100789

Józef Wieczorek

Urodzaj na Akademickie Kodeksy Etyczne

Postanowiono w lesie wreszcie wydać prawa. Co może robić niedźwiedź, co lis, co trawa. Uradzono przepisy, nowele, ustawy, Osobno dla niedźwiedzi, dla lisów, dla trawy. A potem prawodawcy, co prawa wydali, Schodzili w bok przed misiem, a trawę deptali…
Jan Sztaudynger

W szkolnictwie wyższym nie dzieje się najlepiej. Coraz częściej słyszymy, a to o plagiatach profesorów czy doktorów tuszowanych na ogół przez solidarne środowisko, a to o pracach dyplomowych kupowanych w Internecie, a to o profesorach wieloetatowcach – nierzadko fikcyjnych. Jednym słowem dobrze nie jest. Zauważyła to nawet senacka Komisja Nauki, Edukacji i Sportu Senatu RP, która po kontrolach NIK wydała oświadczenie na temat patologii w szkolnictwie wyższym, a także Konferencja Rektorów Szkół Akademickich, która wystosowała w tej sprawie osobny apel. Wielu jednak nadal mówi, że nie można uogólniać – są przecież dobre uczelnie, porządni ludzie. Nie można w to wątpić. Nawet w komunizmie byli porządni ludzie, ale system był jednak nieludzki i to uogólnienie jest uprawnione. Uprawnione jest tez uogólnienie, że z etyką korporacji akademickiej jest niedobrze, mimo że są w niej także porządni ludzie. O tym świadczą nie tylko z rzadka ujawnianie afery, ale przede wszystkim reakcje środowiska. Właśnie przyzwolenie na przekręty, na wieloetatowość, na fikcyjne etaty, fikcyjne dyplomy to sygnały kiepskiej kondycji moralnej środowiska akademickiego.
Ostatnio obrodziły nam uczelniane kodeksy etyczne. Ich twórcy ogłaszają – tak dalej być nie może, ktoś musi powiedzieć, że „król jest nagi”, trzeba zaprowadzić jakiś ład w środowisku akademickim.

W ubiegłym roku, w maju Senat UJ ogłosił Akademicki Kodeks Wartości. W ślady poszła Politechnika Wrocławska, a niewiele później AGH ogłaszając kolejne Akademickie Kodeksy Etyczne.
Czy to może napawać optymizmem? Na pierwszy rzut oka – tak. Są kodeksy to znaczy, że problem jest zauważony i próbuje się go rozwiązać dla dobra społecznego. Im więcej uczelnianych kodeksów etycznych to może i „etyczność” środowiska rośnie. My lubimy krzywe, które rosną. To weszło do naszej mentalności.
Ale dlaczego nie ma jednego kodeksu etycznego nauczyciela akademickiego opartego na uniwersalnych wartościach etycznych?



Więcej niż Siedem Grzechów Głównych

Kodeksy zawierają zasady etyczne, które winny obowiązywać nauczyciela akademickiego, i to bez względu na stopnie oraz tytuły, jakie posiada, i bez względu na to, jakie stanowiska piastuje. Założenia są surowe. Na ogól 9-11 zasad – więcej niż grzechów głównych. To może świadczyć o skali problemu i budzić nadzieje na poprawę.
W Akademickim Kodeksie Wartości mowa jest o takich wartościach jak odpowiedzialność, sprawiedliwość, rzetelność, lojalność, samodzielność, uczciwość, godność, wolność, którymi winni się kierować nauczyciele akademiccy. Nie zawsze jednak pozostają z nimi w zgodzie. Drogowskazy zostały albo zniszczone albo poprzestawiane. Nie wiadomo było, jak iść. AKW ma być takim drogowskazem, tym razem dobrze umocowanym, trudnym do zniszczenia, niełatwym do przestawienia. W AKW czytamy „Powinnością każdego mistrza jest wychowanie innych mistrzów”. A jak z tym jest w rzeczywistości? Mistrzowie się skarżą, że nie ma kto ich zastąpić. Nie dodają jednak, że tych, którzy to mogli zrobić nierzadko „wycięli w pień”. O tym nie mówią, narzekają, że to wina braku pieniędzy. Jeśli odejdą na emeryturę to pozostanie luka pokoleniowa. Muszą więc dalej być zatrudnieni, najlepiej na kilku etatach. Bo nikt ich przecież zastąpić nie zdoła. Taki jest biedny los mistrzów, którzy nie wychowali innych mistrzów. No trzeba jednak wspomnieć o mistrzowskich wychowankach, którzy salwowali się ucieczką za ocean, aby mieć jakieś warunki do normalnej pracy naukowej. Twórcy AKW objaśniają: „Szkoła wyższa to zarazem wyższa szkoła sprawiedliwości. Sprawiedliwego stosunku wymaga merytoryczna i etyczna wycena pracy innych”. Tak być powinno, ale niestety jest całkiem inaczej. Ocena pracy nierzadko jest uzależniona od kryteriów genetycznych, kryteriów lojalności i zmienia się w zależności od poglądów wypowiadanych przez nauczycieli. Większość na wszelki wypadek albo się nie wypowiada w ogóle, albo się wypowiada anonimowo, pseudonimowo.
Podobnie jest z tolerancją, o której czytamy „Tolerancja – to uważne wsłuchiwanie się w opinie innych, nawet w te przeciwstawne ogólnie obowiązującym, zwłaszcza naszym, osobistym” . Niestety takich opinii nikt nie chce słuchać, a najbardziej twórcy tych zasad. Ktoś, kto wykazuje odmienną – od decydentów – orientację intelektualną i moralną nie ma raczej szans na zrobienie kariery akademickiej.
Na pytania: czy AKW w jakiś sposób zapewni chociaż odpowiedni klimat do urzeczywistnienia tych zasad? Czy stworzy atmosferę dobrej roboty? Trudno odpowiedzieć z przekonaniem twierdząco.
Na szczególne uznanie zasługuje stwierdzenie AKW: „Podkreślić trzeba z naciskiem, iż te same normy winny obowiązywać profesorów, co i oszukujących studentów, z tym, że ci pierwsi muszą bezdyskusyjnie i niezmiennie w ciągu calej kariery nauczyciela akademickiego świecić osobistym przykładem młodszym kolegom oraz całej studiującej młodzieży.”
Gdyby tę zasadę dało się wprowadzić w życie, gdyby chociaż twórcy AKW zaczęli świecić takim przykładem, to kondycja moralna środowiska akademickiego byłaby całkiem inna.



Lojalność ponad wszystko

Wśród wartości akademickich na czoło wysunięto zasadę lojalności. Sprawdza się zatem uniwersalność genialnego „Cesarza” Ryszarda Kapuścińskiego. Zacytujmy: „Była to może najwybitniejsza indywidualność w elicie, człowiek godzien najwyższych zaszczytów i stanowisk. Cóż z tego, kiedy – jak wspomniałem – łaskawy pan nigdy nie kierował się zasadą zdolności, tylko zawsze i wyłącznie zasadą lojalności”.
Niestety ta zasada jest częścią systemu nauki polskiej i tak zdaje się ma pozostać po wprowadzeniu w życie zasad etycznych. W niemal każdym wystąpieniu na temat etyki właśnie ta zasada jest przywoływana. Odnosi się wrażenie, że cały kodeks wartości został wokół niej zbudowany, stworzony tylko po to aby mieć zasadę lojalności na podorędziu i szachować nią nauczycieli akademickich. Kto nie jest lojalny wobec trzymających władzę w uczelni, nie ma większych szans na utrzymanie się na etacie. Inne wartości są na drugim planie. Nie mają takiej użytkowej wartości.

Etyka mierzona kilometrami

Senat UJ w ramach wcielania w życie zasad AKW ogłosił walkę z wieloetatowością. Słyszymy, że ci, którzy pracują na kilku etatach zatracili poczucie przyzwoitości. Argument słuszny i zasadny w aspekcie dobra publicznego. Mamy bezrobocie, miliony ludzi bez etatów, a na uczelniach więcej etatów niż ludzi.
Niestety te decyzje są złudne. Okazuje się, że nieetyczni są tylko ci, którzy wykładają na wielu uczelniach położonych w granicach miasta Krakowa, w odległości co najwyżej kilku kilometrów od serca Alma Mater. Kto wykłada w odległości 50, 100 czy 500 km ma poziom etyczny wystarczający do bycia „metrem z Sevres” w środowisku akademickim.
Mamy zatem nowy system etyczny. Wreszcie znaleziono długo poszukiwany sposób pomiaru poziomu etycznego w populacji Homo sapiens academicus. Poziom ten mierzy się obecnie w kilometrach!!! I co na to nasi filozofowie-etycy, których dotychczasowe dysertacje nadają się tylko do kosza. Na razie jest w tej materii cicho, zapewne filozofowie mają na względzie zasadę lojalności.
Walkę z wieloetatowością w pierwszym porywie poparł tez Rektor AGH, który jednak po zreflektowaniu się, że przecież sam jest wieloetatowcem, podobnie jak bardzo wielu jego elektorów, zmienił zdanie i w objaśnieniu do Akademickiego Kodeksu Etycznego AGH stwierdzał: „Po pierwsze nie koncentrujemy się w nim na modnym problemie wieloetatowości, mniemamy bowiem, iż można etycznie pracować na więcej niż jednym etacie” . Czy to mniemanie jest zasadne? Obserwując spadający poziom absolwentów AGH mniemać można, że nie.



Czy kodeksy mają wpływ na etykę?

Szósta zasada Akademickiego Kodeksu Etycznego AGH głosi: „Unikać rzeczywistych lub potencjalnych konfliktów interesów i działań wymierzonych w powagę i autorytet Uczelni” natomiast w Gazecie Wyborczej nie tak dawno pisano, że podjęto działania w kierunku obdarzenia prezydenta Kazachstanu doktoratem h.c. Prezydent Kazachstanu to człowiek majętny, trzymający władzę, wraz z całą rodziną, nad tym wielkim państwem i jego zasobami węglowodorów. Dobrze jest z takim trzymać i robić interes, ale czy to nie byłby interes „spod latarni”? Czy powaga i autorytet uczelni nie zostałyby wystawione na szwank? Dobrze, że te działania zostały ujawnione przez prasę, której jednak rektor AGH groził procesem. Dziewiąty i ostatni punkt kodeksu etycznego AGH mówi: „Sprzeciwiać się każdej formie patologii życia akademickiego i społecznego” , ale jak widać w praktyce, jak ktoś ujawni patologię, to musi się liczyć z procesem!!!
Poszczególne uczelnie tworzą odrębne kodeksy etyczne dostosowane do interesów uczelni. Na ogół żadnych konsekwencji w stosunku do łamiących zasady nie zamierza się jednak wyciągać, bo traktowanie na serio kodeksów etycznych dotknęłoby także trzymających władzę w uczelniach. Rektorzy oczywiście w mediach apelują o zasady etyczne, ale na ogół pozostają głusi na swe apele.

O praktyce tylko teoretycznie

Jakieś dziesięć lat temu głośno było o „Dobrych Obyczajach w Nauce” stanowiących kontynuację wcześniejszego „Kodeksu Etycznego pracownika nauki”. Autorzy „obyczajów” narzekali, że nikogo to nie obchodzi, że nikt nie chce dyskutować o etyce. Tak jednak nie było. Próbowałem ich zainteresować problemami etycznymi, łamaniem dobrych obyczajów w nauce. Ale nadaremnie. Napisałem zatem tekst o tym jak dobre obyczaje w nauce wyglądają w założeniach, a jak jest w praktyce. Chciałem tym tekstem zainteresować jedną z redakcji, aby spowodować dyskusję, choćby w Internecie. Tekst uznano za godny uwagi, ale zostałem zobligowany do napisania o praktyce teoretycznie, bez wskazywania konkretnych przykładów. Poczułem się jak nauczyciel ze znanego spektaklu „Przedstawienie Hamleta we wsi Głucha Dolna” , który na polecenie organizacji partyjnej miał przerobić Hamleta tak, aby go mogli grać wieśniacy. Niestety nie byłem w stanie napisać teoretycznie o praktyce i kontakt z redakcją się urwał.
Utworzono tymczasem przy KBN komisję etyczną, która miała mieć większą moc sprawczą. Komisja ta wydała kilka oświadczeń, po czym zamilkła. Ostatni jej głos dotyczył nieetycznych kwestii prowadzenia prac magisterskich przez „jedynie doktorów”. Okazało się, że nasza etyka jest swoista, inna niż w innych częściach globu, gdzie „jedynie doktorzy” otrzymują nawet nagrody Nobla, a nikt tego etycznie nie napiętnuje. Nasza etyka nie jest uniwersalna, ale uzależniona od tytułów i stanowisk, no i nie zapominajmy – od kilometrów!

Józef Wieczorek

Autor jest inicjatorem Niezależnego Stowarzyszenia na Rzecz Nauki i Edukacji.

Tekst nie mógł się ukazać w Forum Akademickim a także w Tygodniku Powszechnym. Ukazał się na papierze w Miesięczniku Społeczności Akademickiej – Uniwersytet Zielonogórski, październik 2004, a w internecie w serwisie Nauka w Polsce. Tekst nie zainteresował tworców kodeksów etycznych, do których został rozesłany. Materiał ten zainteresowal natomiast redakcję Polskiego Radia Pr. 1 (do której nie został przesłany) która przeprowadziła rozmowę z autorem tekstu w Sygnałach Dnia

Dobra praktyka naukowa*

2005-01-19 11:16:16 | odsłon: 28419

Dobra praktyka naukowa*

*Tytuł nawiązuje do publikacji dostępnej na stronie internetowej, adresem http://www.kbn.gov.pl/etyka/praktyka.html (efekt komiczny niezamierzony.)

Od wielu lat niemal zawodowo zajmuję się opracowaniem rzeczy nowych, unikalnych rozwiązań problemów, budową niespotykanych urządzeń etc. Dla jednego z opracowanych urządzeń poszukiwałem uczciwego i rzetelnego partnera z pieniędzmi. Poszukiwania trwały niemal dwa lata. Kierując się społecznym wizerunkiem Akademii Morskiej w Gdyni i pracujących w niej „Naukowców”, w zamian za obietnice składane przez dr Grzegorza Rutkowskiego (potwierdzane przez Rektora Prof. Piotra Przybyłowskiego, Rektora prof. Janusza Mindykowskiego oraz prof. Michała Holeca) o daleko idącej pomocy (także finansowej) – dopisałem jako współautora wynalazku dr Grzegorza Rutkowskiego. Każda z wymienionych osób wiedziała lub była poinformowana o moim autorstwie opracowanego urządzenia, wiedziała o moich kłopotach finansowych i o zawartej pomiędzy mną a dr Rutkowskim słownej umowie o pomocy w zamian za „50% współautorstwa”. Po uzgodnieniu z władzami uczelni sposobu współpracy i finansowania przystąpiłem do wdrożenia postępowania patentowego. W trakcie niemal samodzielnej (dr Rutkowski oraz prof. Holec nie mieli zbyt wiele czasu) ogromnej pracy, przedłożono mi do podpisania dokument „Umowę o wspólności praw do patentu” – zredagowany przez Rzeczniczkę Patentową, mgr Krystynę Radoman (wcześniej została moim pełnomocnikiem przed UP -RP i Akademią) – pracowniczkę Akademii Morskiej. W dokumencie AM zagwarantowała sobie więcej niż 50% udziału we współwłasności nie precyzując co daje w zamian i do czego się zobowiązuje. Moje wątpliwości rozwiewała Rzeczniczka Patentowa , wraz z dr Rutkowskim, powołując się na zaufanie jakim powinienem obdarzać reprezentantów Akademii. Podpisałem. Niestety dr Rutkowski żadnej z obiecanych rzeczy i spraw nie załatwił, do tego wyjechał na prawie cztery miesiące – dokładając mi jeszcze wiele dodatkowej pracy. Na moją prośbę o finansowe wsparcie Rzeczniczka (w tej roli jako przedstawiciel uczeni) dołożyła mi jeszcze więcej pracy do wykonania dając nadzieję na pozytywne rozpatrzenie sprawy. W jej trakcie otrzymałem pismo (redagowane przez Rzeczniczkę z odręcznymi uwagami Rektora) gdzie jasno odpowiedziano na moje pytania;

Nie zapłacą mi za wniesioną pracę („..bo w tych pracach AM nie partycypowała…”) Powinienem dołożyć 50% kosztów wdrożenia (pkt. 4 zawartej „umowy”) Ponieważ żadna z wymienionych wcześniej osób nie chciała ze mną rozmawiać, nie odpowiadała również na doręczane listy – postanowiłem wszystko wyjaśnić po powrocie „Współautora” dr Rutkowskiego. Niestety, pod wpływem kolejnych obietnic załatwienia moich problemów finansowych (Rzeczniczka i dr R.) – „zaraz po wykonaniu..” dałem się namówić na wykonanie dalszej ogromnej pracy. Oczywiście żadnych pieniędzy nie otrzymałem, do tego wyznaczono mi nowe zadania! Zignorowali także moje argumenty o fatalnej w skutkach umowie!. Na następne umówione spotkanie robocze dostarczyłem pisemne OŚWIADCZENIE o genezie wynalazku i dotychczas przebiegającej pracy oraz analizę logiczną zawartej „Umowy..” Nigdy nie otrzymałem odpowiedzi. Z analizy umowy wynikało: dalsza praca nie ma sensu (nie mam podstaw prawnych do oczekiwania na wynagrodzenie) brak reakcji i działania jest dla mnie niebezpieczny. Po dłuższym czasie mogę otrzymać rachunek do uregulowania – owe 50% współwłasności /pkt 4/ umowy, jeśli współautor podejmie jakieś nieefektywne i kosztowne działania narażając AM na straty. znalezienie inwestora i podjęcie produkcji może być nieopłacalne bo zyski obciążone zostaną 50% podatkiem na „wspólnika” – Akademię Morską o „współautorze” nie wspominając! Wielokrotne pisemne prośby o spotkanie z Rektorem i omówienie sprawy były przez ponad pół roku ignorowane. Ku mojemu zaskoczeniu, pod koniec stycznia 2003 dr Rutkowski zadzwonił z propozycją rekompensaty finansowej za wniesioną na rzecz Akademii pracę, w formie wykupu PRAW DO PATENTU przez Akademię Morską za 10.000 zł w dniu następnym. Na spotkaniu dano mi do zrozumienia, iż w istniejącej sytuacji prawnej bardzo korzystne dla mnie jest podpisanie : rezygnacji z praw do patentu – ważnej od chwili podpisania! (22 stycznia 2003, za 9.000 zł) rezygnacji ze współautorstwa wynalazku (!?) rezygnacji z własności znaku towarowego „Batychron” na rzecz wskazanej osoby trzeciej (która „przypadkiem” właśnie odwiedziła gabinet Rzeczniczki Patentowej – osoby Zaufania Społecznego) za sumę 1.000 zł (koszt wdrożenia znaku w UP – RP – 1.500 zł!) zwrotu (?!) wszelkich dokumentów i rysunków mojego autorstwa.

W przedłożonej umowie nie była określona data wypłaty wspomnianej sumy (wykropkowane miejsce), ale jak mnie chóralnie zapewniono – pieniądze są do odebrania w kasie. Podpisałem. Pieniędzy nie było. Telefonicznie, godzinę później Rzeczniczka zapewniła mnie o wypłacie „najpóźniej za dwa miesiące”. Oburzony zawiadomiłem prasę. To wszystko działo się wiele miesięcy przed aferą Rywina. Być może dlatego, obszerny artykuł w tej sprawie po starannym sprawdzeniu dokumentów opublikował jedynie tygodnik „NIE” (nr 11 z 13 marca 2003r). Następnego dnia wręczyłem pismo nowemu Rektorowi prof. Józefowi Lisowskiemu z prośbą aby zechciał mnie potraktować po ludzku. Po interwencji kilka dni później pieniądze jednak się znalazły, do tego dość cynicznie (ale jednak!) po raz pierwszy pisemnie odpowiedział prof. dr hab. Inż. Józef Lisowski – Rektor AM. To byłby koniec sprawy, gdyby nie cyniczne uwagi znajomych ignorantów – pracowników AM iż zrobiłem świetny interes sprzedając „kilka kartek” za 9.000 zł bo „w obecnym stanie techniki nikt nie jest w stanie wykonać podobnego urządzenia!” Za resztę „srebrników” i korzystając z pomocy entuzjastów – wolontariuszy, na kuchennym stole, w ciągu kilku tygodni wykonałem pełno wymiarowy prototyp. Do tego przeprowadziłem badania i nakręciłem film (22 minuty) w realnych warunkach (głębokość 20 m przy wraku na Zatoce Gdańskiej). To bez wątpienia działa!!! (dla ciekawych – polecam stronę http://www.batychron.pl ) Po wielu miesiącach, przemagając mdłości – odwiedziłem „Akademię” próbując podzielić się doświadczeniami… ale na tablicy informacyjnej w Rektoracie zobaczyłem informację o dobiegającej końca realizacji projektu celowego pod tytułem… o który wystąpiłem do KBN ponad rok temu!. Projekt realizowany był przez dr Rutkowskiego pod przewodnictwem jego szefa – prof. Michała Holeca. Byłem ciekaw czy przypadkiem nie powinni mnie zawiadomić o finansowaniu badań przed podpisaniem rezygnacji? Sprawdziłem – w KBN decyzja o finansowaniu projektu zapadła 16 stycznia 2003, nareszcie wyjaśnił się zaskakujący pośpiech z jakim obsłużono mnie 22 stycznia 2003!. KBN, Komisja ds. Etyki w Nauce, Rektorzy AM, prof. Michał Holec – wszyscy do których się zwracałem z pytaniami – nigdy nie mieli najmniejszych wątpliwości, że wszystko jest w najlepszym porządku. Nie miała takich wątpliwości również Prokuratura Rejonowa w Gdyni, która w dwóch instancjach odrzuciła moje zawiadomienia o przestępstwie. Czy rzeczywiście wszystko jest w porządku?

Przecież okręt płynie raźno w dal! I nawet gra orkiestra… Akademia Morska jest uczelnią opłacaną ze składek całego społeczeństwa, ma więc wobec mnie oraz całej reszty „darczyńców” pewne zobowiązanie. W „umowie o współpracy” którą podpisałem, wyraźnie mówi się o wdrożeniu wynalazku. Oznacza to w niedalekiej przyszłości wiele nowych miejsc pracy w morzu bezrobocia. Tymczasem Akademicki przekręt taką szansę utrącił. Przedstawiając wyniki mojej pracy jako własne osiągnięcia, Akademia zmarnowała (przejadła) niemałą dotację Komitetu Badań Naukowych. „Współautor” dołożył do prezentacji mojego niemal gotowego prototypu nie więcej niż kilkanaście roboczogodzin. Ale za to ile to kosztowało! Dalszych działań nie podejmie. Do wdrożenia wynalazku (masowej produkcji) potrzeba kilku tysięcy godzin pracy – wykazałem to w planie przedłożonym władzom AM w marcu 2002r. Kto je nieodpłatnie wykona? (Chyba że znów KBN dołoży.?.)

Czy to jednostkowy przypadek? Czy ma dla ogółu jakieś znaczenie?

Namawiam do lektury artykułu pt. „Patent na ziemniaki” z tygodnika „Wprost” (1 grudnia 2002 r) gdzie znaleźć można informację: „tylko trzy na tysiąc opatentowanych w Europie wynalazków pochodzi z Polski..” Tu autor artykułu (Sławomir Sieradzki) popełnił poważny błąd – tylko trzy na dziesięć tysięcy wynalazków pochodzi z Polski. Poprawione przez autora dane pojawiły się w sprostowaniu tydzień później… Aż boję się myśleć co to będzie gdy węgiel nam się skończy!

Nie wiem jak mam odpowiedzieć na proste pytanie mojej córki: czy wykształceni ludzie w tym kraju są do czegoś potrzebni? Dlaczego odczuwam ogromny wstyd? Może ktoś zabierze głos w tej sprawie?

Wracając do samego urządzenia prezentowanego na stronie http://www.batychron.pl – całą pracę badawczą i dokumentacyjną udało mi się wykonać dzięki pomocy kolegów i przyjaciół – wolontariuszy, których miejsca pracy są likwidowane lub pracują „czasami”. Dziękuję za ich Zaufanie. Czuję się wobec nich zobowiązany. To nie w porządku , że Akademia Morska takiego zobowiązania wobec reszty społeczeństwa nie czuje.

Henryk Korta
henrykorta@op.pl

Autor jest twórcą „Batychronu”
Gdynia 03.11.2004

DOBRE OBYCZAJE W NAUCE – ZAŁOŻENIA A PRAKTYKA

2007-05-20 19:07:14 | odsłon: 51094

Józef Wieczorek

DOBRE OBYCZAJE W NAUCE – ZAŁOŻENIA A PRAKTYKA

„Nie ma jednak dobrej zasady, której by nie można na złe użyć” (Kołakowski)

„Czy ten ptak kala gniazdo, co je kala,
Czy ten, co mówić o tym nie pozwala?” (Norwid)

„Niebo gwiaździste nade mną, prawo moralne we mnie” (Kant)

  1. CEL OPRACOWANIA „DOBRYCH OBYCZAJÓW W NAUCE”

Komitet Etyki w Nauce PAN opracował w 2001r. kolejne wydanie „Dobrych Obyczajów w Nauce” z podtytułem „Zbiór zasad i wytycznych” [1]; wcześniejsze wydania pochodzą z 1994r. (wyd. I) i z 1996r. (wyd. II). Przedmowę do opracowania napisał prof. K. Gibiński, obecnie Honorowy Przewodniczący Komitetu Etyki w Nauce PAN, w którego skład wchodzi obecnie ok. 30 profesorów z różnych dziedzin nauki.

Celem publikacji, jak czytamy w przedmowie K. Gibińskiego „jest budzenie świadomości społecznej i poczucia odpowiedzialności moralnej”. W publikacji „Chodziło tylko o to, aby głównie wśród młodzieży krótko i zwięźle ujętymi wytycznymi i egzemplifikowaniem zachodzących coraz częstszych wypaczeń zwrócić uwagę na zagubioną lub zanikającą świadomość wartości w nauce i motywacji do pracy na tej niwie i odpowiedzialności za nią.”

Jednocześnie czytamy „Nakłada ona (tj. nauka) na uczonych obowiązek wdrażania młodych naukowców i wpajania im zasad dobrej roboty i dobrych obyczajów. Z tego też wynika obowiązek wytykania i ścigania tych, którzy z tych reguł się wyłamują”.

Ważność publikacji dla prawidłowego funkcjonowania nauki w Polsce podkreśla akapit: „Taki zestaw wymagań może być pomocnym elementem dla opiniowania nakładów na naukę i badania naukowe, dla rankingu osiągnięć, dla regulowania procedur awansowych i premiowania; wreszcie formułują one granicę odcinającą od nieuczciwości i fałszu, aby nie można się było tłumaczyć nieświadomością.”

Te sformułowania zawarte w przedmowie mają istotne znaczenie dla podjęcia dyskusji o III Wydaniu „Dobrych Obyczajów w Nauce”.

Należąc do osób mających świadomość zjawisk patologicznych w polskich środowiskach naukowych, mając doświadczenia na niwie wpajania, nie tylko młodym naukowcom, zasad dobrej roboty i dobrych obyczajów, oraz wypełniając obowiązek wytykania i ścigania tych, którzy z tych reguł się wyłamują, nie mogę pozostać obojętny na ukazanie się kolejnego wydania „Dobrych Obyczajów w Nauce”, tak jak nie byłem obojętny na ukazanie się wcześniejszych.

Chciałbym odnieść się głównie do spraw ogólnych, a nie całej treści zasad, biorąc pod uwagę opinię L. Kołakowskiego [2] –„Nie ma jednak dobrej zasady, której by nie można na złe użyć”, którą podzielam.

  1. ROZPOWSZECHNIENIE „DOBRYCH OBYCZAJÓW”

Niezrozumiały jest dla mnie przyjęty sposób „budzenia świadomości społecznej” za pomocą wydawania broszury, którą podobno „w liczbie 255 egzemplarzy, rozesłano już Dziekanom Wydziałów posiadających uprawnienia do nadawania stopni naukowych” [2]. Jeśli autorzy chcą budzić świadomość społeczną na początku XXI wieku, to należy wykorzystać właściwe środki do realizacji tego celu. Lepszym i tańszym sposobem byłoby umieszczenie „Dobrych obyczajów” na stronach internetowych PAN (www.pan.pl). Niestety na tych stronach na temat etyki znajdujemy jedynie skład Komitetu Etyki w Nauce i jeszcze kilka zdań, bez informacji o „Dobrych obyczajach”.

Aby obudzić społeczeństwo, trzeba do niego dotrzeć. Niestety dotrzeć do „Dobrych obyczajów” nie jest łatwo nawet dla „obudzonych” członków społeczeństwa, posiadających poczucie odpowiedzialności moralnej i zainteresowanych wdrażaniem dobrych obyczajów w życie. Szkoda, że nie zostały one dołączone do ogólnopolskiego miesięcznika „Forum Akademickie” z możliwością prowadzenia na jego łamach dyskusji. Częściowo sytuację ratują gazety akademickie [3, 4, 5] i strony internetowe niektórych uczelni (np. http://www.p.lodz.pl/pol/etyka/obyczaje.html), czy osób prywatnych publikujących „Dobre obyczaje” bądź komentarze do nich (np. http://www.jwieczorek.ans.pl), bądź oparte na „Dobrych obyczajach” własne zasady jak np. Śląska AM [6].

Potrzebne jest jednak ogólnopolskie FORUM DYSKUSYJNE na temat „DOBRYCH OBYCZAJÓW”, do którego internet jest właściwym medium. Natomiast system „rozdzielczy” jest wadliwym sposobem „budzenia świadomości społecznej”, w szczególności jeśli ma on z założenia dotyczyć głównie młodych.

Warto poważnie się odnieść do stwierdzeń W. Gasparskiego [7] – „…niezbędna jest współcześnie świadomość etyczna nie tylko profesjonalistów, ale wszystkich członków społeczeństwa. Tylko wówczas będziemy mogli kompetentnie uczestniczyć w debacie społecznej przyczyniając się do kształtowania społeczeństwa obywatelskiego świadomi praw i obowiązków oraz zagrożeń i szans”.

  1. DO KOGO SĄ KIEROWANE „DOBRE OBYCZAJE”?

Zgodnie z przedmową, „Dobre obyczaje” kierowane są do pracowników naukowych, ale podkreśla się, że głównie do młodzieży. Jednocześnie dokument „ukierunkowany jest indywidualnie do uczonych i pracowników nauki w przekonaniu, że wszystko zależy od ludzi”.

Moim zdaniem kierowanie „Dobrych obyczajów” głównie do młodych jest wadliwe. W pierwszej kolejności winny być one kierowane do decydentów, gdyż to oni opiniują nakłady na naukę i badania naukowe, regulują procedury zatrudnienia, awansów i premiowania. To oni decydują, czy „Dobre obyczaje”, będą używane na złe czy na dobre.

Natomiast jak wynika z moich doświadczeń, wielu młodych naukowców, a także studentów, wielokrotnie dało wyraz temu, że są „przebudzeni”, ale całkiem bezradni wobec mocy deptania dobrych obyczajów przez profesorów, dziekanów, rektorów. a także członków Komitetu Etyki w Nauce PAN. Oczywiście oportuniści i konformiści są też wśród młodych, gdyż to ułatwia im oficjalną karierę. Ale za taki stan rzeczy w głównej mierze odpowiadają decydenci i wychowawcy kształtujący młodych swoim przykładem.

W pierwszej kolejności „Zasady” winny być kierowane do komisji etycznych nie wyłączając rzecz jasna członków Komitetu Etyki w Nauce PAN, którzy winni nad przestrzeganiem „Dobrych Obyczajów” czuwać, aby były one używane na dobre, a nie na złe.

Kierując zasady do pracowników naukowych, tzn. tych, którzy są na etatach naukowych w instytucjach uważanych za naukowe, autorzy zasad pominęli tych, którzy należą co prawda do świata nauki, ale na etatach naukowych nie mogą pracować, bo przestrzegając zasad „Dobrych obyczajów” są niepożądanym elementem w instytucjach „naukowych”.

Jest to istotne uchybienie. Trzeba pamiętać o tym, że jednostki nierzadko są usuwane z zespołów, którym opłaca się bardziej łamanie dobrych obyczajów, niż dostosowywanie się do zasad nonkonformistycznych jednostek kategorycznie nastawionych na przestrzeganie „Dobrych obyczajów”.

Autorzy „Dobrych obyczajów” winni zgodnie z „Zasadami i wytycznymi” wystąpić o takie zmiany prawne, aby tym pracownikom, którzy się do „Dobrych obyczajów” zastosują, zapewnić możliwość pozostania na etatach naukowych, a tym którzy już etatów zostali pozbawieni, aby na etaty mogli wrócić.

W innym przypadku instytucje naukowe zostaną pozbawione przestrzegających „Dobrych obyczajów”, a kolejne wydania „Zasad” będą opracowane jedynie przez tych, którzy dobrych obyczajów nie przestrzegali, i kierowane jedynie do tych, którzy pozostali dzięki ich nieprzestrzeganiu.

Niestety moje doświadczenia świadczą o tym, że zespoły etyczne, w tym autorzy „Zasad”, nie są zainteresowani takimi rozwiązaniami, co nie jest zgodne z „Dobrymi obyczajami”.

  1. KTO STOI NA STRAŻY PRZESTRZEGANIA ZASAD?

Autorzy „Zasad” nie podają kto stoi (będzie stał) na straży ich przestrzegania. Doświadczenie uczy, że nie są to komisje etyczne, raczej reprezentujące interesy kasty decydentów, niż pilnujące przestrzegania zasad etyki ogólnoludzkiej. W skład komisji etycznych wchodzą głównie profesorowie. Brak jest przedstawicieli młodszych pracowników. To nie jest zdrowa sytuacja. Takie komisje nastawione są na obronę swoich, a nie na obiektywną ocenę.

Obecna sytuacja stwarza wręcz komfortowe warunki dla działań nieetycznych. Odnosi się wrażenie, że głównym strażnikiem etyki pracowników nauki jest prezydent, który przecież do korporacji poszukujących prawdy nie należy. Ale to on decyduje, kto jest i kto nie będzie profesorem. Jeśli środowisko naukowe wykaże, że np. profesor jest plagiatorem, to i tak wszystko zależy od prezydenta. W „Forum Akademickim” M. Wroński (Nowy York) w swych artykułach Z archiwum nieuczciwości naukowej [8] przedstawia losy plagiatorów amerykańskich. Na ogół ujawnienie plagiatu kończy tam karierę naukową plagiatora. A u nas? To ujawniający plagiaty, nepotyzm, korupcję, nieuczciwość w środowiskach naukowych kończą źle. Są elementem niepożądanym!

Sprawy wykluczania uczonych ze środowiska wymagają nieraz detektywistycznych dochodzeń. Potrzebne są do tego profesjonalnie przygotowane komisje. U nas wykluczaniem ze środowiska na całe życie zajmują się anonimowe, autonomiczne komisje, fingujące zarzuty, łamiące prawo, konstytucję, elementarne prawa człowieka, i nic sobie z tego nie robią. Nie ma żadnej kontroli. Deprawacja ludzi nauki [9] zakorzeniona w nie do końca obalonym systemie komunistycznym jest wielka.

Brak jest określenia form napiętnowania stosowania niedobrych obyczajów. W pierwszym wydaniu „Zasad” łamaczom etyki groził ostracyzm, ale ten nierzadko stosowany był przeciwko walczącym o dobre obyczaje, jak wykazywałem w pismach do przewodniczącego Komisji Etyki w Nauce PAN – Prof. K. Gibińskiego domagając się wprowadzenia ostracyzmu w stosunku do łamiących dobre obyczaje zgodnie z „Zasadami”. Był to jednak głos wołającego na puszczy. Z następnych wydań „Dobrych obyczajów” ostracyzm wykreślono!!! Z „Zasad”, ale nie z życia! Łamiący „Dobre obyczaje” zajmują nadal decydenckie stanowiska, najczęściej wiele lub bardzo wiele stanowisk na raz, a walczący o ich przestrzeganie objęci są skrajnym ostracyzmem i skazywani na śmierć zawodową. Za zanieczyszczanie środowiska naturalnego grożą kary, za zanieczyszczanie środowiska intelektualnego raczej nagrody.

Prof. K. Gibiński w wywiadzie dla Forum Akademickiego z 1998 [10] mówił: „Ostatnio powstał nowy zespół w KBN, który ma czuwać nad tym, żeby sprawy ujawnione przez uczelniane komisje dyscyplinarne zostały doprowadzone do końca”.

Problem w tym, że ten zespół, obecnie funkcjonujący jako Zespół opiniodawczo-doradczy, nad takimi sprawami nie czuwa. Skład tego zespołu częściowo pokrywa się ze składem Komitetu Etyki w Nauce PAN, a częściowo są to byli decydenci, chyba nie zainteresowani ujawnianiem łamania „Dobrych obyczajów” za ich kadencji. No cóż, to się nazywa konflikt interesów, którym poświęca się konferencje i karawana z konfliktami jedzie dalej.

Bez stworzenia instancji, która by stała za straży przestrzegania zasad, miała ku temu odpowiednie kwalifikacje i kompetencje, oraz bez odpowiednich uregulowań prawnych w tym zakresie, „Zasady” praktycznie nic nie znaczą. „Zasady” będą wtedy coś znaczyć jeśli będzie istniała nieuchronność odpowiedzialności za niegodny uczonego czyn.

  1. NIKOGO TO NIE OBCHODZI?

Autorzy „Zasad” wielokrotnie narzekali na brak zainteresowania problemami etycznymi w polskim środowisku naukowym. Znamienny był tekst „Nikogo to nie obchodzi” [10]. Nie sądzę aby te narzekania były uprawnione. Zapewne jedynie w części dotyczącej decydentów nauki, do których na ogół się zwracano o opinię, o rozpowszechnienie, o wypełnienie ankiet.

I szło to opornie. I było to zrozumiałe, bowiem przestrzeganie zasad „Dobrych obyczajów” nie jest silną stroną decydentów nauki w Polsce. Co innego jeśli chodzi o osoby dotknięte ostracyzmem z powodu przestrzegania zasad. Te zadawały sobie nieraz wiele trudu aby dotrzeć do „Zasad”, do których niestety dotrzeć nie było łatwo, i wykazywały wielkie zainteresowanie „Zasadami”, ale skutki tego zainteresowania były niemal żadne.

Problem zainteresowania „Dobrymi Obyczajami” jest ściśle związany z problemem rozpowszechnienia „Zasad” i realnymi możliwościami pozytywnego ich stosowania w praktyce.

  1. DOBRE OBYCZAJE W PRAKTYCE

Jak dotychczas moje usiłowania zainteresowania nieprzestrzeganiem „Dobrych obyczajów” decydentów oraz komisji etycznych, w tym autorów „Zasad”, zakończyły się niepowodzeniem. Stąd uzasadniony jest chyba wniosek, że decydenci nauki w Polsce, a także komisje etyczne nie są odpowiednimi instancjami do realizacji punktu 13 „Zasad”: Pracownicy nauki mają szczególny obowiązek szerzenia w swoich środowiskach osobiście oraz za pośrednictwem instytucji i organizacji naukowych, zasad rzetelnej pracy naukowej, tępienia nieuczciwości naukowej lub łamania dobrych obyczajów. Odnosi się wrażenie, że „Zasady” nie dotyczą twórców „Zasad”, którzy nie muszą ich przestrzegać (moralność Kalego). Czy to jest etyczne?

Obyczaje panujące w KBN, których władze wydawały deklaracje etyczne, apele o dobre obyczaje w nauce [11], i postulowały wiązanie etyki z finansowaniem badań, tak jak postulują „Zasady”, chyba dobrze obrazują zapaść etyczną pracowników nauki, a w szczególności decydentów nauki. Okres wygrywania konkursów na „projekty badawcze” nierzadko przez członków komisji czy ich rodziny oraz współpracowników bynajmniej się nie skończył, jakkolwiek ta patologia została nieco ograniczona. Rezultaty projektów badawczych, na które podatnik przeznaczył niemałe kwoty, są jednak dla podatnika tajne. Na stronach internetowych – http://badis.man.poznan.pl/ gdzie odsyłali mnie ministrowie nauki w poszukiwaniu rezultatów, na ogół rubryki: „Opis uzyskanych wyników:”, „‚Wykaz publikacji:” są puste. Na co KBN przeznaczał pieniądze podatnika, zostaje jego tajemnicą.

Powiadamiana o tym komisja etyki KBN, oczywiście na ten niedobry obyczaj instytucji propagującej „Dobre obyczaje” i „Dobrą praktykę naukową” [12], chowała głowę w piasek. Nie było żadnych oświadczeń Komisji w tej materii, mimo zgłaszania problemu i bojkotu wyborów o ile ten proceder nie zostanie zakończony!

Dopiero analiza NIK [13] potwierdziła słuszność wyników niezależnych badań prowadzonych przez badaczy objętych ostracyzmem. Jest to w gruncie rzeczy zwycięstwo „walczących samotnie z wiatrakami” dokumentujące nieprzydatność komisji etycznych w ujawnianiu patologii w nauce.

Komisje etyczne nie podjęły też innych spraw i uregulowań prawnych dla zmniejszenia patologii w nauce. Palący jest np. problem wieloetatowości w nauce i edukacji, czyli na ogół fikcji edukacyjnej i naukowej, przy braku etatów w nauce i edukacji dla aktywnych naukowo i mających znaczące osiągnięcia edukacyjne (np. wychowanie wielu aktywnych pracowników nauki). Komisje etyczne nie podjęły problemu zajmowania ogromnej ilości decydenckich stanowisk przez „feudałów” nauki, którzy są w stanie wytępić wszystkich im niewygodnych, oczywiście z przyczyn „etycznych”. Nic się chyba nie zmieniło od słynnej publikacji M. Mazura [14], który pisał (s.42) – „Gdy niedawno jeden z takich „feudałów”, którego nazwisko figuruje na czele prawie każdej placówki, każdego komitetu, każdej komisji, każdej redakcji, okazało się, że nie było komu powierzyć po nim kierownictwa jego zakładu – tak dalece wytępił wszelkich potencjalnych następców”. Luka pokoleniowa, którą tak szeroko szermują decydenci, nie jest wynikiem niechęci młodych do pracy naukowej, jest to rezultat feudalnych stosunków panujących w nauce w Polsce. Nieprawdą jest, że nie ma chętnych do pracy na uczelniach. To uczelnie tworzące zamknięte środowiska, gdzie najważniejsze są stosunki rodzinno-towarzysko-zawodowe [15], organizują pseudokonkursy na obsadzenia stanowisk przez swoich krewnych czy znajomych nie dopuszczając nikogo lepszego z zewnątrz. To poważny problem etyczny tłumaczący genezę luki pokoleniowej, ale komisje etyczne tym się nie zajmują.

Komisje (Zespół do spraw etyki w nauce KBN) podjęły natomiast problem (?) prowadzenia seminariów i prac magisterskich przez „jedynie doktorów”. Widać tu kastowy charakter komisji. „Profesorów” zapewne bardzo boli fakt, że „jedynie doktorzy” mieli nierzadko najlepszych magistrantów i najwyżej cenione seminaria, a do „profesorów” szły miernoty. Doktor intelektem i poważaniem wśród studentów nie może przewyższać „profesora”!!!. To, jak się okazuje, jest nieetyczne. Niestosowanie się do wytycznych ukazu cara Rosji Piotra I z 9 grudnia 1708 r. „Podwładny powinien przed obliczem przełożonego mieć wygląd lichy i durnowaty tak, by swoim pojmowaniem istoty sprawy nie peszył przełożonego” na ogół drogo kosztuje w kastowym systemie nauki polskiej. Widać też, że komisje etyczne nie kierują się zasadami etyki ogólnoludzkiej jak wytyczają „Dobre obyczaje”, lecz zasadami etyki plemiennej.

Rozdział 1 Zasady Ogólne III Wydania „Dobrych obyczajów” rozpoczyna motto:
Wiedza i rozum są dzisiaj tak zagrożone,
Jak to się niegdyś rzadko zdarzało,
A wraz z nimi zagrożone jest także to,
Co ludzkie po prostu: być może samo człowieczeństwo
(J.M. Bocheński, 1992), z którym nie można się nie zgodzić, skoro w strukturach tzw. nauki polskiej niepożądana jest obecność ludzi nauki wykazujących poczucie własnej wartości, tj. tych, którzy w walce o byt nie utracili cech człowieczeństwa. Takich traktuje się jako wrogów kastowych, stanowiących zagrożenie dla dożywotnich decydentów. Nie mają co szukać w strukturach nauki polskiej.

Wytyczne „Dobrych obyczajów” zdają się nie odgrywać żadnej roli w życiu naukowym w Polsce, w przeciwieństwie do wytycznych twórców stanu wojennego respektowanych np. w najstarszej polskiej uczelni do dnia dzisiejszego (Jaruzelski dał im prawo do załatwiania niewygodnych nauczycieli, to z niego skorzystali i wszystko jest w porządku?!), czy wytycznej członka Komitetu Etyki w Nauce w kadencji 1993-95 „Poświęcić dobro jednostki dla dobra ogółu” (wytyczna z roku 1984, ale skuteczna do dnia dzisiejszego!!!) [16].

Jakich detektywistycznych niemal metod trzeba nierzadko używać aby poznać mechanizmy ostracyzmu w stosunku do niewygodnych ludzi nauki obrazują np. artykuły M. Durand-Delga o tzw. sprawie Deprata [17, 18], oskarżonego o nieuczciwość i objętego ostracyzmem geologa francuskiego. Nie widać zainteresowania polskich komisji etycznych do takich działań. Pozostają działania jednostek wrażliwych na sprawy etyczne, ale takie działania są mało skuteczne.

To poważny problem. Widocznie potrzebna jest zmiana struktury nauki w Polsce, w tym potrzebne jest określenie powinności i zasad etycznych dla komisji etycznych. Potrzebne są zmiany prawne. Rzecz w tym, że wytyczna „Zasad” – 11 „Jeśli przepisy prawne lub służbowe naruszałyby etos ludzi nauki, to pracownik nauki powinien dążyć do zmiany takich przepisów i uzgodnienia ich z kanonami dobrych obyczajów w nauce” nie jest realizowana przez komisje etyczne. Moje propozycje w tym względzie (www.jwieczorek.ans.pl/SPIS.htm) odłożono ad acta.

Jeśli komisje etyczne nie widzą potrzeby (nie mają kompetencji?) stosowania się do zasad i wytycznych „Dobrych obyczajów”, to jaki jest rzeczywisty cel ich wydawania? Oskarżenia o działania nieetyczne kierowane są nierzadko do próbujących je respektować i wprowadzać w życie. Niekiedy kończy się to skazaniem na dożywotnią śmierć naukową, czasem na kilka lat zakazu uprawiania zawodu. Pod pozorem przestrzegania zasad etycznych cynicznie załatwia się niewygodne osoby. To jest nihilizm moralny, który ma długą tradycję. Centralne komisje etyczne nie czują się kompetentne nawet do wsparcia moralnego „załatwianych”. Czemu czują potrzebę swojego istnienia? Przecież to nie jest zgodne z tym co głoszą w „Dobrych obyczajach”.

Rektor UJ odsyła młodych pracowników do czytania „Dobrych obyczajów”, pięknie mówi o poszukiwaniu prawdy, ale sam prawdę ukrywa. Akta pracowników wyrzuconych z UJ, po sfingowanych oskarżeniach przez anonimowe do dnia dzisiejszego komisje, są niedostępne dla zainteresowanych! Z rezerwy na badania własne publikuje się fałszywe dane o działalności naukowej i edukacyjnej pracowników, a komisja etyczna UJ milczy.

Rektor AM we Wrocławiu przyczynił się do opublikowania III wydania „Dobrych obyczajów” w akademickiej gazecie [4], ale służą mu one do wysuwania oskarżeń przeciwko pracownikowi, który miał cywilną odwagę przeciwstawiać się łamaniu „Dobrych obyczajów” [15]. Inni są obojętni, bo wiadomo co grozi za autentyczne przestrzeganie „Dobrych obyczajów”. Łamanie „Zasad” nie wynika z nieświadomości. Łamanie „Zasad” jest w polskim systemie nauki opłacalne, a ich przestrzeganie kończy się fatalnie. Komisji etycznych, w tym autorów zasad „Dobrych Obyczajów” to nie obchodzi!

Tak wygląda realizacja „Dobrych obyczajów”. Tak „Dobre obyczaje” nie mogą wyglądać!!!. Za etyczne nie może być uważane to co służy decydentom do dożywotniego utrzymywania się na stanowiskach i wykańczania niewygodnych osób, a za nieetyczne to, co takim poczynaniom może przeszkadzać. „Dobre obyczaje” muszą być kierowane przede wszystkim do decydentów! Ryba psuje się od głowy! Trzeba zapobiec przede wszystkim psuciu się głowy. Niezgodne z „Dobrymi obyczajami” postępowanie nie wynika z nieświadomości, tylko z opłacalności takiego postępowania. „Dobre obyczaje” muszą mieć głowę, niepodatną na psucie. Relatywizm moralny nie może być w nich stosowany.

  1. ZASADY ETYCZNE DLA KOMISJI ETYCZNYCH W NAUCE

Na podstawie moich doświadczeń przygotowalem wykaz zasad, który winien moim zdaniem obowiązywać komisje etyczne w nauce.

  1. Członek komisji etycznej przestrzega zasad etycznych, których przestrzegania wymaga od innych, w szczególności przestrzega zasad „Dobrych Obyczajów w Nauce”, zwłaszcza wówczas, kiedy jest ich współautorem lub propagatorem.
  2. Członek komisji przestrzega zasad „Dobrej Praktyki Naukowej”, szczególnie wówczas jeśli jest ich współautorem czy propagatorem.
  3. Członek komisji nie chowa głowy piasek, kiedy otrzyma informacje o nieprzestrzeganiu norm etycznych (szczególnie zasada ta dotyczy tych członków, którzy głoszą zasadę niechowania głowy w piasek).
  4. Członek komisji ma obowiązek wytykania i ścigania tych, którzy nie przestrzegają norm etyki w nauce.
  5. Członek komisji ma szczególny obowiązek wspierania osób, które wytykają nieprzestrzeganie norm etycznych w nauce i ścigają tych, którzy norm etyki w nauce nie przestrzegają (szczególnie wtedy, gdy za te poczynania godne najwyższego uznania są dyskryminowani czy wręcz prześladowani).
  6. Tuszowanie spraw nieetycznych, szczególnie tych, które dotyczą najwyższych hierarchów naukowych jest niegodne członka komisji etycznej.
  7. Członek komisji nie może tłumaczyć się nieświadomością, kiedy wspiera w awansach, nagrodach, nominacjach, nieprzestrzegającego dobrych obyczajów.
  8. Członek komisji wpaja innym zasady dobrej roboty, które sam ma obowiązek stosować.
  9. Zasada poświęcania dobra jednostki dla dobra ogółu nie jest godna członka komisji etyki.
  10. Członek komisji ma na względzie fakt, że nie ma takiej zasady, której by na złe nie można było użyć.

Literatura:

  1. Dobre obyczaje w nauce. Zbiór zasad i wytycznych. 2001, Polska Akademia Nauk. Komitet Etyki w Nauce. Warszawa.
  2. Kołakowski L. 1997 – Mini-wykłady o maxi-sprawach. Wyd. Znak. Kraków
  3. Dobre obyczaje w nauce – 2001 – Z Życia Politechniki Śląskiej, Nr 1. Październik 2001, Nr 2. Listopad 2001 (http://www.polsl.gliwice.pl/alma.mater/biuletyn/0108/obyczaje.html).
  4. Dobre obyczaje w nauce. Zbiór zasad i wytycznych. 2002 – Miesięcznik informacyjny AM we Wrocławiu, nr 6 (66), marzec 2002 (http://www.gazeta.am.wroc.pl).
  5. Krzymiński A.H. 1999 – Kilka uwag na temat dobrych obyczajów w nauce. Gazeta SGH, 106(16), (http://gazeta.sgh.waw.pl/106/).
  6. Zasady etyczne i organizacyjne badań naukowych prowadzonych w Śląskiej Akademii Medycznej w Katowicach – (http://www.slam.katowice.pl/badania/kodeksb.htm).
  7. Gasparski W. 2001 – REPETICIO EST MATER STUDIORUM, czyli o etyce nauki, techniki i gospodarki (biznesu) przypomnień kilka – Referat prezentowany na konferencji „Dylematy etyczne dnia dzisiejszego i przyszłości” zorganizowanej przez Komitet Prognoz „Polska 2000 Plus” przy Prezydium Polskiej Akademii Nauk. Opubl. w Master of Business Administration, n. 5(52)/2001 (wrzesień-październik), s.7-12, (http://www.wspiz.pl/~cebi/E_publikacje.htm).
  8. Wroński M. 2001-2002 – Z archiwum nieuczciwości naukowej. Forum Akademickie nr. 12, 2001, nr. 1-3, 2002.
  9. Goćkowski J. 1996 – Ethos nauki i role uczonych. Wyd. i Drukarnia SECESJA. Kraków
  10. Nikogo to nie obchodzi. 1998 – Rozmowa z prof. Kornelem Gibińskim, przewodniczącym Komitetu Etyki w Nauce przy Prezydium Polskiej Akademii Nauk – rozmawiał Piotr Kieraciński. Forum Akademickie nr. 3.
  11. Apel KBN o dobre obyczaje w nauce. 1999 r. – (http://www.kbn.gov.pl/etyka/apel_kbn.html).
  12. Dobra praktyka naukowa – Zespół ds. Etyki w Nauce przy Przewodniczącym KBN, 16 listopada 2000, (http://www.kbn.gov.pl/etyka/praktyka.htm).
  13. NIK – 2001 – Informacja o wynikach kontroli organizacji i finansowania badań naukowych realizowanych w formie projektów badawczych własnych (tzw. grantów) (Nr ewid. 174/2001) http://www.nik.gov.pl/wyniki_kontroli/informacje_ch2001.html
  14. Mazur M. 1970 – Historia naturalna polskiego naukowca. Warszawa PIW.
  15. Szychowska Z. 2001 – Zbyt dużo pytań. Forum Akademickie nr 9.
  16. Wieczorek J. 2000 – Mój jubileusz. http://www.jwieczorek.ans.pl.
  17. Durand-Delga M. 1991 – L’affaire DEPRAT, l’honneur retrouvé d’un géologue. La Recherche, no 237
  18. Durand-Delga M. 1995 – L’affaire Deprat. Plaidoyer pour la réhabilitation d’un géologue proscrit. Mémoires de la Société géologique de France, n.s., mémoire no 168.

Józef Wieczorek

UWAGA: Jest to tekst opracowany w formie artykułu przedłożony najpierw do druku w kwartalnika
ZAGADNIENIA NAUKOZNAWSTWA, gdzie nie został wydrukowany, jak zostałem poinformowany, z
powodów ekonomicznych (obcięcie objętości kwartalnika). Następnie złożony do druku do kwartalnika NAUKA,
gdzie został zrecenzowany przez pierwszego i obecnego Przewodniczącego Komitetu Etyki w Nauce PAN (czyli
sędziów we własnej sprawie) i nie przyjęty do druku (stan na dzień dzisiejszy). Jest to najlepszy dowód, że
praktyka Dobrych Obyczajów w Nauce wyraźnie rozmija się z założeniami, co jest zasadnicza teza poniższego
artykułu.

Fragment tekstu został opublikowany w :
„Uniwersytet Wrocławski” – pismo społeczności akademickiej Uniwersytetu nr.17

(tekst z 2002 r.)

Propozycja zasad etycznych dla komisji etycznych

2008-01-07 10:59:11 | odsłon: 11481
Józef Wieczorek
Propozycja zasad etycznych dla komisji etycznych

Warto zaproponować kilka zasad etycznych dla stosowania przez komisje etycznych w nauce aby dobre obyczaje w nauce funkcjonowały nie tylko w teorii, ale i w praktyce: 
1. Członek komisji etycznej przestrzega zasad etycznych, których respektowania wymaga od innych, zwłaszcza wówczas, gdy jest współautorem tych zasad.
2. Członek komisji etycznej zawsze reaguje, stosując określone przez Komisję środki, kiedy otrzyma informacje o nieprzestrzeganiu norm etycznych.
3. Członek komisji etycznej ma obowiązek dbać, aby w jego otoczeniu przypadki nieprzestrzegania norm etyki w nauce zostały ujawnione i rozpatrzone zgodnie z zasadami Komisji
4. Członek komisji ma szczególny obowiązek wspierania osób, które zwracają uwagę na nieprzestrzeganie norm etycznych w nauce i upominają tych, którzy norm etyki w nauce nie przestrzegają (szczególnie wtedy, gdy za te poczynania godne najwyższego uznania są dyskryminowani czy wręcz prześladowani).
5. Tuszowanie spraw nieetycznych, szczególnie tych, które dotyczą najwyższych hierarchów naukowych, jest niegodne członka komisji etycznej.
6. Członek komisji nie może tłumaczyć się nieświadomością, kiedy wspiera w awansach, nagrodach i nominacjach tych, którzy nie przestrzegają dobrych obyczajów.
7. Zasada poświęcania dobra jednostki dla dobra ogółu nie jest godna członka komisji etyki.
8. Członek komisji ma na względzie fakt, że nie ma takiej zasady, której by na złe nie można było użyć
nfa.pl

Kolejna „nowa etyka”? czyli: Czy stać nas dziś na Komisję ds. etyki w nauce?

2009-01-13 18:00:23 | odsłon: 11261

Waldemar Korczyński

Kolejna „nowa etyka”? czyli: Czy stać nas dziś na Komisję ds. etyki w nauce?

Na portalu MNiSzW znalazłem dziś taki oto tekst. Etyka w nauce jednym z priorytetów reformy
Cytuję w całości, bo tekst nie jest długi, a ważne wydaje się być każde słowo:

8 stycznia 2009 r.

W przygotowanej przez nas reformie nauki zawarliśmy możliwie kompleksowy system zapisów regulujących sprawy etyki, dający szansę na skuteczne eliminowanie naruszeń zasad etycznych w nauce i  nierzetelności badawczej” – powiedziała minister nauki i szkolnictwa wyższego prof. Barbara Kudrycka podczas posiedzenia Zespołu ds. Etyki w Nauce, które odbyło się w środę, 7 stycznia br. w siedzibie ministerstwa.

Zespół ds. Etyki jest organem doradczym ministra działającym od 1998 roku. Jego zadaniem jest formułowanie opinii i wniosków w sprawach dotyczących etyki badań naukowych, a także rozpatrywanie konkretnych przypadków naruszeń zasad etycznych w działalności naukowej. Zespół wypracował dotychczas m.in. dokument zatytułowany „Dobra praktyka badań naukowych”.

Podczas posiedzenia dyskutowano na temat zaproponowanych przez ministerstwo po szerokich konsultacjach społecznych i prawnych zapisów dotyczących etyki w nauce. W pakiecie pięciu ustaw reformujących polską naukę znalazło się wiele regulacji pozwalających skuteczniej niż dotychczas przeciwdziałać naruszeniom zasad etycznych.

Zapisano w nich m.in. że prawomocne orzeczenia komisji dyscyplinarnych jednostek naukowych w sprawach złamania standardów etycznych będą uwzględniane przy przyznawaniu środków finansowych na badania naukowe i prace rozwojowe przez Narodowe Centrum Nauki lub Narodowe Centrum Badań i Rozwoju.

Sprawy dotyczące naruszenia zasad etyki zgłaszane przez komisje dyscyplinarne rozpatrywać będzie nowopowoływana Komisja do spraw etyki w nauce działająca przy Polskiej Akademii Nauk. W skład Komisji ds. etyki PAN wchodzić będą wybitni naukowcy o nienagannej postawie moralnej.

W projektach wprowadzono także zakazy nepotyzmu w instytucjach naukowych, szeroki tryb konkursowy w obsadzie stanowisk kierowniczych oraz regulacje gwarantujące rotacyjność władz jednostek. Pakiet pięciu ustaw wczoraj trafił już do Sejmu.

Minister Barbara Kudrycka wyraziła nadzieję, że Zespół włączy się w dalsze prace nad budową systemu przeciwdziałania naruszeniom zasad etyki w nauce w oparciu o nowe zapisy, a także uczestniczyć będzie w przygotowaniu takich regulacji dla systemu szkolnictwa wyższego w trakcie prac nad jego reformą. „Istotne jest, aby określić w najbliższym czasie rolę Zespołu w nowym systemie regulującym sprawy etyki, tak aby w pełni wykorzystać doświadczenie i wiedzę zasiadających w nim członków” – podkreśliła minister Kudrycka.


Dlaczego uważam ten tekst za ważny i na tyle dziwny, że podaję adres. Otóż dlatego, że spróbowałem sobie wyobrazić sytuację człowieka, który ma to szacowne gremium skompletować.

Ja pisałem niedawno o kłopotach ze znalezieniem „milczących sprawiedliwych”. Chodzi o to, jak w grupie, której działanie oceniamy źle znaleźć ludzi, na tyle uczciwych i odważnych, by można im było zaufać i na tyle inteligentnych, by uwierzyć, że poradzą sobie z problemem „naprawy” grupy.

Pisałem właściwie o sytuacji w jakimś sensie „dualnej”, kiedy to trzeba nie tyle powierzyć tym sprawiedliwym zadanie naprawiania grupy, co po prostu wybrać ich do przetrwania, ale problem wyboru jest dokładnie taki sam.

Idzie o to, że ci sprawiedliwi nie mieli szans pokazania, że takimi są. A nie mieli szans, bo milczeli. Jak ich teraz od reszty grupy odróżnić?

Autor cytowanego tekstu pisze o „wybitnych naukowcach o nienagannej postawie moralnej”. Czy milczenie w sytuacji gdy wie się o draństwach i zwykłych szwindlach można pogodzić z byciem „wybitnym naukowcem o nienagannej postawie moralnej”?

Z byciem naukowcem wybitnym na pewno można i każdy z nas potrafiłby pokazać mnóstwo przykładów. Ale czy można w takiej sytuacji być człowiekiem „o nienagannej postawie moralnej”?

Na etyce to ja się za bardzo nie znam, ale mam tu spore wątpliwości. Ja nie znam, niestety, wielu naukowców, którzy z pozycji swej wybitności piętnowali wspomniane wyżej draństwa czy przekręty. Więc albo wśród tych wybitnych jest „naukowców o nienagannej postawie moralnej” mało, albo nie nadają się oni do zasiadania w takich komisjach, bo są za mało spostrzegawczy, by draństwa zauważyć. A w ostatnich kilku latach pisano o tym sporo i to nie tylko w NFA, którego podobno prawdziwi uczeni nie czytają, ale którego treść wielu z nich zna znakomicie (może J. Wieczorek tajne badania nad telepatią prowadzi?).

To jak ja mam uwierzyć, że taki „milczący sprawiedliwy” od jutra nagle stanie się spostrzegawczym? Gdzie gwarancja, że z czasopism i portali internetowych nie będzie wybierał tekstów pokazujących jak „ogólnie” i „na odpowiednio wysokim szczeblu” oraz „systemowo” można coś naprawić, a omijał te, gdzie jakiś frajer pokazuje, jak inne moralne autorytety go wyrolowały, fałszywie oskarżyły, czy wywaliły z roboty, bo się na szwindle nie godził, albo młodzież socjalistyczną demoralizował?

Skąd wiadomo, że owa „ nienaganna postawa moralna” i tym razem nie ulegnie „solidarności zawodowej” (a może konkurs na lepsze określenie?)? Takie pytania można mnożyć.

To jest problem, w moim odczuciu, nie do rozwiązania; dobrych kryteriów po prostu nie ma. I zadbały o to rozmaite gremia powołane do spraw zarządzania nauką i szkolnictwem.

Nie wiem jak inni doświadczeni kontaktami z tymi ciałami zbiorowymi widzą ich działanie, ale ja pamiętam jedynie stwierdzenia, że to akurat wysokie ciało zajmuje się zupełnie innymi, (rozumiałem, że znacznie niż moja sprawa ważniejszymi) problemami. A były to sprawy – tak przynajmniej wtedy myślałem, dziś jestem o kilka lat mądrzejszy – leżące dokładnie w centrum zainteresowania komisji etycznych.

Pamiętam też jednego człowieka, który usiłował mi pomóc i pamiętam jakie jaja robili sobie z niego niektórzy ludzie teoretycznie bardzo nawet od niego zależni. Nie mogę sobie, niestety, przypomnieć żadnych okrzyków oburzenia ze strony „sprawiedliwych” (dr-ów Wieczorka i Wrońskiego pomijam, bo nie byli wtedy na tyle „wybitni” by móc do takiej Komisji kandydować, nielicznych innych nie wymieniam, bo nie wiem czy tego chcą) których w takim wypadku nie mógłbym dziś nazwać milczącymi.

A moja sprawa opisywana była wielokrotnie; na papierze m.in. w „Forum Akademickim” i w Internecie m.in. w tym portalu i „Kontratekstach”. I wiem, że znana była w wielu miejscach właściwych do zajmowania się problemami uczelnianej etyki. Z tego co wiem, nie byłem jedynym człowiekiem w takiej sytuacji. Nie mam upoważnienia, by pisać o innych (a wiem, że niektórzy mają już wszystkiego dość) więc nazwiska pominę. Można jednak przejrzeć niektóre teksty w tym portalu.

Kto potrafi mi dziś wytłumaczyć, że oto udało mu się odróżnić tych „milczących sprawiedliwych” od reszty wybitnych naukowców o „nienagannej inaczej” postawie moralnej”? To jednak tylko wierzchołek góry lodowej. Załóżmy, że uda się jakoś tych „wybitnych naukowców o nienagannej postawie moralnej” znaleźć i komisję skompletować.

Ja nie twierdzę, że jest to absolutnie niemożliwe. Nie wszyscy byli tacy sami; problem w tym, że ci „aktywnie etyczni” byli nieliczni lub równie mało widoczni jak profesor Sonnenbruch ze sztuki Kruczkowskiego. Jest to możliwe i z tego powodu, że ludzie się zmieniają i może się przecież zdarzyć, że oto jutro ktoś powie; „Tak, zachowałem się kunktatorsko, bałem się o karierę, rodzinę itp.. Przepraszam, dziś jestem innym człowiekiem”. I nazwie świństwa po imieniu.

Gdyby udało się takich ludzi zebrać, to łatwego życia mieć nie będą. Będą oni musieli zmierzyć się z dylematem; rozliczać sprawy sprzed wielu nawet lat czy orzec, że (nowa?) etyka nie działa wstecz i spuścić zasłonę milczenia na WSZYSTKIE draństwa sprzed chwili powołania Wysokiej Komisji. Normalna (akademicka jest chyba trochę inna, bo nie istnieje w niej np. obyczaj przepraszania za fałszywe oskarżenia) etyka nie zna takiego jak prawo pojęcia przedawnienia.

Jeśli w ogóle jest sens o tym mówić to jakoś „kulturowo”, tzn. takie „przedawnienie etyczne” byłoby kiepsko określone czasowo i wyrażałoby się liczbą dwu lub trzycyfrową. Jaki człowiek udźwignie ciężar bycia członkiem takiej komisji i narazi się na konkretne i często dobrze udokumentowane pytania o etyczną wartość swych kolegów? Ja byłbym pewnie jednym z pierwszych pytających, ale kolejka byłaby długa. A do czego prowadzi drugie rozwiązanie przekonaliśmy się w Polsce już wiele razy (nieprawda, że tylko w 1989 roku, to było i przedtem i potem).

A czy wyobrażacie sobie Państwo pierwszą z wymienionych alternatyw? Ja nie. I dlatego myślę, że lepiej byłoby, aby akurat TAKA komisja – przynajmniej dziś jeszcze – nie powstawała.

Można sensownie powoływać komisje ds. reformy organizacji i finansowania nauki, reformy nauczania, nepotyzmu, konkursów naukowych, komisję antyplagiatową i wiele jeszcze innych komisji. I ma to sens. Ale nie komisja ds. etyki.

Ta komisja byłaby fikcją i jak każda fikcja byłaby społecznie szkodliwa, bo wprowadzałaby ludzi w błąd łudząc ich zapewnieniem bezpieczeństwa np. w przypadku, gdy wkurzeni jakimś szwindlem zechcieliby się sprzeciwić.

Nie piszę tego złośliwie; ja się naprawdę boję, że komisja taka – poprzez wymuszoną hipokryzję – dziś przyniesie więcej szkody niż pożytku. Totalne, takie do samego spodu, rozliczenie – choćby tylko przez nazwanie tych nieetycznych z imienia i nazwiska – tego co mamy nie jest możliwe.

Środowisko by tego nie zniosło, bo przez wiele lat hodowało sobie mit zwany etosem uczonego i wyhodowało takiego olbrzyma, że unieść go nie jest w stanie, a jego upadek zatrząsłby samymi fundamentami gmachu naszej nauki. To nie jest tak, że środowisko to jest jakoś znacząco gorsze niż inne. Problem w tym micie, którym się żywi. I w tym, że udało się do tego mitu przekonać wielu Bogu ducha winnych ludzi. Więc z komisją ds. etyki lepiej poczekać aż się ludzie i środowisko zmienią.

PS. Przepraszam, że tak często ostatnio tu piszę. O socjologii kwantowej bo (przy dobrym winku) spodobało mi się zjawisko splątania spraw społeczności akademickiej, o Stauffenbergu, bo przekonanie o tym, co się naukowcom należy, uważam za fascynującą ciekawostkę, a to co wyżej, bo lektura cytowanego tekstu trochę mnie zaniepokoiła.

Koszty bio-psycho-społeczne mobbingu

2006-01-20 01:16:38 | odsłon: 15932

Ewa Kostarczyk

Koszty bio-psycho-społeczne mobbingu

Starzenie się mózgu jest wynikiem normalnych procesem związanych z wiekiem. Zmiany te obejmują:

1.zmiany morfologiczne, np. atrofia kory mózgowej, redukcja ilości oraz wielkości neuronów, a także zmiany w komórkach nie neuronalnych (astrocyty, glej) prowadzące do spowolnienia procesów przekazywania informacji w układzie nerwowym, 2.zmiany wewnątrzneuronalne prowadzące do niewydolności neuronalnej, 3.zmiany funkcjonalnych, polegających na zmniejszeniu przepływu krwi w mózgu, obniżeniu utylizacji tlenu, glukozy itp.

Zmiany mają charakter globalny i zależą od innych chorób układowych na które zapadamy wraz ze starzeniem się oraz od naszego sposobu życia, czyli od tego w jaki sposób korzystamy z naszego układu nerwowego oraz jego struktur.

Atrofia kory mózgowej jest zmianą najszybciej uchwytną i najwyraźniej widoczną w dostępnych badaniach mózgu. Parę lat temu Akademia Medyczna w Poznaniu zakupiła tomograf komputerowy czy rezonans magnetyczny i jako pierwsi oczywiście, trochę gwoli ciekawości nowej techniki skorzystali profesorowie tejże uczelni. Szybko zaniechali eksperymentowania, bo rutynowe badanie wykazywało im atrofię mózgu. Taka anegdota chodzi po Poznaniu i ponieważ w moim doświadczeniu indywidualnym jest ona uzasadniona, tym niemniej, jako naukowiec, chętnie porównałabym wyniki podobnych badań przeprowadzonych na równolatkach, profesorach przeciętnego uniwersytety stanowego w USA.

Atrofia kory mózgowej jest dodatkowo wynikiem zmian degeneracyjnych w obwodowym układzie nerwowym: demielinizacja neuronów czuciowych, redukcja ich ilości itp., co powoduje, że do mózgu informacje docierają wolniej i mniej obficie. Można ją zaobserwować nawet u całkiem zdrowych 30 latków (z rozleniwionym umysłem) a także u osób z depresją.

NFA nie jest miejscem na szerokie omawianie problemu, a jedynie jego zasygnalizowanie.

Parę słów o mobbingu w kontekście zmian neurofizjologicznych.

Mobbing, a raczej jego konsekwencje według mnie powinny być zaliczane do zespołu stresu pourazowego (post-traumatic stress disorder – PTSD). Niestety, jak do tej pory wśród stresorów, które mogą prowadzić do PTSD wymienia się: gwałt, agresywny napad, walkę frontową, klęski żywiołowe (powódź, trzęsienie ziemi), katastrofy komunikacyjne i przemysłowe, traumę zgotowaną ludziom przez ludzi: bombardowanie, tortury, obozy koncentracyjne, terroryzm. Mobbing jest traumą zgotowaną ludziom przez ludzi, ale niestety nie jest jako taki wyliczany w podręcznikach psychopatologii. Mobbing wywołuje stres oraz cierpienie, które przez psychologię kliniczną definiowane jest jako zagrożenie samorealizacji.

Chroniczny stres prowadzi nie tylko do podwyższenia ciśnienia krwi oraz wynikających z tego chorób układu krążenia; udarów mózgu itp. lecz również do chorób autoimmunogennych których patogenezę przypisuje się zaburzeniom mechanizmów regulacji neuro-endokrynnych w wyniku przedłużonego stresu. Nieodwracalne zaburzenie regulacji fizjologicznych prowadzi do śmierci.

Chroniczny stres oraz nierozwiązane problemy prowadzą do: uzależnień oraz agresji i przemocy.

PTSD prowadzi do konkretnych zmian neurofizjologicznych zarówno na poziomie funkcjonowania psychofizjologicznego; nasilone reakcje odruchowe na bodziec kojarzony z traumą, nadwrażliwość na silne, ale neutralne bodźce (utrata zdolności do selekcji bodźców), wydzielania neuroprzekaźników; zmiany w poziomie wydzielania noradradrenaliny i serotoniny, opiatów endogennych poprzez zmiany neuroanatomiczne; np. spadek efektywności pracy hipokampa, zmniejszenie jego objętości.
Większość wymienionych zmian leży u podstaw dysfunkcji pamięci; utrwalania wspomnień związanych z traumą, amnezji, hipermnezji, zmian jakościowej pamięci na bardziej sensomotoryczną niż semantyczną, itp.

Podsumowanie: do kosztów społecznych mobbingu należy obok permanentnego obniżania poziomu edukacji dodać: opłaty za korzystanie z porad specjalistów, leczenie, destruktywny wpływ na całą rodzinę: relacje maż-żona jak też wynikający system kształtowania wychowawczego dzieci. Koszty społeczne chroniczności nie obciążają jedynie osób mobbingowanych, ale stanowią poważne utrudnienia w funkcjonowaniu systemów społecznych, w których one żyją – przede wszystkim rodziny, i obejmują:
1.dysfunkcjonalność rodziny, czyli niewydolność rodziny w pełnieniu podstawowych ról, przekłada się na pieniądze wydawane z publicznej kasy
2.międzygeneracyjne przechodzenie wzorców radzenia, czyli w tym wypadku utrwalanie się modelu nie – radzenia sobie z rzeczywistością społeczną, które pomnożone przez kilka pokoleń odzwyczajonych od poczucia i umiejętności uzyskania sukcesu pomimo znacznego wkładu własnej pracy daje katastrofalny obraz funkcjonowania wnuków naszych dzieci
Widać, instytucjom związanym z nauką oraz edukacją w Polsce zależy bardziej na wychowywaniu osobowości zależnych, które według diagnostycznego systemu klasyfikacyjny ICD-10 cechuje:
1.przesadna potrzeba bycia pod opieką, która prowadzi do zachowań nacechowanych uległością oraz strachem przed opuszczeniem 2.dozwalanie innym na przejmowanie odpowiedzialności za swoje decyzje 3.podporządkowywanie potrzeb potrzebom innych 4.niechęć do stawiania wymagań osobom, od których jest się zależnym 5.obawa przed niezdolnością do zatroszczenia się o siebie wynikająca z osamotnienia, powodujące dyskomfort 6.obawa przed opuszczeniem 7.ograniczona zdolność podejmowania decyzji bez radzenia się innych Osobowość zależna jest patologią. Osoby niezależne, czyli zdrowe psychicznie mają ogromne trudności do zaadaptowania się do patologicznego systemu, który wszelkimi siłami, wykorzystując przy tym osoby zależne, dąży do ich eliminacji ponieważ zaburzają one patologiczna systemową homeostazę. A koszty mobbingu pokrywa każdy obywatel. Gołym okiem widać, że będą one coraz wyższe i dramatyczne w kontekście egzystencji ludzkiej. Ewa Kostarczyk

Jak zostać złodziejem, czyli mobbing poza zatrudnieniem

2005-02-11 17:24:23 | odsłon: 20336

Waldemar Korczyński (Mikołaj Korzec)

Jak zostać złodziejem, czyli mobbing poza zatrudnieniem

Przedstawiający się na forum dyskusyjnym Gazety Wyborczej w Kielcach jako pracownik Wydziału Zarządzania i Administracji Akademii Świętokrzyskiej, a podpisujący się m.in. miko2, człowiek pomówił mnie na forum NFA m.in. o próbę zawłaszczenia komputera. Nie mam zamiaru podejmować tu polemiki z podnoszonymi zarzutami, ale sama sprawa jest jak myślę doskonałą ilustracją sytuacji w jakiej może znaleźć się każdy z nas i dlatego pozwolę sobie napisać o niej słów kilka. Warto wiedzieć, co może zrobić uczelnia jeśli ma ochotę krnąbrnemu ex-pracownikowi dokopać. Miałem ostry konflikt z władzami AŚ, którym postawiłem publicznie kilka poważnych zarzutów. Opisywanie szczegółów byłoby nużące, więc je pominę. Zainteresowani (i cierpliwi – to jest materiał na książkę) mogą o tym poczytać w m.in. FA (http://www.forumakad.pl/archiwum/2002/07-08/ARTYKULY/11-za-taki_wydzial.htm??, http://www.forumakad.pl/archiwum/2003/02/artykuly/10-za-skandalu_ciag_dalszy.htm, http://www.forumakad.pl/archiwum/2003/05/artykuly/14-za-tepienie_szkodnikow.htm) i Słowie Ludu (http://www.slowoludu.com.pl/, trzeba znaleźć artykuły „Uniwersytet/ bez żartów” 22 kwietnia 2002 chyba str. 8 i „Pierwsza wojna uniwersytecka”, 26 kwietnia chyba str. 9). Sprawa toczyła się ponad rok, ja w swej naiwności pisałem do różnych instytucji (zachowywałem bardzo ściśle „drogę służbową” i każdorazowo informowałem przełożonych, że mam zamiar do kogoś „wyżej” napisać) i miałem nadzieję, że któraś sprawę „wyprostuje”. Na początku września 2002 zostałem ostrzeżony, iż władze nie mają zamiaru dalej tolerować mojej „nielojalności” i albo wyrażę skruchę, odwołam wszystkie zarzuty i będę o wydarzeniach w Wydziale milczał, albo wylecę. Nieoficjalnie dowiedziałem się jednak, ze wylecę niezależnie od tego co uczynię, bo za bardzo komuś zalazłem za skórę. W tej sytuacji odmówiłem. 13-go września 2002 prof. Andrzej Szplit przekazał mi pismo, w którym stwierdził, iż napisałem na jakimś forum, że habilitował się w enerdówku, co, jak zrozumiałem, uważał za despekt. W tymże piśmie stwierdził, ze faktycznie się w NRD habilitował i załączył potwierdzenie uznawalności jego stopnia w Niemczech. Stwierdził też, że sprawą zainteresuje władze Akademii. Z pisma nie wynikało jednoznacznie czy chodzi o enerdówek, karierę naukową prof. Szplita czy moją skromną osobę, więc do dziś nie wiem o co chodziło. 20 września Rektor AŚ, prof. Adam Massalski napisał na tym piśmie „prorektor p. prof. W Szostak”, zaś wspomniany prof. Władysław Szostak napisał na nim, iż „uważa, że należy skierować do Rzecznika Dyscyplinarnego AS celem założenia sprawy dyscyplinarnej.”. W dniach 26-28 września planowałem udział w konferencji w Warszawie, a 1 i 2 października byłem, także w Warszawie, umówiony na spotkanie. Dziekan prof. Antoni Malinowski podpisał moją delegację i spokojnie szykowałem się do wyjazdu. 25 września byłem w pracy od 8-mej do 17-tej, a ok. 19-tej, gdy musiałem tam wrócić po zapomniane materiały portier wręczył mi pismo nakazujące opróżnienie pokoju „w terminie w dniu 30 września”. Kwitując napisałem, ze nie jest to możliwe, bo termin jest zbyt krótki. 30 września zrobiłem wstępny „remanent” i mając nadzieje na normalne rozwiązanie sprawy przygotowywałem „wyprowadzkę” na 4-5 października. 3-go października, kiedy wróciłem z Warszawy, nie otrzymałem już kluczy do pokoju, ale dostałem pismo; pokój został przejęty przez komisję pod dowództwem prof. Zbigniewa Gazdy.
Ani spisu z natury, ani spisu moich rzeczy nie sporządzono, a ja do 19 października dwa razy w tygodniu po uprzednim uzgodnieniu z kierownikiem obiektu i tylko w jej obecności mogłem się wyprowadzać. Zajęto m.in. moje prywatne książki, dyktafon z nagraniem niektórych wystąpień na konferencji, gromadzone przez wiele lat informacje bibliograficzne i wszystko co pisałem, m.in. pracę, którą chciałem przedłożyć jako brakująca cześć habilitacji. Sam tekst byłem w stanie odtworzyć w ciągu 2-3 miesięcy, ale uzupełnienie odwołań do literatury było niemożliwe. Chciałem odebrać moje rzeczy komisyjnie, ze spisaniem stosownego protokołu, gdzie napisane byłoby co biorę i co w pokoju zostaje. Zostałem wyśmiany. Wykombinowałem więc sobie, ze sprowadzę świadków i zaplanowałem przejęcie rzeczy na czwartek 17 października. 11 października po swoje rzeczy przyszli moi współpracownicy. Pobrali też część moich rzeczy, które przywieźli mi do domu. Mimo, iż odbywało się to w obecności kierownika obiektu, która patrzyła im na ręce, nikt ich o żadne pokwitowanie nie poprosił, a część dokumentów wzięła, też bez pokwitowania, pracownica dziekanatu. Moi współpracownicy przynieśli mi do domu sporą część moich rzeczy m.in. niektóre książki, część „fiszek” bibliotecznych i trochę rozmaitych papierów. Mam do nich absolutne zaufanie i nie wierzę, aby mogli jakikolwiek należący do mnie przedmiot po drodze zagubić. Nie mam jednak takiego zaufania do komisji, która przejmując cudzą własność nie robi stosownego jej spisu. W tej sytuacji ja nie bardzo mogłem już cokolwiek przejmować, bo niesposób było ustalić co w pokoju było. Proponowałem spotkanie komisji i wszystkich, którzy cokolwiek pobierali, ale nic z tego nie wyszło. I tu zaczyna się problem laptopa, o którym napisał miko2. Otóż ja miałem w domu tylko należący do AŚ laptop i torbę do jego przenoszenia. Pozostałe części wyposażenia o wartości ok. 5-10% wartości laptopa pozostały w przejętym przez komisję pokoju. Przewidując kłopoty starałem się sprawę wyjaśnić i pisałem mnóstwo pism do władz Wydziału i Uczelni z prośbą o ustalenie, co w pokoju zostało i jasne wyartykułowanie roszczeń AŚ pod moim adresem. Dostałem kopie rewersów na komputer i trzy książki. Na rewersie dotyczącym laptopa dopisano coś i do dziś nie wiem, kto i kiedy to zrobił. Kiedy zapytałem czy wystarczy, że oddam komputer i torbę, dowiedziałem się, ze mam oddać, to co pokwitowałem. O szczegółach nikt oficjalnie rozmawiać nie chciał, a nieoficjalnie dowiedziałem się, że chcą komputer z całym wyposażeniem lub 12.500 PLN (rynkowa wartość tego sprzętu w 2003 roku wynosiła ca 3000 PLN). Potem było jeszcze wiele pism, odrzucona przez Panów Massalskiego i Malinowskiego propozycja określenia w obecności prowadzącego sprawę policjanta czego AŚ ode mnie chce, aż wreszcie prowadząca sprawę Prokurator w mojej obecności zadzwoniła do Dziekana Malinowskiego i uzyskała jego oświadczenie, że wystarczy bym zwrócił komputer i torbę. Uczyniłem to za dwa lub trzy dni w towarzystwie świadka. Komputer zwróciłem, ale okazało się, że rewersu dostać z powrotem nie mogę. Przy okazji przekazywania komputera wyniknęło jeszcze dodatkowe zamieszanie, bo otrzymałem do ręki początkowo nie oryginał, ale kserokopię pokwitowania zwrotu. Po krótkich wyjaśnieniach, że była to jednak pomyłka sprawę zwrotu komputera uznałem za zamkniętą. Tak samo potraktowała ją prowadząca sprawę Prokurator i umorzyła dochodzenie. Był to oczywiście błąd, bo Akademia napisała natychmiast zażalenie skarżąc mnie o bezprawne używanie komputera bez jej zgody. Nie używałem go często, ale obawiając się rozładowania baterii i problemów przy oddawaniu komputera starałem się od czasu do czasu komputer uruchomić (gdyby bateria się rozładowała, komputer mógłby bez włączenia do kontaktu nie zadziałać, byłaby to ewidentnie moja wina i mogłem być zmuszony do zapłacenia 12.500 PLN). I rzeczywiście napisałem kilka pism, głównie w sprawach związanych z oddaniem tegoż komputera. Prawdę mówiąc, nie wiedziałem wówczas, że naruszam tak poważnie prawo. 5 stycznia tego roku odbyła się rozprawa, na której sąd oddalił zażalenie Akademii, dzięki czemu do tiurmy nie poszedłem. Tak właśnie zostałem przez Miko2 mianowany złodziejem. Sprawa jest bardziej komiczna niż poważna, ale ilustruje jak już wspomniałem pewien sposób myślenia charakterystyczny dla niektórych przedstawicieli naszego środowiska. Jego istotą jest przekonanie, że każdy ma znać swoje miejsce w szeregu, a ten co jest „wyżej” może tego „niższego” w dowolny sposób zgnoić, nie tylko pozostając bezkarnym, ale nie tracąc również niczego ze swojego autorytetu. W tej konkretniej sprawie nie udało się to do końca, głównie dlatego, że mając już pewne doświadczenie w kontaktach z władzami AŚ starałem się w miarę możliwości uprzedzać, nieudolne często, pomysły tychże władz na załatwienie mnie w odpowiadającym im stylu. Warto tu zwrócić uwagę na postawę AŚ, która konsekwentnie uchylając się od jasnego określenia roszczeń pod moim adresem usiłowała na mnie wymusić płacenie za rzeczy, które sama posiada. Zaskarżenia decyzji o umorzeniu postępowania nie warto chyba komentować. O sprawie nie warto byłoby pewnie pisać, gdyby nie ciekawostka prawna. Otóż przez mobbing rozumie się szykanowanie pracownika przez AKTUALNEGO pracodawcę. Ja byłem mobbingowany przez BYŁEGO. Praca w uczelni ma trochę inny charakter niż np. praca w zakładzie pracy, gdzie pracodawca zapewnia wszystkie narzędzia w miejscu pracy i sytuacje podobne do opisanej mają małe szanse zaistnieć. Według mojego rozeznania opisany wyżej przypadek nie daje się zakwalifikować jako naruszenie prawa, a dla dotkniętego taką postawą uczelni bywa bardzo dotkliwy. Ja straciłem mnóstwo czasu na dowodzenie, że nie jestem wielbłądem, a i tak jestem publicznie pomawiany o zamiar zawłaszczenia sprzętu i nie mam szans na ukaranie sprawcy pomówienia. Wydaje mi się, że ze względu na specyficzny charakter pracy w uczelni należy możliwie szybko powołać jakiś organ, który znając charakter tego właśnie stosunku pracy pomagałby rozstrzygać podobne do opisanej sprawy. Ja zwracałem się o interwencję m.in. do Ministra Edukacji i RGSW, ale okazuje się, że obie te instytucje nie są tu kompetentne. Daleki jestem od wyrażania jakichkolwiek generalizujących opinii, ale obawiam się, że konieczna z punktu widzenia edukacji autonomia uczelni i wysoki autorytet społeczny prominentnych pracowników szkół wyższych mogą być interpretowane jak zachęta do czynów godzących w dobra opinię całego środowiska i niekoniecznie zgodnych z celami, dla których uczelnie tę autonomie mają. Uprzedzając ew. zarzut, iż ten tekst też dobrej opinii środowisku nie przysporzy, chciałbym zauważyć, że ja wyczerpałem już wszelkie inne możliwości dowodzenia mych racji. Jest jeszcze jeden problem związany z hermetycznością naszego środowiska. Chodzi o swoistą utratę kontaktu z rzeczywistością. Od pracownika uczelni wymaga się niekiedy z jednej strony lojalności na poziomie wasala, z drugiej, to już zawsze, przestrzegania bardzo ostrych norm etycznych dotyczących jego stosunków z CAŁYM społeczeństwem, którego środowisko chciałoby być elitą. Jakoś to pewnie można pogodzić, ale ta homeostaza jest mało stabilna i w konkretnych przypadkach trudna do utrzymania przez tych, którzy winni o to dbać. W moim konkretnym przypadku wskazywałoby na to m.in.: 1.Przeginanie przez władze AŚ pały w ignorowaniu prawa. Tak np. zgodnie z Ustawą to Rektor reprezentuje na zewnątrz uczelnię i to on właśnie powinien na moje pisma odpowiadać. Jeśli deleguje dokądkolwiek swe uprawnienia, to powinien zainteresowanego o tym powiadomić. Zamiast odpowiedzi odsyłał mnie do bliżej nieokreślonych „władz i pracowników wydziału” nie precyzując np. przez podanie imienia i nazwiska, do kogo mam się zwrócić. Nie wspomnę już o notorycznym naruszaniu KPA poprzez nieodpowiadanie na moje pisma. 2.Nie wiem jak to elegancko nazwać, ale wydaje mi się, że pewną rolę odgrywały tu również i takie fakty, jak zgoda prof. Szplita na zamieszczenie w sygnowanej jego nazwiskiem – był redaktorem naukowym – książce bardzo oryginalnego własnego życiorysu. (też bym na to nie wpadł, gdyby nie zabawny komentarz na internetowym forum dyskusyjnym ani nie dyskutował tej sprawy, gdyby mnie do tego miko2 nie zachęcał.). W niektórych sytuacjach może to prowokować takich jak ja typów do posiadania innych niż Pan Profesor Szplit poglądów. 3.Trochę podobnie jest z wydanym w 2001 roku za spore pieniądze folderem Akademii, na którego okładce pod napisem Akademia Świętokrzyska im. Jana Kochanowskiego zobaczyć można JM Rektora Adama Massalskiego w gronostajach, z berłem, pierścieniem i bukiecikiem różnokolorowych, z przewagą żółtych, kwiatków, a wewnątrz naliczyłem 8 zdjęć Pana Rektora. Folder liczy 26 stron razem z okładkami. Całą stronę 3 zajmuje życiorys. Z życiorysu dowiadujemy się nie tylko o pochodzeniu i osiągnięciach naukowych Rektora ale również np. o tym, kiedy był Radnym. Ja nie mogę zrozumieć po co komu w tym właśnie miejscu taka informacja, ale jakieś powody pewnie były. Na stronach 4 i 5 znaleźć można odpowiednio już mniejsze, ale większe niż zdjęcia dziekanów na stronach wydziałów, zdjęcia prorektorów. Całość wydana na znakomitym papierze w doskonałych kolorach i 4 językach. 4.Wydaje się, że władze nie do końca dostrzegają, iż okres PRL-u trochę jakby już mijał i stosują stare, sprawdzone, metody zarządzania personelem. Warunkiem stosowalności tych metod była jednak nie tylko ówczesna władza, ale również totalny brak możliwości publicznego wypowiadania się przeciętnego obywatela, pracownika uczelni również. Dziś mamy np. Internet, a i prasa bywa czasami trochę ciekawsza niż w nieodżałowanych czasach PRL. Nie wiadomo jak długo to potrwa, ale gra na przetrzymanie może się jednak opłacać.
5.Miko2 (na innym forum) argumentuje najczęściej przez odwołanie się do autorytetu. Robi to zwykle w prymitywny sposób, który bardziej tym autorytetom szkodzi niż pomaga np. przytacza pozytywną opinie jakiegoś autorytetu w sytuacji, gdzie łatwo sprawdzić można, że opinia ta ignoruje stan faktyczny. Nie chcę pisać o przykładach, bo wolałbym, by autorytety te autorytetami pozostały, ale jest to zjawisko częste. Bardzo często dzieje się to na zasadzie „pociągi się wprawdzie w PRL spóźniały, ale w Ameryce bili Murzynów”, bo nasz przemiły miko2 ma wyjątkowy dar zmieniania tematu. Kiedy okazało się np., że jego wywody o „rzeczywistych” powodach wywalenia mnie z AŚ i powoływanie się na uzasadnienie wyroku SR w Kielcach (nb. jak on na to wpadł, ja tego uzasadnienia jeszcze – piszę to 10 lutego – nie widziałem), można łatwo podważyć, zajął się natychmiast moją kolejną wadą. Mam tych wad więcej (tylko miko2 ideałem jest) nie mogę więc wykluczyć, że znów mu podpadnę. Podobnie jest i w innych kwestiach; zamiast odpowiadać na konkretne zarzuty argumentuje (i to głupio) ad personam i powołuje się przy okazji na autorytety, które wikła w ten sposób w rozmaite niezbyt czyste sprawy. Ja staram się informować ludzi na których się taki „miko2” czy „Fayol” powołuje, ze są w to wrabiani, ale efekty są żadne. Mam niekiedy wrażenie, ze ludzie ci stali się jakimiś zakładnikami wypowiedzianych kiedyś nieostrożnie opinii, z których trudno się wycofać, a które tacy jak miko3 wykorzystują. Ponieważ tacy jak ja musza się jakoś do tych opinii w konkretnym kontekście odnieść wiec powstaje sytuacja, w której autorytety rzeczywiście narażone na różne zarzuty bywają. Problemu tego nie rozwiąże jednak żadna próba zamknięcia czyichkolwiek ust, bo rozmaite dziwne sprawy wypływają w każdym środowisku i trzeba po prostu wypracować sposób reagowania na sygnały o nich. Dopuszczanie do możliwości potraktowania miko2 jako reprezentanta opinii całego środowiska uczelni (a tak zrozumieć można brak reakcji na sygnalizowanie przeze mnie nadużywanie przez miko2 wyrażanych przez autorytety opinii) doprowadzi z czasem do totalnego upadku wielu aktualnych autorytetów.
Nie jestem pewien czy tak szczegółowe opisywanie zjawiska nie zaciemni istoty sprawy i nie „spersonalizuje” jej. Napisanie tego tekstu wymusił na mnie wspomniany już Miko2. Gdybym go nie napisał to Miko2 powtórzyłby pewnie swoje wywody w kilku jeszcze innych miejscach, a ja miałbym zerową szansę aby się bronić, bo zgodnie z obowiązującym prawem Portal Internetowy, gdzie człowiek może być pomówiony, nie ma obowiązku ujawnienia danych pomawiającego.
Prawdę mówiąc mam mieszane uczucia pisząc takie jak ten teksty. Z jeden strony jest to ewidentna strata czasu, który mógłbym wykorzystać na ciekawsze rzeczy. Z drugiej jednak ignorowanie istnienia rozmaitych „Miko2”, „Fredericków Taylorów”, „Adamieckich” czy „Fayoli” (wszystko to są skromne, oczywiście, niewątpliwie, nicki osób które zaszczyciły mnie swoją uwagą) prowadzić może do wyrobienia u tych ostatnich nadmiernie rozwiniętego poczucia skromności i w efekcie spowodować, że jakiś kolejny frajer zapłaci frycowe, którego znając moją historię, mógłby być może uniknąć. W tym sensie miko2 spełnia rolę pozytywną i można mieć nadzieję, że ten tak ważny społecznie gatunek prędko nie wyginie. I tym optymistycznym akcentem pozwolę sobie moje przydługie trucie zakończyć.