Plagi polskie

2004-11-17 14:48:10 | odsłon: 5344

Plagi polskie ··· ( E | D )
Józef Wieczorek

Cholera w Sejmie (tekst Łukasza Turskiego – tygodnik Wprost 32 http://www.wprost.pl/ar/?O=64288&C=57), dżuma w służbie zdrowia, trąd w pałacu sprawiedliwości oraz w pałacu nauki i edukacji – to tylko część z plag, które spadły na III RP.

Co gorsza, niektóre plagi utrwalane są ustawowo w ramach przeprowadzanych „reform”, m.in. w prezydenckim projekcie „Prawo o szkolnictwie wyższym”.

Z „kwiatków” w tym projekcie można by ułożyć spory pierwszomajowy bukiet dla przystrojenia tego PRL-owskiego skansenu, jaki stanowi system nauki i edukacji w Polsce. Na cale szczęście Sejm jeszcze tego prawa nie uchwalił, a z dwóch ortogonalnych projektów ustawy komisja ma zrobić jeden.

Nie wiadomo, czy wyjdzie z tego projekt pentagonalny, czy heksagonalny, ale jedno jest pewne, że nie wyjdzie z tego żaden projekt, który by uzdrowił polskie szkolnictwo wyższe.

Niedobrze by było, aby ta ustawa była ostatnim tchnieniem konającego Sejmu, czego jednak domagają się rektorzy grożąc czarną procesją. Ten Sejm nie jest w stanie „zdemontować korby do zatrutej akademickiej studni”.

Prof. Turski słusznie proponuje likwidację bubla konstytucyjnego w postaci artykułu o bezpłatnych studiach. Trzeba by jednak stworzyć fundusz stypendialny dla naprawdę chcących się kształcić studentów.

Stypendia na ogół funduje przemysł, lub filantropijni bogacze. W Polsce jednak przemysłu prawie już nie ma, a żadna ustawa nie zmusi naszych milionerów do zmiany orientacji filantropijnej.

Fundusz mógłby powstać z odpisów podatkowych, a także ze środków obecnie księgowanych co prawda po stronie wydatków na naukę, ale marnowanych m.in. w jednostkach badawczo-rozwojowych nie wykazujących ani skłonności do badań, ani rozwoju, czy w wielu bezwartościowych jednostkach PAN-owskich.

Do przeprowadzenia takich zmian potrzebny jest jednak Sejm bardziej zatroskany o losy kraju, niż o swoje własne.

Józef Wieczorek, Kraków

Czy nowa ustawa o szkolnictwie wyższym da nam szanse na wyjście z czwartej ligi ?

2004-11-20 12:45:44 | odsłon: 10232

Józef Wieczorek

Czy nowa ustawa o szkolnictwie wyższym da nam szanse na wyjście z czwartej ligi ?

Polityka (nr. 40, 2004 – Niższe szkoły wyższe) słusznie zauważyła, że nawet najlepsze polskie uczelnie to światowa czwarta liga jak wynika z rankingu uczelni z całego świata. Co prawda nie wszyscy się z tym zgadzają, twierdząc, że to kryteria przyjęte w rankingu nas krzywdzą. Niewątpliwie gdyby w rankingu światowym, podobnie jak w naszych rodzimych rankingach, i w kryteriach stosowanych przez Państwową Komisję Akredytacyjną, brano przede wszystkim pod uwagę liczbę profesorów (najlepiej belwederskich) i habilitacji bylibyśmy naprawdę wysoko, niewątpliwie na czele pierwszej ligi. Rzecz w tym, że na świecie takie kryteria mało kogo obchodzą, bo celem nauki nie jest zdobywanie tytułów tylko poszerzanie światowej wiedzy a uczelnie winny ją przekazywać studentom i uczyć młodych jak nową wiedzę tworzyć. My w tym jesteśmy słabi, bo jesteśmy nastawieni głównie na zdobywanie tytułów niezależnych często od poziomu wiedzy i produkcję mało wartych dyplomów. Mamy wielu ‚sklonowanych’ profesorów pracujących na wielu etatach w bardzo licznych uczelniach, ale na ogól bardzo słabo znanych, lub nie znanych w nauce światowej. Chlubne wyjątki tylko potwierdzają regułę.

Niestety obecny system nauki i edukacji w Polsce jest dość osobliwy i nie zanosi się na to aby został zmieniony. Preferowany tzw. prezydencki (zwany też rektorskim) projekt ustawy o szkolnictwie wyższym utrwala ten anachroniczny, finansowo marnotrawny i mało wydajny system nauki polskiej. Konkurencyjny projekt poselski jest otwarty na najbardziej wydajny system anglosaski, gdzie nie ma habilitacji a są otwarte konkursy (a nie fikcyjne jak u nas) na stanowiska uczelniane. Niestety projekt poselski zakłada zbytnią stabilizację kadry co nie jest zgodne z duchem systemu anglosaskiego i co prowadzi do wielu patologii. Wzorcowa obecnie kariera to od studenta do rektora na jednej uczelni. Ponad 50-letnie przebywanie na tej samej uczelni to powód do chwały i nagrodę z okazji inauguracji kolejnego roku akademickiego. Natomiast mobilność kadry naukowej jest w naszym systemie źle widziana. Chów wsobny (wychowywanie swoich dla siebie) jest dominującym sposobem rekrutacji kadry akademickiej. Trzymający władzę w nauce jak ognia boją się wprowadzenia oceny dorobku przez międzynarodowe gremia, co jest niemal standardem nie tylko w pierwszej, ale nawet w drugiej czy trzeciej lidze. Z kolei polski doktor, dla którego nie ma miejsca na czwartoligowej polskiej uczelni, może być członkiem międzynarodowego jury dla oceny zagranicznego badacza. Polskiego badacza mogą natomiast oceniać tylko sami swoi, z tytułami, chociaż często bez znajomości ocenianej rzeczy. Niestety projekty ustawy nie przewidują zmian tego patologicznego systemu.

Dlaczego stanowiska profesorskie nie mogą być obejmowane przez nie-swoich doktorów mających międzynarodowy dorobek i autentyczne osiągnięcia edukacyjne ? Po co utrzymywać osobliwy tytuł profesora ‚belwederskiego’ nadawanego przez Prezydenta skoro nie ma profesorów ‚białodomowych’, ‚elizejskich’, ani nawet ‚hradczańskich ?



Niestety w Polsce tytuły mają znaczenie sakralne, czego nawet akcesja do Unii nie jest w stanie zmienić. Zanosi się na to, że możemy mieć nową ustawę, ale w starych szatach, bez ustawienia’ spraw najważniejszych – systemowych, czyli m.in. modelu kariery naukowej, tak osobliwego w Polsce. W tych sprawach stracono już 15 lat i możemy stracić 15, a nawet więcej następnych, tracąc jednocześnie tysiące, czy nawet setki tysięcy młodych, kreatywnych ludzi, dla których w Polsce, w nauce nie będzie miejsca. Nie będzie też sensu powrotu dla wielu Polaków aktywnie pracujących naukowo za granicami kraju.

Jeden ze współtwórców prezydenckiego projektu ustawy – Rektor UJ, Prof. Ziejka – ostatnio wyraził publicznie (DEBATA, TV) nadzieję, że zgodnie z nową ustawą będzie mógł zatrudniać nie-habilitowanych profesorów zagranicznych – bo tam nie ma habilitacji. Habilitacja będzie natomiast obowiązkowa dla Polaków zgodnie z tym projektem. Jak ktoś będzie Polakiem to nie będzie mógł być profesorem na polskiej uczelni bez habilitacji. Chyba to jest jawna dyskryminacja Polaków niezgodna z Konstytucją. Może prowadzić do ucieczki Polaków do innych krajów, gdzie nie ma habilitacji lub do wynarodowienia naukowców polskich, którzy będą przyjmować obywatelstwo innych krajów, aby mieć możliwość zatrudnienia na polskiej uczelni bez habilitacji. Polak – nie-habilitowany profesor Uniwersytetu w Cambridge (pierwsza liga światowa) nie będzie miał po co wracać do Polski, bo co najwyżej mógłby być zatrudniony na etacie adiunkta na uczelni z czwartej ligi światowej. Taki jest kuriozalny system nauki w Polsce i tak ma pozostać zgodnie z prezydenckim projektem ustawy. Jesteśmy w Unii, ale tak jak w Unii długo jeszcze u nas ma nie być. Rektor UMK, Prof. Kopcewicz ostatnio argumentował w Senacie, że i u nas za dwieście lat sytuacja będzie inna’. Ale taka perspektywa może mieć istotne znaczenie co najwyżej dla rozwoju badań nad hibernacją, ale naukowcy z innych dziedzin raczej na spełnienie tych obietnic nie będą czekac.

Projekt prezydencki dobrze reprezentuje interesy korporacji profesorskiej (rektorskiej), która ten projekt przygotowała, ale chyba nie jest podyktowany troską o dobro kraju. Rektorzy zdają sobie sprawę z tego, że tą ustawę dobrze zabezpieczającą ich interesy może uchwalić tylko ten upadający już Sejm. Rektor UJ, Franciszek Ziejka mówił ostatnio „Jeśli przetrwa ten Sejm, to jest szansa na to, aby ustawa o szkolnictwie wyższym była uchwalona w tej kadencji sejmowej” (tekst ‚Dwie propozycje’, Dziennik Polski – 14-09-2004) Jest bowiem oczywiste, że nie byłoby już takiej szansy gdyby powołano nowy, mający większe poparcie społeczne i bardziej zatroskany o losy kraju Sejm.

Projekt ustawy o szkolnictwie wyższym to kolejny bubel i jasne jest że jak przejdzie w tym sejmie to trzeba go skierować do Trybunału Konstytucyjnego albo Europejskiego. Ale po co to taki projekt w ogóle dawać do Sejmu ?

Dlaczego nie przyjąć systemu, który sprawdził się w krajach mających uczelnie w pierwszej lidze ? Trzymanie się kurczowo systemu czwartoligowego, może spowodować, że i z tej ligi możemy niedługo spaść, bo inne kraje europejskie starają się zmienić aby nawiązać konkurencję z najlepszymi.

Józef Wieczorek

autor jest inicjatorem Niezależnego Stowarzyszenia na Rzecz Nauki i Edukacji

Fragmenty tekstu zostały opublikowane na łamach Polityki nr 44,2004

Ustawa o szkolnictwie wyższym – czy kolejny bubel legislacyjny jest naprawdę pożądany?

2004-11-20 12:51:58 | odsłon: 13229

Józef Wieczorek

Ustawa o szkolnictwie wyższym – czy kolejny bubel legislacyjny jest naprawdę pożądany?

Obecny Sejm mający znikome poparcie społeczne, właściwie już na ‚łożu śmierci’, produkuje coraz to nowe buble legislacyjne, które podlegają kolejnym nowelizacjom, także niekiedy naruszającym prawo i kierowanym do Trybunału Konstytucyjnego. W Sejmie tym znajduje się projekt ‚Prawo o szkolnictwie wyższym’, a właściwie 2 projekty – prezydencki i poselski, które po pierwszym czytaniu zostały przekazane do specjalnej komisji, aby z nich przygotowała jeden.
Niestety nie ma woli politycznej, aby doszło do opracowania ustawy, która by zmieniła system nauki i edukacji w Polsce stanowiący obecnie skansen PRL-u. Tworzone są ustawy cząstkowe: ustawa o tytułach i stopniach naukowych – ostatnio znowelizowana, ustawa o finansowaniu nauki i wspomniane – prawo o szkolnictwie wyższym. Niestety te ustawy nie zmieniają zasadniczo ustroju nauki, tak osobliwego i bardzo odbiegającego od najbardziej efektywnego systemu anglosaskiego.
Zdumiewające jest, że rektorzy uczelni chwytają się tego sejmu jak tonący brzytwy domagając się uchwalenia ustawy, grożąc procesją jakby do tego nie doszło. Zdają chyba sobie sprawę, że żaden sejm o lepszej kondycji moralnej i intelektualnej na uchwalenie takiej ustawy się nie zdobędzie.

Dwie propozycje

Rektor UJ – Franciszek Ziejka w artykule „Dwie propozycje” (Dziennik Polski – 14-09-2004) dyskredytuje projekt poselski zachwalając prezydencki.
Dyskusje na temat projektów nowej ustawy toczą się nie tyle w mediach drukowanych, co głównie w Internecie m.in. na stronach
http://www.solidarnosc.org.pl/~ksn/
http://www.naukowcy.republika.pl/
http://www.psrp.org.pl/?sub=aktualnosci&sec=rozne
http://forum.gazeta.pl/forum/71,1.html?f=32
a także w parlamencie – http://orka.sejm.gov.pl/Biuletyn.nsf
Podstawowe różnice między obu projektami to – petryfikacja obecnego systemu nauki i edukacji w projekcie prezydenckim (rektorskim) i wola jego zmiany w poselskim, niestety zbyt kompromisowym i niedopracowanym.
Projekt poselski wymusza niejako zmiany w całym systemie nauki, bo proponuje inny model kariery akademickiej wzorowany na modelu anglosaskim – niestety nie do końca, bo zachowuje kuriozalny w skali światowej tytuł profesora belwederskiego (czy raczej obecnie „namiestnikowskiego”) i niestety idzie zbyt daleko odnośnie stabilizacji kadry, co nie da się pogodzić z duchem systemu anglosaskiego. Tym niemniej po wprowadzeniu koniecznych zmian ten projekt byłby bliższy modelowi preferowanemu coraz szerzej w krajach unijnych, gdy natomiast projekt prezydencki (rektorski) bliższy jest systemowi obowiązującemu w krajach komunistycznych czy post-komunistycznych (np. w Białorusi, Mołdawii czy na Kubie).
Jesteśmy już w Unii, ale nie w nauce i edukacji. Niektórzy rektorzy zapewniają co prawda, że za 200 lat będzie jednak lepiej, ale kto będzie czekał na osiągnięcie takiego matuzalemowego wieku? Młodzi na wszelki wypadek opuszczają kraj nie czekając na spełnienie takich wątpliwych obietnic rektorskich.
Rektorzy wprowadzają w błąd społeczeństwo twierdząc, że ich projekt spełnia wymogi unijne w przeciwieństwie do projektu poselskiego. Jest całkiem inaczej!



Polemika z tezami Rektora UJ

Rektor Ziejka bardzo słusznie zauważa, że „rocznie przybywa nam około 5 tys. doktorów rocznie. Musi istnieć sposób ich weryfikacji, zanim przejmą opiekę nad innymi pracownikami naukowymi.” Niestety obecny i proponowany do utrwalania w projekcie prezydenckim system weryfikacji się nie sprawdza.
Najlepszym sposobem tej weryfikacji byłyby otwarte, rzeczywiste konkursy na obsadę stanowisk z udziałem weryfikatorów zagranicznych. Obecny system lipnych konkursów – dla swoich – w ramach stosowanego chowu wsobnego niczego nie weryfikuje pozytywnie (wyjątki tylko potwierdzają regułę). Przy obecnym sposobie weryfikacji ktoś, kto uformował wielu pracowników naukowych nie ma szans na zatrudnienie w uczelni – zbyt duży kontrast z pozytywnie zweryfikowanymi, którzy i pracy magisterskiej nie potrafią poprowadzić, ani plagiatu wykryć.
Weryfikacja merytoryczna winna się zaczynać na szczeblu przyjęć na studia (a nawet wcześniej) i winna dotyczyć także osób zatrudnianych na stanowiskach profesorów. Profesor to winno być stanowisko dla aktywnych naukowo i dobrych edukacyjnie nauczycieli akademickich, a nie dożywotni tytuł stanowiący coś w rodzaju dożywotniego immunitetu.
Rektor Ziejka polemizuje ze zwolennikami zmiany systemu nauki: „Twierdzenie o tym, że habilitacja ogranicza rozwój naukowy jest absolutnie nieprawdziwe, bo młody człowiek rozwija się przygotowując określoną rozprawę”.
Jednakże rozwój najlepiej widać po dobrych publikacjach w dobrych czasopismach i po efektach edukacyjnych. Habilitacje, które są publikowane często w makulaturowych pismach instytutowych większego znaczenia dla rozwoju nauki nie mają i nie świadczą o rozwoju młodego człowieka. Działalność naukowa jest na ogół zespołowa a w naszym systemie wymaga się natomiast działań indywidualnych, co ogranicza rozwój nauki. Jaki jest dystans do świata pracującego zespołowo – każdy widzi.
Rektor Ziejka słusznie twierdzi – „Konkurencja jest wpisana w ten zawód. Osoby, które się nie sprawdzą, muszą odejść.” Tak być powinno, ale niestety jest inaczej. Osoby, które się nie sprawdzają w nauce i edukacji – nie odchodzą, tylko mają zapewnione dożywotnie posady bez kontroli, bez pozytywnych działań na rzecz nauki i edukacji. Odchodzą ci, którzy zagrażają dożywotnim profesorom, często nieaktywnym na polu nauki a bardzo aktywnym na polu wykańczania potencjalnych konkurentów. W obecnym systemie największą wartością nauczyciela akademickiego jest jego lojalność w stosunku do trzymających władzę w nauce. Najlepiej to zilustruje fragment z genialnego „Cesarza” Ryszarda Kapuścińskiego „Była to może najwybitniejsza indywidualność w elicie, człowiek godzien najwyższych zaszczytów i stanowiska. Cóż z tego, kiedy – jak wspomniałem – łaskawy pan nigdy nie kierował się zasadą zdolności, tylko zawsze i wyłącznie zasadą lojalności”. To się czyta tak jakby to był opis tego, co się dzieje w nauce polskiej.



Rektor Ziejka martwi się postulatami projektu poselskiego: „Bo jak się ma rozwijać nauka, jeśli trudno będzie zwolnić słabego pracownika”.
Otóż, słabi pracownicy zgodnie z projektem poselskim nie byliby zatrudniani na uczelniach, bo o przyjmowaniu pracowników decydowałyby otwarte, a nie fikcyjne jak obecnie konkursy oraz dorobek naukowy.
Obecny stan rzeczy jasno wskazuje, że rektorzy nie mają nawet zamiaru zwalniać słabych pracowników, szczególnie wtedy, jeśli ci mają tytuły profesorskie przynoszące uczelni dużo punktów akredytacyjnych, natomiast nie mają trudności w zwalnianiu, nawet z naruszaniem elementarnych praw człowieka, dobrych pracowników – wychowawców wielu pracowników naukowych. Jak się ma rozwijać nauka skoro rozwijających naukę rektorzy nie chcą widzieć w swoich murach!
Według rektora Ziejki – „Autorzy poselskiego projektu mówią, że trzeba równać do Ameryki, gdzie nie ma habilitacji, ale z drugiej strony nie chcą wiedzieć, że w Ameryce nie wolno pracować na dwóch uczelniach.” To wprowadzanie w błąd czytelnika. Właśnie oba projekty i prezydencki i poselski zakładają możliwość pracy na 2 etatach i to jest negatywna strona obu tych projektów! Najwyższy czas skończyć z tym procederem wieloetatowości profesorskiej (nierzadko fikcyjnej) szczególnie bulwersującej w sytuacji silnego bezrobocia dotykającego także doktorów.
Rektor Ziejka obawia się, że w przypadku likwidacji habilitacji „Każda uczelnia mogłaby wówczas mnożyć profesorów, ale czy każdy profesor byłby mądry…” jakby nie zauważając, że przy obecnej weryfikacji kadr nie każdy profesor jest mądry. Widocznie ta weryfikacja jest wysoce niedoskonała. Ostatnio jeden z profesorów wypowiadał się, że proporcjonalnie ilość kretynów wśród profesorów nie jest mniejsza niż w innych zawodach. Widać obecny system źle działa skoro tak jest, i widać to gołym okiem. Petryfikacja tego stanu rzeczy nie poprawi proporcji mądrych profesorów wśród głupich.
Rektor Ziejka obawia się także, że „komitety zakładowe określonego związku zawodowego będą decydowały o tym, komu dać profesurę a komu nie” ale jakby zapomina, że przecież wielu obecnych profesorów zostało „przepuszczonych” przez komitety zakładowe PZPR, które decydowały komu dać profesurę, a komu nie. Panu Rektorowi jakby to nie przeszkadzało. Straszy tym, czego i tak nie będzie, a aprobuje to co jest, mimo że być nie powinno. W nauce i edukacji żadnej pozytywnej weryfikacji nie było. Nadal dominuje selekcja negatywna.
Rektor Ziejka twierdzi, że „Chodzi o stworzenie normalnego rynku edukacyjnego.” Niestety projekt prezydencki tego nie zapewnia. Obecnie zgodnie z ustawą o szkolnictwie wyższym (a w każdym razie ze stosowaną jej wykładnią) nawet kryminaliści mogą zakładać szkoły wyższe (http://kiosk.onet.pl/art.asp?DB=162&ITEM=1189077&KAT=241, Trybuna Sląska 17.09.2004), i nawet ministerstwo edukacji nie jest przekonane czy nowa ustawa taką możliwość wykluczy. Ziejka twierdzi „Chodzi po prostu o inne pojęcie rozumienia zawodu nauczyciela akademickiego. To nie jest zawód zwyczajny, to jest powołanie”. Niewątpliwie, jeśli zawód może być wykonywany nawet przez kryminalistów – to nie jest to zwykły zawód. Do takiego zawodu trzeba mieć autentyczne powołanie!
Czy to jest normalny rynek edukacyjny? Okazuje się, że ci, którzy mieli wysokie osiągnięcia edukacyjne, najwyższe oceny od studentów i wychowanków negatywnie wpływali na młodzież akademicką i pracować na uczelniach nie mogą, ale kryminaliści takiego negatywnego wpływu nie mają i mogą nawet szkoły zakładać. Czy to jest normalne?
Polska winna być normalnym europejskim krajem, państwem prawa. Niestety tak nie jest, szczególnie w sferze nauki i edukacji. Jeśli zostanie przyjęty w zasadniczej części prezydencki projekt ustawy to długo w tych sferach normalnie nie będzie. Kolejny bubel legislacyjny jest naprawdę pożądany tylko przez rektorów. Młodzi woleliby zmianę systemu nauki i edukacji w Polsce, aby było normalnie i żeby mogli się realizować w swoim kraju, zamiast opuszczać go nieraz na zawsze, bo nie ma do czego wracać. Ustawy tak przyjazne nawet dla kryminalistów są bardzo nieprzyjazne dla uprawiających naukę a tak nie powinno pozostać na wieki.

Józef Wieczorek
(autor jest inicjatorem Niezależnego Stowarzyszenia na Rzecz Nauki i Edukacji)

Tekstu nie przyjęła redakcja Dziennika Polskiego.
Jak widać żadnej polemiki z twórcami i zwolennikami projektu prezydenckiego w środowisku akademickim być nie może. W nauce zamiast koniecznego nieposłuszeństwa w myśleniu obowiązuje obecnie lojalność w stosunku do trzymających władzę.

O lepszą efektywność polskiej nauki i szkolnictwa wyższego

2004-11-21 09:01:04 | odsłon: 22800

Józef Kalisz

O lepszą efektywność polskiej nauki i szkolnictwa wyższego

Wstęp

 Celem nauki jest jej rozwój. Wspinacze wysokogórscy w odpowiedzi na pytanie, dlaczego wspinają się na szczyty, odpowiadają "bo są". Podobnie naukowcy dążą do nowych odkryć, "bo są" do osiągnięcia. Nauka jest kreacją, w wielu przypadkach analogiczną do twórczości ludzi sztuki. Dlatego nie jest demokratyczna, lecz elitarna.
 Podstawowymi warunkami pomyślnego rozwoju pracy naukowej są wolność poszukiwania i niezakłócony czas na myślenie. Stąd często praca wieczorami, w weekendy i na urlopach. Niekiedy "naukoholizm". Warto zacytować fragmenty wykładu "R&D in analog circuits: possibilities and needed suport", który wygłosił prof. Yannis P. Tsividis na otwarcie konferencji "European Solid-State Circuits Conference ESSCIRC'92" (Kopenhaga, 1992):

 Conditions for creativity. To come up with really new ideas we need to put our feet up on the desk and think. Is there time to think today? Not in most cases. The best one can hope for is endlessly pushing keys on a keyboard in order to meet the deadlines. (...) If we could just stop for a moment and realize what it implies for the long run, we would really get worried. There is no technological future if we cannot invent. And to invent we need quiet, unhurried time to think.

 Naukowiec mający czas na myślenie zazwyczaj uważa się za szczęściarza, bo spokojnie może powiedzieć, że skutecznie robi to, co go pasjonuje, a w dodatku jeszcze ktoś chce mu za to płacić. Czyż to nie wspaniałe?
 Jest truizmem, że nauka i edukacja stanowią strategiczne podstawy rozwoju kraju. W oparciu o te fundamenty tworzy się nowoczesne technologie i konkurencyjny światowo przemysł, za którym idzie bogactwo i siła państwa. W Polsce nie ma kuwejckich złóż ropy naftowej i nie ma innej drogi rokującej perspektywiczny sukces dla Polski w UE. Nie wszyscy w Polsce mogą zostać handlowcami i menedżerami. Choć w latach 70-tych ubiegłego wieku w znakomitym kabarecie "Pod Egidą" Jan Pietrzak wyśmiewał slogan "Postawimy na naukę" z któregoś plenum KC, to dzisiaj już nie są żarty. Wystarczy prześledzić rozwój tak kiedyś ubogich krajów jak Finlandia i Irlandia, które głównie dzięki zdecydowanemu zainwestowaniu w naukę i edukację należą obecnie do czołówki europejskiej, jeśli chodzi o PKB na mieszkańca.

 Poniżej omówione są niektóre problemy w polskiej nauce i przedstawione są propozycje określonych zmian. W szczególności dotyczy to: 

sposobu oceny polskich osiągnięć naukowych jako środka do właściwej alokacji środków finansowych i do wprowadzenia zdrowej konkurencji w nauce;
zbędnych tytułów „belwederskich” i habilitacji;
rozpraw doktorskich;
udziału polskich naukowców pracujących za granicą w reformach polskiej nauki;
kształcenia za granicą;
niektórych aspektów funkcjonowania uczelni wyższych.

 Autor jest profesorem tytularnym od 1982 roku, z dorobkiem naukowym przedstawionym na stronie http://elka.wel.wat.edu.pl/~jkalisz/kalisz.htm. Nie pretenduję do nieomylności i kompletności w poniższym tekście, któremu na pewno można wiele zarzucić. Zaznaczam również, że tekst ten wyraża wyłącznie moje osobiste poglądy, podyktowane troską o jak najlepszy rozwój polskiej nauki. W połączeniu z innymi, również lepszymi propozycjami, które mogą przedstawić inni naukowcy, być może uda się przekroczyć próg "masy krytycznej" w celu podjęcia odpowiednich decyzji ustawowych i administracyjnych oraz ustanowienia zdrowych norm i reguł postępowania w polskiej nauce i szkolnictwie wyższym.
 Niniejszy tekst jest adresowany do tych pracowników naukowych (zarówno w jednostkach badawczych i uczelniach jak i w organach rządowych), którzy widzą potrzebę istotnych reform w organizacji polskiej nauki i szkolnictwa wyższego. Autor apeluje do polskich naukowców o formułowanie własnych propozycji dotyczących reform w polskiej nauce i umieszczanie ich na osobistych stronach internetowych w macierzystych jednostkach naukowych. Publikujmy wzajemnie linki do tych stron. Może uda się wypracować pewne wspólne stanowisko?

Polskie osiągnięcia naukowe

 Nie dysponujemy pełną wiedzą o stanie polskiej nauki, w szczególności o osiągnięciach badawczych polskich naukowców. W odniesieniu do jednostek badawczych istnieje już - choć niedoskonały - system oceny parametrycznej (SOP) wprowadzony przez Komitet Badań Naukowych (www.kbn.gov.pl/finauki98/lista/index.html). Jest on oparty na ankietach wypełnianych przez oceniane jednostki i prezentujących w określonych kategoriach dorobek naukowy jednostek. Na tej podstawie określa się wysokość finansowania jednostek, w szczególności w ramach PBS (Projekty Badawcze Statutowe). Szkoda jednak, że w różnych zespołach danej dyscypliny i w różnych dyscyplinach danej dziedziny (np. nauk technicznych) stosuje się różne kryteria i miary oceny. To wymagałoby ujednolicenia.
 Jak wiadomo, "diabeł tkwi w szczegółach". Do kierowania tematami PBS powinni być uprawnieni wyłącznie pracownicy naukowi od stopnia doktora wzwyż. Należałoby wprowadzić dość oczywistą zasadę, że wszyscy samodzielni pracownicy naukowi w danej jednostce powinni kierować określonymi tematami PBS. Dotyczy to profesorów zarówno tytularnych jak i mianowanych na stanowiska profesorskie. Nienormalne są sytuacje, gdy w danej jednostce tematami PBS kierują doktorzy, a nie kierują nimi profesorowie.
 Podział funduszy w jednostce powinien być jawny i decydująco zależeć od dorobku naukowego kierowników PBS (czyli od ich pozycji w rankingu, o którym jest mowa dalej) i ich zespołów badawczych. Stosowne kryteria i procedury tego podziału, oparte na zasadzie "naukowcy o największych osiągnięciach otrzymują najwięcej", powinny być określone przez Ministerstwo Nauki i Informatyzacji dla każdej dziedziny nauki. W ten sposób można by ograniczyć arbitralne dzielenie funduszy przez kierowników jednostek, co prowadzi do niepotrzebnych zadrażnień. Słabsze zespoły badawcze też powinny być wspierane (jak mówią Rosjanie, "drugije cypliata toże chotiat kliwat' "), ale nie na zasadzie corocznego, pseudodemokratycznego przydziału. Finansowanie zespołów badawczych o miernych osiągnięciach naukowych powinno być - przy braku postępu - z roku na rok ograniczane, aż do całkowitej likwidacji włącznie.
 Ponieważ celem SOP jest globalna ocena jednostek badawczych, więc nie umożliwia on identyfikacji najlepszych naukowców i skutecznie zamazuje niewielką aktywność naukową innych. Aby uzyskać informacje o indywidualnych osiągnięciach naukowych, trzeba zorganizować odrębny bank danych.
 W coraz lepszym portalu internetowym nauki polskiej (http://nauka-polska.pl) warto by utworzyć elektroniczne formularze indywidualnego dorobku publikacyjnego (na przykład od 1980 roku) dla wszystkich dziedzin nauki i udostępnić je do wypełnienia wszystkim polskim pracownikom naukowym w kraju i za granicą. Uzyskane dane byłyby umieszczane w rekordach bazy "Ludzie nauki". Dzięki temu dorobek polskich naukowców stałby się jawny i możliwy do szczegółowego przejrzenia w Internecie przez każdego. Natomiast wprowadzenie i modyfikacja indywidualnego formularza (rekordu) wymagałoby indywidualnego logowania, definiowanego przez autora i komputer portalu przed pierwszym zapisem rekordu do bazy przez Internet. Wpisanie się do bazy dorobku należałoby traktować jako prestiżowe i w zasadzie obowiązkowe. Trzeba by przyjąć zasadę, że ci pracownicy nauki, którzy nie opublikowali wykazu swego dorobku w bazie, nie powinni pełnić funkcji kierowniczych w organizacjach i jednostkach naukowych oraz w uczelniach wyższych. Niespełnienie tego warunku powinno skutkować obniżeniem oceny SOP i finansowania danej jednostki oraz jej prestiżu.
 W bazie "Ludzie nauki" należałoby także umieścić linki do własnych stron internetowych ludzi nauki (w ich macierzystych instytucjach) oraz koniecznie ich służbowe adresy poczty elektronicznej i numery telefoniczne. </font>

,

Ocena osiągnięć naukowych

 Trzeba podjąć działania, aby ograniczyć i docelowo wyeliminować nagminnie spotykane w Polsce pozoranctwo naukowe. Głęboką troskę budzi sztuczne rozdymanie dorobku publikacyjnego, nierzadko występujące przed wszelkiego rodzaju awansami naukowymi: zbyt liczne, praktycznie nie recenzowane referaty na środowiskowych konferencjach krajowych, takież artykuły w wewnętrznych periodykach uczelnianych lub instytutowych (czasem "dla zmyłki" o anglojęzycznych tytułach), powtarzanie tych samych treści w różnych, czasem licznych publikacjach o zmienionych tytułach, "monografie" wydawane przez uczelniane oficyny wydawnicze o praktycznie zerowym zasięgu czytelnictwa i podobnej użyteczności, a jednocześnie brak publikacji z czasopism i konferencji międzynarodowych o uznanym prestiżu. Nieliczne periodyki i konferencje krajowe o znaczącej randze naukowej generalnie nie zmieniają tej sytuacji. Nierzadko płytkości dorobku publikacyjnego usiłuje się nadawać etykiety doniosłości. W niektórych przypadkach jest to niemal teatr, w którym na niby poważne role grają zarówno kandydat na awans, jak i recenzenci oraz głosujący i popierający wniosek. Zdarzają się również żenujące przepychanki. Ustawowe wymagania "znaczącego dorobku" okazują się w praktyce niezwykle rozciągliwe.
 Aby uzdrowić ten chory stan rzeczy trzeba wprowadzić pewne obiektywne miary oceny dorobku naukowego i wykorzystać je do ustanowienia rygorystycznych progów dla awansów naukowych.
 Dysponując komputerową bazą indywidualnego dorobku ludzi nauki, można by podjąć taką próbę oceny, choć niełatwo jest oceniać dorobek naukowy. Nie istnieje idealny, czy choćby dobry system oceny osiągnięć naukowych.
 Znaną, zgrubną miarą osiągnięć naukowych jest liczba publikacji w prestiżowych czasopismach naukowych o zasięgu światowym, czyli z tzw. "listy filadelfijskiej" (LF), dostępnej w Internecie na stronie Thomson Institute for Scientific Information (ISI): www.isinet.com/journals/. Aby ocenić "wartość" czasopisma można wykorzystać wyniki uzyskane z Journal Citation Reports i miarę Impact Factor. Popularną miarą osiągnięć jest liczba cytowań (Science Citation Index (Expanded)), dostępna na platformie ISI Web of Science i krytycznie opisana przez prof. Andrzeja K. Wróblewskiego (www.kbn.gov.pl/pub/kbn/sn/archiwum/9602/wrobel.html). Do oceny naukowców bywają również stosowane kryteria rynkowe, a w szczególności liczba i wielkość funduszy, które udaje im się zdobyć w formie grantów i innych donacji do finansowania badań.
 Gotowym do wykorzystania narzędziem rankingowym jest baza ESI (Essential Science Indicators) oferowana przez ISI (www.isinet.com/products/evaltools/esi/) na platformie ISI Web of Knowledge (www.isiwebofknowledge.com). W określonej dziedzinie nauki ESI umożliwia łatwą generację rankingów naukowców, instytucji, krajów i czasopism w oparciu o liczbę artykułów opublikowanych w czasopismach z LF i ich cytowań. Ilustruje to przykład pokazany na następnej stronie.


 Warto również przytoczyć przykład zastosowania rankingu ESI, podany na stronie www.isinet.com/rsg/esi/: 

 Challenge: The Rector of a large German University wants to allocate a new source of research funding where it will have the biggest positive impact on the University's scientific standing.
 Application: Essential Science Indicators makes it possible for the Rector to compare the research performance of its departments with other universities. Funding is then allocated to the departments that are showing the greatest potential in their field, leading to greater scientific successes for the university.

 Ministerstwo Nauki i Informatyzacji powinno zapewnić centralne finansowanie licencji na dostęp do ISI Web of Knowledge dla wybranej grupy najlepszych (elitarnych) polskich uczelni i jednostek badawczych, to znaczy o najwyższych pozycjach w ESI i SOP.

 W oparciu o krajową bazę dorobku w portalu nauki polskiej można by również zorganizować komputerowy system oceny dorobku (SOD), który umożliwiłby utworzenie rankingu polskich naukowców. SOD mógłby operować punktacją opartą głównie na liczbach generowanych przez ranking ESI, a także na liczbie publikacji w czasopismach spoza LF (lecz ujętych na liście SOP), liczbie książek naukowych, opublikowanych przez określone krajowe i zagraniczne wydawnictwa, oraz liczbie referatów na znanych konferencjach.
 Miary SOD powinny być ustalone odrębnie dla każdej dziedziny naukowej, gdyż nie można jednakowo traktować na przykład nauk technicznych, społecznych i humanistycznych. Wynikające stąd niedoskonałości nie są groźne, bo w istocie najbardziej potrzebne są rankingi w obrębie jednej dziedziny lub dyscypliny z osobna. Tym niemniej oceny w różnych dziedzinach powinny być odpowiednio zindywidualizowane, gdyż produktywność publikacyjna jako wyłączna miara oceny może niekiedy prowadzić do fałszywych wniosków.
 Waga wystąpień na znanych konferencjach międzynarodowych powinna być ok. 3-krotnie niższa niż publikacji z LF, a na polskojęzycznych konferencjach krajowych (tylko z drukowanymi materiałami konferencyjnymi) ok. 10-krotnie niższa. Wiadomo bowiem, że na tych ostatnich zwyczajowa "poprzeczka" jest ustawiana znacznie niżej niż na konferencjach międzynarodowych o uznanym prestiżu. Prawdziwe ostrogi zdobywa się dopiero w wyścigach międzynarodowych.
 Liczba punktów i wynikająca stąd kolejność na liście byłaby bieżąco modyfikowana przez komputer sortujący automatycznie bazę rankingową. W ten sposób można by utworzyć w miarę obiektywne i stale aktualne rankingi polskich naukowców w obrębie poszczególnych dyscyplin naukowych, a nawet w skali kraju. Pozycja w rankingu powinna być uwzględniana przy ocenie projektów badawczych, doborze recenzentów i konsultantów w Ministerstwie Nauki i innych gremiach, przy obsadzie stanowisk kierowniczych w nauce, a także przy awansach i podwyżkach płacowych. W szczególności dotyczy to wyborów na stanowiska i do ciał kolegialnych, decydujących o sprawach naukowych. Uprawnieni do kandydowania powinni być wyłącznie najlepsi naukowcy w danym środowisku, specjalności czy dyscyplinie. Do tego celu ranking naukowców jest niezbędny. Na przykład, jeśli jest stu potencjalnych kandydatów, a trzeba wybrać pięciu, to lista kandydatów w wyborach powinna być ograniczona do dwudziestu najlepszych.
 Trzeba utworzyć formalne zasady stanowiące, że przy obsadzie stanowisk kierowniczych w jednostkach naukowych powinny być preferowane osoby o największych osiągnięciach naukowych (lecz poniżej pewnej granicy wiekowej). Szef powinien mieć większe osiągnięcia i prestiż naukowy niż podwładni, a nie odwrotnie. Trzeba jednak zaznaczyć, że są kierownicy, którzy choć nie spełniają tego kryterium, lecz z dużym zaangażowaniem i skutecznie pełnią swoje funkcje.
 Można by zacząć od wprowadzenia lokalnych rankingów naukowców w uczelniach i jednostkach badawczych, lecz stosowny program komputerowy i kryteria powinny być wspólne dla wszystkich w Polsce i dostępne w portalu nauki polskiej. W ten sposób można by przyśpieszyć rozwój zdrowej konkurencji w środowiskach naukowych.
 Trzeba również utworzyć mechanizm do wyszukiwania i wspierania najlepiej rokujących młodych naukowców, którym z natury rzeczy trudno się przebić na czoło rankingu. Mogą to być m.in. specjalne granty (rektorskie i ministerialne) przyznawane po doktoratach uzyskanych z wyróżnieniem. Z drugiej strony, trzeba ustawowo określić wymagania, które powinny być spełnione dla wyróżnienia doktoratu. Obecnie stosowane kryteria są bowiem mało precyzyjne, zbyt rozciągliwe i nierzadko skutkują wyróżnieniami również dla miernych doktoratów. Dość oczywistym, minimalnym kryterium wyróżnienia doktoratu powinna być pewna liczba znaczących publikacji, na przykład co najmniej dwu z LF, z nazwiskiem doktoranta na pierwszym miejscu listy autorów.
 "Demokratyczne wybory" w nauce to często tylko piękna idea. Większość głosujących nie zna dorobku naukowego kandydatów, a ponieważ w Polsce tę większość stanowią zazwyczaj osoby o niewielkim dorobku, więc w głosowaniu zwraca się głównie uwagę, aby był to kandydat możliwie łagodny w ocenach - czytaj podatny na sugestie znajomych królika. Jeśli kandydatury przedstawia przewodniczący, a Rada Naukowa "opiniuje" w głosowaniu jawnym, to wynik zazwyczaj jest z góry wiadomy.
 Obecnie stosowane "demokratyczne wybory" do niektórych gremiów naukowych (np. w KBN) w praktyce wyglądają tak, że wyborcy często nie znają nie tylko dorobku, ale nawet nazwisk i macierzystych jednostek naukowych proponowanych kandydatów. Jest to wynikiem zabiegów lobbystycznych i uzgodnionych rekomendacji między podobnymi wydziałami różnych uczelni w celu wyboru "przychylnych" kandydatów. "Wybory" bywają również uzupełniane arbitralną kooptacją. Punktacja rankingowa i prawdziwie demokratyczne procedury pozwoliłyby uzdrowić tę sytuację.
 Trzeba jednak zauważyć, że omawiane wyżej rankingi nie są zbyt często stosowane w krajach zachodnich o dobrze ukształtowanych procedurach, tradycji i kulturze w działalności naukowej (wyjątek stanowi baza ESI) . Na przykład w USA najważniejsze, strategiczne decyzje na uczelniach zazwyczaj podejmuje rada zarządzająca (Board of Trustees, Board of Regents), złożona z najwybitniejszych naukowców (np. noblistów) i ludzi o wysokim autorytecie społecznym. W oparciu o zasady konkurencji kształtowane są reguły oceny działalności naukowej i dydaktycznej oraz polityka personalna. Do najwyżej cenionych pryncypiów - oprócz osiągnięć naukowych - należą uczciwość, autorytet i uznanie środowiska. Również w Polsce trzeba dążyć do utworzenia takich zdrowych reguł i organizacji, niezależnie od systemów rankingowych.
 W Polsce nierzadko ludzie mający osiągnięcia nie są popierani, lecz wywołują niechęć, zawiść, a nawet agresję. Są ludzie, którzy z pasją walczą z sukcesem innych i w tym osiągają sukcesy. Zdarzają się przypadki podszywania się pod sukcesy innych osób lub zespołów badawczych, bądź naciąganego firmowania tych sukcesów. Dlatego trzeba ustawowo "zapalić zielone światło" dla najlepszych naukowców. Nie daje to gwarancji braku negatywnych praktyk (nie da się ich uniknąć, gdyż wszyscy ludzie w znacznej mierze kierują się emocjami), lecz umożliwia ich istotne ograniczenie.
 Informacje o dorobku publikacyjnym naukowców bez jego wartościowania i punktacji rankingowej można łatwo uzyskać w różnych bazach internetowych, ale wszystkie mają pewne ograniczenia. Na przykład w ogólnodostępnej bazie Ingenta (www.ingenta.com, opcje w advanced search) można łatwo przejrzeć częściowy dorobek publikacyjny również polskich naukowców.
 Istnieją także bazy internetowe z obszernymi zbiorami publikacji w obrębie wybranych dziedzin nauki lub w zakresie zdefiniowanym przez bazę. Doskonałą wyszukiwarką publikacji naukowych jest Scirus (www.scirus.com/srsapp/). Znane wydawnictwo Elsevier udostępnia bazę ScienceDirect (www.sciencedirect.com), a angielski Institute of Physics swoją bazę czasopism (http://journals.iop.org/). Ta ostatnia umożliwia bezpłatne pełne wydruki artykułów z ostatniego miesiąca. Amerykański Institute of Electrical and Electronics Engineers (IEEE) zapewnia swym członkom bibliotekę cyfrową IEEE Xplore (http://ieeexplore.ieee.org/Xplore/DynWel.jsp), która umożliwia dostęp do pełnych tekstów publikacji w licznych czasopismach IEEE oraz referatów konferencyjnych od 1988 roku. </font>

,

Zbędne tytuły „belwederskie” i habilitacje

 Trzeba jak najszybciej zrezygnować z "belwederskich" tytułów profesorskich i habilitacji. Trzeba również rozwiązać niepotrzebną "Centralną Komisję do Spraw Stopni i Tytułów", przy całym szacunku dla tworzących ją profesorów. Są to przestarzałe i absolutnie zbędne procedury, nie stosowane ani w innych krajach europejskich ani w USA. Pracownicy naukowi powinni być powoływani na stanowiska profesorskie wyłącznie przez uczelnie wyższe (senaty), a więc w żadnych innych jednostkach naukowych.
 Trzeba przywrócić właściwy sens słowu "profesor", które oznacza nauczyciela. Warkoczyki tytułów ("prof.zw.dr hab.inż.") są zbędne i są już odbierane jako nieco śmieszne. Wystarczy albo profesor (który rzecz prosta musi mieć doktorat) albo doktor.
 Aby uniknąć masowego powoływania profesorów (których powinno być - wzorem amerykańskim - trzy stopnie), wystarczy wprowadzić wyraźne kryteria w postaci rozporządzenia do ustawy. Na przykład, adiunkt ("profesor pomocniczy") powinien mieć stopień doktora i związane z nim minimum dorobku publikacyjnego. Profesor nadzwyczajny powinien mieć dodatkowo co najmniej trzy publikacje z LF i co najmniej trzy obcojęzyczne referaty na prestiżowych konferencjach międzynarodowych lub jedną dodatkową publikację z LF (we wszystkich przypadkach ze swym nazwiskiem na pierwszym miejscu listy autorów, aby wyeliminować zjawisko "dopisywania"). Profesor zwyczajny powinien się wykazać dodatkowo co najmniej trzema publikacjami z LF (z pierwszym miejscem na liście autorów) i otrzymać pozytywne rekomendacje od dwu profesorów z uczelni zagranicznych.
 Powyższe propozycje są oczywiście dyskusyjne, lecz powinna obowiązywać żelazna zasada: profesorowie (zwłaszcza o wyższej randze) muszą mieć wyraźny dorobek naukowy w skali międzynarodowej. Przy głosowaniach w procesie powoływania na stanowiska profesorskie również warto wykorzystać procedury amerykańskie. Zgodnie z nimi do głosowania na profesora danego stopnia są uprawnieni wyłącznie profesorowie tego stopnia i wyższego. A więc podczas głosowania na profesora nadzwyczajnego głosują tylko profesorowie nadzwyczajni i zwyczajni, a na zwyczajnego tylko zwyczajni.
 Osobne problemy to zatrudnianie bezterminowe (w USA tenure), kontraktowe (non-tenure) i w częściowym wymiarze czasu (part-time), a także metody oceny i przepisy emerytalne dla nauczycieli akademickich. Procedury amerykańskie oczywiście nie są idealne (nothing is perfect in this poor world), a obszerne artykuły i wypowiedzi na te tematy można znaleźć na stronach stowarzyszenia American Association of University Professors (np. www.aaup.org/Issues/tenure/index.htm) oraz na łamach znanego tygodnika The Chronicle of Higher Education (np. http://chronicle.com/jobs/archive/tenuretrack.htm). I tym razem, zamiast boleśnie uczyć się na własnych błędach, warto skorzystać z doświadczenia innych.
 Powyższe propozycje nie oznaczają potrzeby "lustracji profesorskiej", czyli odbierania tytułów. Ich obecni posiadacze powinni utrzymać stosowne tytuły zgodnie z nową ustawą.
 Habilitacje stanowią w Polsce historyczny przeżytek. Nierzadko "osiągnięcia" opisywane w rozprawach habilitacyjnych nie nadają się do publikacji w prestiżowych czasopismach naukowych, "dorobek" jest naciągany, a pochwalne recenzje od zaprzyjaźnionych recenzentów są "rytualne". Podobne sytuacje zdarzają się również w niektórych wnioskach profesorskich.
 Uchwalona w 2003 roku "nowa" ustawa o stopniach naukowych i tytule naukowym, jak również "prezydencki" projekt "prawa o szkolnictwie wyższym" niestety petryfikują stare zasady, umacniając Centralną Komisję i w pewnej mierze promując dalszy rozwój naukowego pozoranctwa (jak za PRLu: najważniejsza jest kontrola, mimo że nieefektywna).
 Istnieje pilna potrzeba utworzenia radykalnie zmienionych ustaw o stopniach naukowych i o szkolnictwie wyższym. "Poselski" projekt ustawy o szkolnictwie wyższym jest lepszy niż "prezydencki", lecz też wymaga dalszych modyfikacji. Warto zapoznać się z doświadczeniami amerykańskimi, a w szczególności z dokumentem 1940 Statement of Principles on Academic Freedom and Tenure with 1970 Interpretive Comments, dostępnym na stronie www.aaup.org/statements/Redbook/1940stat.htm.
 Gdyby nie udało się osiągnąć w parlamencie zgody na likwidację habilitacji i tytułów profesorskich oraz wprowadzenie zdrowej konkurencji (poprzez rankingi i procedury omawiane poprzednio), to należałoby zaproponować powołanie przez Ministra Edukacji Narodowej i Ministra Nauki jednej osoby z wąskiego grona najwybitniejszych polskich naukowców (w tym Polaków pracujących za granicą), czyli ze ścisłej czołówki krajowych rankingów ESI, jako przewodniczącego komisji (mniejsza o nazwę), która opracowałaby jeden rządowy projekt ustawy o szkolnictwie wyższym i stopniach naukowych. Przewodniczący powinien mieć zagwarantowane prawo doboru członków komisji ("rady mędrców") wyłącznie według własnego uznania, bez potrzeby jakiegokolwiek uzasadniania. Propozycje odnośnie do członków komisji i rozwiązań ustawodawczych mogłyby składać różne osoby i organizacje, ale w żadnym razie nie powinny być one wiążące dla przewodniczącego. W ten sposób można by znacznie ograniczyć naciski polityczne i środowiskowe (głównie konserwatywne) na tworzenie ustawy. </font>

,

Rozprawy doktorskie

 Poziom polskich rozpraw doktorskich (i habilitacyjnych) spada. Niekiedy prace te są w znacznej mierze przepisywane z cytowanych obcych źródeł (nawet żmudnie całe rozdziały!), co leży na granicy plagiatu. Często spotykany wkład autorów to m.in. liczne, kolorowe wykresy symulacyjne, łatwo generowane przez współczesne programy komputerowe. Czasem trudno odróżnić pracę doktorską od magisterskiej pracy dyplomowej.
 Trzeba więc rozważyć wprowadzenie ustawowego warunku, aby uzyskanie stopnia doktorskiego było uzależnione od posiadania pewnego minimum dorobku publikacyjnego, na przykład przynajmniej jednej publikacji z LF lub trzech obcojęzycznych referatów wygłoszonych na konferencjach międzynarodowych (we wszystkich przypadkach z nazwiskiem doktoranta jako pierwszego autora). Tak się to robi w Finlandii. Tam rozprawa doktorska jest przedstawiana do recenzji jako manuskrypt przed decyzją Dziekana zezwalającą na druk. Oznacza to, że wydrukowana rozprawa uwzględnia już poprawki wynikające z recenzji. Obrona publiczna jest jednocześnie egzaminem doktorskim. Byłem niedawno jednym z takich recenzentów. Drugim recenzentem był profesor z Danii. Czy w Polsce nie powinny być wprowadzone podobne, racjonalne i obiektywne procedury? Na początek powoływanie recenzentów wyłącznie z innych uczelni lub jednostek badawczych?
 Należy popierać (czyli uwzględniać w punktacji SOD i SOP) pisanie rozpraw doktorskich w języku angielskim i udostępnianie ich w Internecie w postaci plików PDF.

Reforma PAN

 Byłoby celowe powrócić do znanej propozycji, aby Polska Akademia Nauk stała się honorową korporacją najwybitniejszych polskich uczonych, a nie trwała jako nieco zmurszała megaorganizacja badawcza, o rodowodzie z ZSRR. Nie trzeba dodawać, że mianowanie nowych członków przez korporację mogłoby dotyczyć wyłącznie osób ze ścisłej czołówki rankingów z różnych dziedzin nauki, bez ceremoniałów "wyłaniania kandydatów na członka", pochodzących z minionej epoki. Instytuty "PAN-owskie" powinny być oceniane i finansowane bezpośrednio przez Ministerstwo Nauki, w oparciu o te same kryteria SOP jak inne jednostki badawcze, zasilane z budżetu państwa.
 Godna poparcia jest znana propozycja połączenia wybranych instytutów PAN w formie nowego uniwersytetu. Można też alternatywnie rozważyć włączenie pewnych instytutów PAN do stosownych wydziałów Uniwersytetu Warszawskiego.

Czy w Polsce można zrobić karierę w nauce?

 Ten nagłówek został zapożyczony z artykułu Danuty Zagrodzkiej, dostępnego w archiwum Gazety Wyborczej (http://serwisy.gazeta.pl/nauka/1,34148,1680758.html). Przegląd olbrzymiej listy postów otrzymanych z całego świata w odpowiedzi na ten artykuł nie nastraja optymistycznie. Wnioski są zbieżne z propozycjami przedstawionymi w niniejszym tekście. "Karierę naukową" (zależy jeszcze jak się to rozumie) można w Polsce zrobić, ale jest to znacznie trudniejsze i znacznie mniej opłacalne niż w krajach zachodnich, zwłaszcza w USA. Dla Polski oznacza to po prostu drenaż najlepszych mózgów za granicę. </font>

,

Naukowcy polscy za granicą

 Warto by zaprosić do współpracy przy reformie polskiej nauki najlepszych polskich naukowców pracujących za granicą. Niektórzy z nich mogliby wrócić do Polski, choćby czasowo, gdyby zostali upewnieni, że ich wiedza i doświadczenie będą docenione i odpowiednio wykorzystane, m.in. do opracowania nowych aktów ustawodawczych. Jako nie uwikłani w polskie piekiełko, mogli by nawet objąć stanowiska w rządzie i jego organach, wprowadzając ożywczy zastrzyk "świeżej krwi".
 Pilnej reformy wymagają zasady uznawania w Polsce stopni i tytułów naukowych uzyskanych za granicą. Obecnie obowiązujące zasady nostryfikacji (www.buwiwm.edu.pl/uzn/uznanie.htm) są absurdalne. Do tej pory nie ma na ten temat umowy z USA, choć w dalszym ciągu pozostaje w mocy umowa z ZSRR(!). Naukowiec z amerykańskim doktoratem podlega w Polsce postępowaniu nostryfikacyjnemu, które w skrajnym przypadku może oznaczać powtórzenie całego przewodu w Polsce, łącznie z egzaminami doktorskimi. A w jaki sposób naukowiec z USA, który tam uzyskał doktorat i ma wybitny dorobek naukowy, mógłby uzyskać w Polsce stopień doktora habilitowanego? Musiałby przedstawić rozprawę habilitacyjną i przejść całą procedurę. Jak wybitny profesor z zagranicy, nie mający habilitacji, mógłby uzyskać tytuł profesora w Polsce? Droga przez mękę. Przykłady te również wskazują na pilną potrzebę zmian przedstawionych poprzednio (Zbędne tytuły "belwederskie" i habilitacje).
 Ustawa z dnia 28 sierpnia 2003 r. "o wypowiedzeniu Konwencji o wzajemnym uznawaniu równoważności dokumentów ukończenia szkół średnich, szkół średnich zawodowych i szkół wyższych, a także dokumentów o nadawaniu stopni i tytułów naukowych, sporządzonej w Pradze dnia 7 czerwca 1972 r." jakby nie skutkuje zmianą przepisów omawianych wyżej. Po prostu nowych przepisów nie ma. 

Kształcenie za granicą

 Trzeba jeszcze usilniej wspierać współpracę międzynarodową, nie tylko w odniesieniu do europejskich programów naukowych, ale również wymianę studentów (Erasmus) i studia doktoranckie za granicą. Zwłaszcza na te ostatnie należałoby znacząco zwiększyć liczbę stypendiów w oparciu o wszelkie możliwe środki (fundacje Prezydenta, PAN, Nauki, biznesowe i osób prywatnych).
 W Niemczech do ułatwienia międzynarodowej wymiany akademickiej została powołana organizacja rządowa Deutsche Akademische Austausch Dienst - DAAD (www.daad.de/portrait/en/index.html). Dostęp do licznych linków i wielu cennych informacji zapewnia witryna www.daad.de/ausland/de/3.2.5.html. W Polsce również powinna powstać podobna organizacja.
 Warto odwiedzić w Internecie witrynę http://cc.ee.ntu.edu.tw/~giee/faculty_e.htm, zawierającą wykaz 24 profesorów z dwu zespołów badawczych mikroelektroniki z Narodowego Uniwersytetu Tajwanu. Siedemnastu z nich uzyskało doktoraty na prestiżowych uniwersytetach amerykańskich, a jeden na Uniwersytecie Berlińskim. Przy takiej opiece państwa nad rozwojem kadry badawczej w najnowszych technologiach nie można się dziwić, że Tajwan jest jednym z przodujących technologicznie i najbogatszych państw na świecie!
 Z drugiej strony, od profesora pewnej znanej polskiej politechniki usłyszałem pogląd, że lepiej nie wysyłać studentów na studia za granicę w ramach Erasmusa, gdyż "najlepsi mogą nie wrócić". Zdumiewające. Tak jakby ci najlepsi studenci nie mogli wyjechać z Polski po uzyskaniu dyplomu, ale z poczuciem zawodu, że wcześniej uniemożliwiono im lepszy rozwój i kontakty. Tacy absolwenci rzeczywiście mogą nie wrócić.

Uczelnie wyższe

 Stopniowo trzeba wprowadzić wyłącznie płatne studia wyższe na uczelniach publicznych wraz z szeroko rozbudowanym systemem stypendialnym i kredytowym. W tym celu będzie potrzebna zmiana w Konstytucji RP. Powinna się ukształtować konkurencja na rynku studiów wyższych, jak również wewnątrz uczelni. Obecnie niektóre uczelnie (zwłaszcza prywatne) zapewniają po prostu "papierek" (dyplom) zamiast rzetelnej wiedzy. Nadmiernie duża liczba kilkuset "uczelni" w Polsce stanowi dziwaczne zjawisko w Unii Europejskiej. W oparciu o ranking SOP powinna zostać zidentyfikowana niewielka grupa uczelni elitarnych, które otrzymywałyby znacząco zwiększoną pomoc finansową od państwa.
 Urynkowienie szkolnictwa wyższego spowodowałoby naturalną selekcję uczelni, radykalne reformy wielu zapyziałych struktur na uczelniach i odpowiednią selekcję kadr, czego efektem powinien być lepszy poziom kształcenia i większe zaangażowanie studentów w zdobywanie wiedzy jako kapitału życiowego.
 Aby podwyższyć poziom kształcenia, należy w rozporządzeniu do nowej ustawy wprowadzić system oceny wykładów wszystkich wykładowców poprzez anonimowe ankiety studenckie. Wyniki powinny być publikowane na wydziałowych stronach internetowych. W ten sposób profesorowie otrzymują pomoc (również w formie stymulującej krytyki) od studentów, a także studenci otrzymują pomoc, zwłaszcza gdy chodzi o wybór przedmiotów obieralnych. Aby uniknąć manipulacji, procedury ankietyzacji i publikacji wyników powinny być jawne i jednoczesne.
 Ankiety stosowane na Uniwersytecie Carnegie Mellon są przedstawione na stronie www.cmu.edu/teaching/assessment/courseeval_forms.html. </font>

,

Polityka płac

 Nie można pominąć żenująco niskiego poziomu płac ludzi nauki w Polsce. W obecnym stanie rzeczy, najlepsi z nich, zwłaszcza młodzi, podejmują i będą podejmować pracę zawodową w innych krajach UE i w USA, zubożając i tak bardzo skromny polski potencjał naukowy. Z drugiej strony, zatrudnianie naukowców na dwu etatach (lub więcej) jest zjawiskiem patologicznym, w normalnych krajach niespotykanym, i powinno skutkować obniżeniem punktacji SOP zarówno dla uczelni "pierwotnej" jak i uczelni "wtórnych". Ponieważ oznaczałoby to redukcję finansowania, więc uczelnie wprowadziłyby stosowne ograniczenia autonomicznie.
 Powinno nastąpić wyraźne zróżnicowanie płac naukowców ( w tym formalnie na tych samych stanowiskach) w oparciu o coroczną ocenę ich dorobku naukowego. Najlepsi polscy naukowcy (z czołówki rankingów ESI i SOD w danej dyscyplinie) powinni mieć zdecydowanie wyższy poziom uposażenia niż pozostali. Pracownicy naukowi bez wyraźnego dorobku powinni być wynagradzani według niskich stawek bazowych. Osoby bez przyrostu w punktacji rankingowej nie powinny uzyskiwać awansów i podwyżek, co w skrajnym przypadku będzie prowadzić do zwolnienia z pracy, czyli do naturalnej selekcji kadr naukowych.

Wady organizacyjne jednostek naukowych

 Często jeszcze spotykane, charakterystyczne zjawiska to:

Skostniała struktura organizacyjna wyższych uczelni, gdzie na wydziałach są w dalszym ciągu preferowane feudalnie zorganizowane instytuty, zakłady i katedry, zamiast dynamicznie organizowanych zespołów badawczych, składających się w znacznej mierze z doktorantów.
Nadmiernie rozbudowany i niewydolny aparat biurokratyczny w administracji, czego efektem jest głównie zwiększanie liczby papierowych formularzy i bezsensowna strata czasu.
Przywiązanie licznych urzędników do stylu nakazowo-rozdzielczego z PRLu, co wyraża się coraz większą liczbą wymaganych podpisów na nadmiernie licznych dokumentach administracyjnych i dydaktycznych. Na pewnej uczelni kierownicy projektów badawczych nawet w przypadku niewielkich zakupów muszą pokornie wypełniać srogi dokument „Zapotrzebowania” z solidnym tekstem „Uzasadnienia”, aby dopiero po uzyskaniu kilku akceptujących urzędniczych podpisów można było po jakimś czasie wystawić zamówienie (podpisy, pieczątki), co z resztą jeszcze wcale nie gwarantuje sukcesu. Zdarzają się takie przypadki jak zwrot do KBN pieniędzy z grantu, bo nie potrafiono przez pół roku kupić drukarki laserowej! Ocena egzaminu i zaliczenia wymaga cyfrowego i słownego zapisu do czterech dokumentów papierowych, ale nie do bazy komputerowej!

 Mamy już w Polsce wielu wykształconych, profesjonalnych specjalistów od zarządzania (nawet ze stopniem MBA - Master of Business Administration, www.mbainfo.com/mbaintro.html). Dlaczego nie zatrudnia się ich do administracyjnego kierowania uczelniami i wydziałami? Dałoby to radykalne uproszczenie struktur administracyjnych, wyeliminowanie wielu zbędnych dokumentów i znaczącą obniżkę kosztów. Dlaczego jeszcze, jak w epoce socjalizmu, musimy z olbrzymim wysiłkiem pokonywać przeszkody, które sami sobie stwarzamy?

Uwagi końcowe

 Można zapytać, po co potrzebne są tak gruntowne zmiany w polskiej nauce, jeśli wystarczyłoby np. 10-krotnie zwiększyć budżet nauki i byłoby wspaniale. Otóż nie byłoby. Obecny system w polskiej nauce i edukacji nie promuje najlepszych, lecz (w duchu egalitarnego socjalizmu czyli równej biedy) sprzyja "po równo" wszystkim lub według urzędniczo ocenianych "zasług", czyli promuje miernoty (vide bogato udokumentowany artykuł "Szkoła kiepskich" we "Wprost" z 16 marca 2003).
 Niestety, mentalne skomunizowanie polskiego społeczeństwa, wynikłe z 45 lat PRLu, dotyczy również środowiska naukowego. Dlatego są również formułowane bardzo ostre propozycje (vide artykuły Cezarego Wójcika "Rozwiązać PAN" w "Przeglądzie" z 16 lutego 2003 oraz Józefa Wieczorka "Koniec z fikcją w nauce" w "Przeglądzie" z 17 listopada 2003 - dostępne w archiwum internetowym tygodnika). Dodatkowe pieniądze, jakkolwiek bardzo potrzebne, w obecnym systemie funkcjonowania polskiej nauki byłyby w znacznej mierze zmarnowane. Potrzebne są gruntowne reformy.
 Aby takie reformy zostały zainicjowane i zrealizowane, niezbędna jest odpowiednia wola polityczna przywódców państwowych i parlamentarnych, rozumiejących fundamentalną ważność nauki dla silnego państwa. Strategia rozwoju Polski i przyszłe dobro państwa powinny być na czele listy priorytetów władz państwowych, a nie doraźne korzyści lub wyniki najbliższych wyborów. Aby jednak w parlamencie pojawili się właściwi ludzie, trzeba w Konstytucji RP zmienić ordynację wyborczą na większościową i wprowadzić jednomandatowe okręgi wyborcze (www.jow.pl, www.normalne.pl). Tylko w ten sposób można wyeliminować głosowanie na skompromitowane "partyjne listy wyborcze" i wybierać najlepszych ludzi, a nie "partie". Istniejący obecnie w Polsce system wyłaniania tzw. "elit sprawujących władzę" jest zupełnie chory, co nie stwarza dużych nadziei na sensowne reformy również w polskiej nauce.
 Czy można jednak mówić o wielkich reformach, gdy często nawet w relatywnie niewielkich sprawach nie potrafimy dać sobie rady? Na przykład przesadna fasadowość. Przy inauguracji roku akademickiego senatorowie w dziwacznych togach, uroczyste adresy powitalne, przemówienia... praktycznie pół dnia na teatralne ceremoniały. Miałem przyjemność uczestniczyć w takiej inauguracji na Uniwersytecie w Oulu w Finlandii. Uroczystość miała miejsce po południu (przed południem był normalny czas pracy). Gospodarze i goście w normalnych wizytowych strojach (poza umundurowanymi gośćmi z wojska) zebrali się w pięknej sali, na stojąco, rektor wygłosił pięciominutowe przemówienie (podkreślam: pięć minut), po czym zebrani uczestniczyli przez godzinę w okolicznościowym koktajlu. Mądrzy Finowie nie lubią "puszczać pary w gwizdek". </font>


 <i> Autor pragnie podziękować profesorom Andrzejowi Brzeskiemu (University of California, Davis) i Wojciechowi Małemu (Carnegie Mellon University) za szereg cennych informacji i bardzo pomocnych komentarzy, które pozwoliły ulepszyć powyższy tekst. Wiele zawdzięczam również wsparciu ze strony profesorów Stefana Sokołowskiego (UMCS w Lublinie) i Aleksandra Wolszczana (Pennsylvania State University). <i/>

Prof. Józef Kalisz (http://elka.wel.wat.edu.pl/~jkalisz/kalisz.htm)

26 sierpnia 2004

Odnowa w szkolnictwie wyższym

2004-11-21 09:05:25 | odsłon: 24031

Krzysztof Schmidt-Szałowski

Odnowa w szkolnictwie wyższym

Podstawowym zadaniem każdej szkoły jest wychowywanie i kształcenie młodzieży. Regulują to odpowiednie przepisy, określające obowiązki i uprawnienia zarówno uczących się, jak i nauczycieli. Bez dobrych nauczycieli nie ma dobrej szkoły, jednak złe przepisy mogą znacznie utrudniać szkołom wykonywanie ich zadań, deformując sam proces kształcenia. Pod tym względem polskie szkolnictwo wyższe znajduje się niestety w złej sytuacji. Jego działalność podlega nadal przestarzałym przepisom, nieuwzględniającym zasadniczych zmian, które zaszły w ciągu ostatnich kilkunastu lat w naszym kraju. Obowiązujące obecnie ustawy o szkolnictwie wyższym oraz o tytule naukowym i o stopniach naukowych zostały przeniesione z ustawodawstwa PRL, chociaż wprowadzono do nich zmiany, które nadały wielu państwowym uczelniom istotną autonomię i zdemokratyzowały ich ustrój. Umożliwiono także tworzenie szkół prywatnych. Jednak zasadniczy szkielet, na którym opiera się obecne prawo o szkolnictwie wyższym, nie różni się w istocie od obowiązującego w poprzednim ustroju.

W 1990 roku, gdy tworzono obecnie działające przepisy, nie można było przewidzieć zwielokrotnienia liczby studiujących oraz powstania setek nowych prywatnych uczelni. Nie spodziewano się również tego, że nauczyciele akademiccy, niezadowoleni z nieatrakcyjnych warunków pracy w uczelniach państwowych, łatwo znajdą dodatkowe źródła zarobków w szkołach prywatnych, a także w przemyśle, usługach itp. W rezultacie ci, którzy lekko traktują swoje obowiązki, a jest ich niemało, stali się niemal gośćmi w macierzystych uczelniach. Odbija się to fatalnie na poziomie zajęć dydaktycznych. Skuteczność pracy dydaktycznej i wychowawczej uczelni uległa znacznemu pogorszeniu także ze względu na drastyczne ograniczenie środków, które państwo przeznacza na kształcenie. Zmusiło to uczelnie do ograniczania wydatków drogą zmniejszania wymiaru zajęć dydaktycznych, zwłaszcza w kosztownych laboratoriach, jak również praktyk studenckich, a z drugiej strony przez powiększanie liczby studentów w grupach ćwiczeniowych, zaniechanie egzaminów ustnych itd. Ograniczono w ten sposób kontakt studenta z nauczycielem, a negatywne tego skutki, często bardzo drastyczne, są już łatwo dostrzegalne. Powszechnie wiadomo, że wiele egzaminów bywa zaliczanych na podstawie niesamodzielnie wykonanych prac egzaminacyjnych, a prace dyplomowe w niektórych dziedzinach stają się nawet towarem rynkowym. W ten sposób funkcja wychowywania i kształcenia młodego pokolenia uległa niebezpiecznej deformacji, a niektóre środowiska akademickie stały się szkołą cwaniactwa i załatwiania własnych interesów niezbyt uczciwymi metodami. Imponująca liczba studentów w polskich uczelniach przestała być powodem do dumy, a stała się palącym problemem, który trzeba jak najszybciej rozwiązać. Pierwszym ku temu krokiem powinno być stworzenie odpowiednich ram prawnych, dostosowanych do sytuacji istniejącej wewnątrz uczelni i do warunków, w których muszą one działać.

Negatywne zjawiska

Mniej lub bardziej głębokie wynaturzenia, którym ulegały środowiska akademickie pod rządami kierowniczej partii minionego ustroju, nie zostały dotychczas w pełni usunięte, a naruszanie zasad etyki jest nadal częstym zjawiskiem. Powoduje to znaczne szkody w obu podstawowych dziedzinach aktywności akademickiej – w dydaktyce i w badaniach naukowych. Widoczne w wielu uczelniach pogorszenie jakości kształcenia wynika nie tylko z trudnych warunków, w jakich prowadzi się tę działalność. Istotnym czynnikiem jest to, że dydaktykę traktuje się na ogół jako aktywność o mniejszej wartości niż praca badawcza, a dorobek dydaktyczny ceni się znacznie niżej niż publikacje naukowe, nawet jeśli te ostatnie nie przynoszą istotnych odkryć. Zasłużonego dydaktyka można łatwo odstawić na boczny tor, zamykając przed nim karierę akademicką, jeśli nie podda się wymaganej procedurze zabiegów o uzyskanie odpowiedniego stopnia oraz tytułu naukowego. Na poziom kadry dydaktycznej wpływa również to, że uczelnie państwowe są na ogół zamknięte przed wybitnymi specjalistami, którzy mogliby z dużym pożytkiem przekazywać swoją wiedzę studentom, lecz mają tę skazę, że swoje doświadczenie zdobywali nie w środowisku akademickim, lecz działając w gospodarce, administracji, lecznictwie itd. Zatem nie legitymują się stopniem czy tytułem naukowym. Nic więc dziwnego, że uczelnie stają się coraz bardziej wyjałowione z talentów dydaktycznych. Przyczynia się do tego praktyka fikcyjnego angażowania profesorów (z kraju i z zagranicy) tylko po to, by uczelnia mogła wykazać się formalnie odpowiednią kadrą. Tak zatrudnione osoby, spełniając wszelkie kryteria ustawowe, nie poświęcają się pracy w uczelni, a ich kontakt ze studentami jest w najlepszym razie sporadyczny.

Niepokój budzi także to, że osiągnięcia naukowe będące podstawą kariery akademickiej ocenia się metodą rachunkową, wygodną wprawdzie dla urzędników, lecz nie sięgającą do istotnych wartości naukowych przedstawianych prac. Czynnikiem decydującym przy ocenie dorobku stały się np. liczba publikacji oraz statystyczna wielkość zwana impact factor, która ma świadczyć o ich randze, natomiast rzadziej spotyka się rzetelną opinię o istotnym wkładzie ocenianego w rozwój dziedziny wiedzy lub techniki. Obiektywną ocenę dorobku młodszego pracownika uczelni znacznie utrudnia jego ścisła zależność od decyzji i opinii kierownika naukowego. W tej sytuacji często daje znać o sobie egoizm grupowy środowisk profesorskich, polegający na opóźnianiu awansów dobrze zapowiadającym się młodym pracownikom nauki. Ponieważ tytuły profesorskie zdobywano różnymi metodami i nie zawsze na podstawie osiągnięć naukowych lub dydaktycznych, wielu utytułowanych profesorów może obawiać się konkurencji ze strony zdolnej, szybko rozwijającej się młodzieży. Stawianie przeszkód na ich drodze to naturalna obrona własnych pozycji.

,
Przepisy bazowe

Wymienione zjawiska są przyczyną pogarszającej się sytuacji w szkolnictwie wyższym. Nie zmieniają tego negatywnego obrazu nawet poważne osiągnięcia niektórych elitarnych uczelni lub poszczególnych wybitnych badaczy. Po to, by proces ten odwrócić, trzeba zacząć od czynnika o znaczeniu decydującym – od poprawy stanu kadr akademickich. Konieczny jest dopływ do uczelni najlepszych specjalistów z kraju i z zagranicy, a przede wszystkim – stworzenie warunków do rozwoju i awansu dla najbardziej wartościowych młodych kandydatów do kariery akademickiej. Wyróżniającym się jednostkom powinno się powierzać odpowiedzialne, samodzielne stanowiska we wczesnym okresie twórczym, gdy przejawiają dużą aktywność intelektualną, a nie – jak to zdarza się często obecnie – w okresie, gdy zbliża się wiek emerytalny. Uznając ten kierunek działań za słuszny, trzeba stworzyć odpowiednią podstawę w postaci przepisów ustawy o szkolnictwie wyższym i towarzyszących jej dokumentów. Bez spełnienia tego warunku nie wprowadzimy szkolnictwa wyższego na drogę prawidłowego rozwoju, w którym utrzymane będą właściwe proporcje między liczbą studiujących a kadrą nauczycieli akademickich oraz środkami, jakie społeczeństwo jest gotowe przeznaczyć na kształcenie. Dotyczy to zarówno szkolnictwa publicznego, jak i prywatnego.

Trzeba rozwinąć skuteczny system czuwający nad jakością procesu kształcenia w poszczególnych uczelniach, uwzględniający nie tylko stronę formalną (jak liczba pracowników o odpowiednich kwalifikacjach) lub warunki techniczne (lokale, sprzęt, księgozbiory), lecz przede wszystkim oceniający uzyskiwane wyniki (poziom prac i egzaminów dyplomowych, prac przejściowych i inne). Jest to przede wszystkim rola Państwowej Komisji Akredytacyjnej, gdyż od jej oceny powinno zależeć udzielenie lub potwierdzenie prawa do nadawania przez uczelnię dyplomów państwowych w określonym zakresie. Ważne jest, żeby ostateczne wyniki oceny były podawane do wiadomości publicznej. Przez rzetelną ocenę działalności uczelni można będzie uniknąć zdarzającego się oszustwa wobec studiujących, którzy po ukończeniu mało wartościowych studiów mają obecnie trudności na rynku pracy. Istotny jest także czynnik ekonomiczny. Nie należy marnować pieniędzy, zarówno publicznych, jak i prywatnych, na działalność pozorowaną, nie przynoszącą społecznych korzyści w postaci realnego wzrostu poziomu wykształcenia, mierzonego zasobem wiedzy, a nie liczbą dyplomów.

Należy wprowadzić konsekwentny trójstopniowy system studiów (licencjat, magister, doktor), uwzględniający jednak konieczną elastyczność, np. przy zachowaniu ciągłości w zakresie połączonych studiów I i II stopnia. Doktoranci powinni uzyskać pełne prawa studentów przy określonych wymaganiach dotyczących czasu trwania studiów oraz wyników pracy doktorskiej. Studia doktoranckie powinny kończyć się egzaminami w określonym terminie, a sam przewód doktorski może trwać dłużej, jeśli tego wymaga przygotowanie rozprawy na stopień doktora. Kształcenie doktorów, niezależnie od tego, gdzie się ono odbywa (uczelnie, instytuty PAN lub inne uprawnione placówki), powinno podlegać nadzorowi ministra właściwego do spraw szkolnictwa wyższego, gdyż jest to działalność edukacyjna.

Zasadnicze znaczenie dla rozwoju szkolnictwa wyższego (a także innych placówek naukowych) mają kryteria stosowane przy nadawaniu stopnia doktora. Należy zmierzać do ograniczenia liczby jednostek do tego uprawnionych, a jednostki posiadające takie uprawnienia powinny mieć wysoko wykwalifikowaną kadrę naukową, stawiającą doktorantom odpowiednie wymagania. Konieczna jest też zewnętrzna ocena sposobu prowadzenia przewodów doktorskich ze strony PKA. Istotnym czynnikiem stymulującym utrzymanie poziomu doktoratów, byłoby publikowanie rozpraw doktorskich wraz z opiniami recenzentów, przynajmniej w postaci elektronicznej.

,
Klarowny system

Strukturę stanowisk nauczycieli akademickich należy uprościć, np. do trzech stopni stanowisk profesorów, uzupełnionych przez stanowisko asystenta dla młodych pracowników przed doktoratem oraz przez stanowiska dydaktyczne (np. wykładowcy). Angażowanie pracownika na stanowisko profesora powinno odbywać się na podstawie rzeczywistego otwartego konkursu (co najmniej dwóch-trzech kandydatów), przeprowadzanego w sposób jawny z udziałem zewnętrznych recenzentów oceniających dorobek kandydatów. Podstawowym warunkiem kandydowania powinno być posiadanie stopnia doktora, z wyjątkiem specjalistów mających wybitne osiągnięcia zawodowe poza szkolnictwem. Ustalenie szczegółowego trybu przeprowadzania konkursów i nadzór nad nimi należy powierzyć PKA.

Przyjmując klarowny i jawny system angażowania na stanowiska profesorskie trzeba równocześnie zrezygnować ze stopnia naukowego doktora habilitowanego, tym bardziej, że dotychczas prowadzone przewody habilitacyjne nie zapewniają skutecznej selekcji kandydatów. Niejawny tryb większości etapów przewodu habilitacyjnego otwiera drogę do subiektywnej oceny kandydata. Często decydujące znaczenie ma to, czy kandydat jest dobrze widziany przez elitę profesorską, a nie to, czy ma dobre kwalifikacje na samodzielnego pracownika akademickiego. Ponadto powiązanie określonych uprawnień i przywilejów z dożywotnim stopniem doktora habilitowanego trudno uznać za racjonalne, gdyż niektóre osoby po habilitacji mogą osłabić, a nawet utracić kontakt z nauką, zachowując przy tym status doktora habilitowanego ze wszelkimi konsekwencjami. Dalsze utrzymywanie stopnia doktora habilitowanego staje się coraz bardziej kłopotliwe także z powodu rozwijającej się współpracy międzynarodowej, gdyż za granicą (nawet w Niemczech) habilitacja nie stanowi warunku uzyskania profesury. Stwarza to zasadniczą przeszkodę w pozyskiwaniu przez nasze uczelnie specjalistów z zagranicy (a także krajowych, lecz pochodzących z innych dziedzin niż szkolnictwo).

W celu uregulowaniu zasad działania rynku pracy nauczycieli akademickich należy przyjąć prostą zasadę, że pracownik mianowany (w uczelni państwowej) pracuje na etacie tylko w jednym miejscu pracy. Pracownik zatrudniony na podstawie umowy o pracę może uzyskać zgodę swego głównego pracodawcy (w uczelni reprezentowanego przez rektora) na podjęcie pracy w innym miejscu, jeśli nie koliduje to z interesem zatrudniającej go uczelni. Zwolnienie z pracy nauczyciela akademickiego z inicjatywy pracodawcy mogłoby nastąpić tylko na podstawie negatywnego wyniku oceny jego pracy, ze szczegółowym uzasadnieniem takiego wyniku. Dość częste obecnie spory między nauczycielami akademickimi, którzy są stroną słabszą, i kierownictwem uczelni powinny być poddane arbitrażowi niezależnej instytucji, np. powoływanej w drodze wyborów przez elektorów do Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego. Dokumentacja dotycząca zarówno dorobku, jak i wynagrodzeń pracowników uczelni państwowych musi być jawna i ogólnie dostępna na zasadach określonych w ustawie.

Należy zrezygnować z nadawania tytułu naukowego profesora, będącego polską specjalnością. Trzeba powrócić do ogólnie przyjętej zasady, że profesorem jest się wtedy, gdy pracuje się w szkolnictwie wyższym na odpowiednim stanowisku, a nie z powodu nadania tego tytułu przez władzę państwową, jaką jest prezydent.

Cenny kapitał

Wymienione postulaty nie obejmują oczywiście wszystkich spraw, których rozwiązania domagają się środowiska akademickie. Jednak od ich spełnienia zależeć będzie przyszły stan szkolnictwa wyższego w Polsce i dlatego trzeba poświęcić im szczególną uwagę. Mamy obecnie wyjątkową szansę dokonania zasadniczych zmian w przepisach rządzących szkolnictwem wyższym – projekt ustawy „Prawo o szkolnictwie wyższym” jest przedmiotem prac sejmu. Potrzebne są bardziej zdecydowane zmiany. Trzeba odrzucić skostniały system krępujący rozwój kadr naukowych, przyrównywany od czasów PRL do ustroju feudalnego. System ten nie pasuje do obecnego etapu rozwoju naszego kraju, a przy tym wyraźnie odbiega od rozwiązań przyjętych w większości krajów europejskich. Musimy w naszych uczelniach, zwłaszcza tych najlepszych, stworzyć warunki zachęcające młodych, zdolnych absolwentów do podejmowania trudnych i odpowiedzialnych obowiązków pracowników akademickich. Dajmy im możliwość prawidłowego rozwoju naukowego, a wtedy nie będą musieli szukać dla siebie miejsca poza krajem, zasilając swoją wiedzą zagraniczne uczelnie i placówki naukowe. W obecnej trudnej sytuacji naszego społeczeństwa, potencjał intelektualny młodych absolwentów polskich uczelni jest najcenniejszym kapitałem, który zadecyduje o naszej przyszłości. Nie można go lekkomyślnie zmarnować.

Dr hab. inż. Krzysztof Schmidt-Szałowski, prof. PW, specjalista w dziedzinie technologii chemicznej oraz procesów katalitycznych i elektroplazmowych, pracownik Zakładu Technologii Nieorganicznej i Ceramiki Politechniki Warszawskiej, jest członkiem Niezależnego Stowarzyszenia na rzecz Nauki i Edukacji.

Tekst został opublikowany w Forum Akademickim, nr. 9 / 2004

Ekspert w krainie polskiej nauki

2004-11-21 09:40:05 | odsłon: 12701

Ewa Kostarczyk

Ekspert w krainie polskiej nauki

Prawie od dwóch lat[1] z niezmiennym zainteresowaniem śledzę w mediach wypowiedzi Ministra Nauki Prof. Kleibera. Kiedy w listopadzie 2001 przeczytałam wypowiedź Pana Ministra zamieszczoną na łamach Gazety Wyborczej odebrałam ją personalnie, a rodzinie i przyjaciołom obwieściłam, że nareszcie problem odpowiedniego wykorzystania potencjału intelektualnego wykształconych Polaków zostanie wzięty pod uwagę. Podobnie przyjmowałam kolejne, krótkie czy obszerniejsze wystąpienia telewizyjne Pana Ministra. Sądziłam, że widoczna poprawa mojej sytuacji nastąpi niebawem. Dzisiaj, kiedy usłyszałam wypowiedź Pana Ministra z okazji ogólnopolskiego Dnia Nauki już tak nie sądzę. Asertywne wypowiedzi Pana Ministra Nauki irytują mnie i nużą jak zbyt długo powtarzany kawałek kataryniarza.

O tytułach naukowych, ustawach i władzy

Kiedy ktoś dotknięty niesprawiedliwością losu czyta cytowane w wyżej wymienionym artykule (XI.2001) wypowiedzi osoby świeżo desygnowanej do NAPRAWY RZECZY ogarnia go nadzieja. Nadzieja jest tym większa im wyraźniejsza identyfikacja z problemem. A jeśli dodatkowo podobne sformułowania padają co rusz z okienka TV – naprawa patologii wewnątrz struktur decydenckich i organizacyjnych zaczyna jawić się w świadomości obywatela jako postępujący proces. Jest to zgodne z prawidłami percepcji na poziomie neuropsychologicznym. Zgodnie z tymi prawidłami, dodanie jakiegoś mało istotnego lecz nowego szczegółu w sposób iluzoryczny przeistacza statyczny obraz w proces.
Proces z definicji – może nie mieć końca.
„Mało czujni odbiorcy” czyli tacy, których problem bezpośrednio nie dotyczy, nie zadają sobie nawet pytań czy poruszane problemy są rozwiązywane i w jaki sposób. Wystarczy puścić od czasu do czasu zdartą płytę…
Natomiast u odbiorców, których problem dotyczy pojawia się pewna forma dysonansu poznawczego[2]. Odbiorca „zakorzeniony” w temacie różni się od „mało czujnego” prostym faktem posiadania bieżących informacji, bagażu doświadczeń, przemyśleń oraz własnych pomysłów na naprawę rzeczy.
Zakorzeniony odbiorca posiada również, a może przede wszystkim umiejętność merytorycznej oceny jednostek aparatu ferującego decyzje o polityce zatrudniania, podziale środków finansowych na cele badawcze, przyznawaniu stanowisk oraz wszelkich awansach i nagrodach.
W dobie Internetu z przebogatymi w hasła wyspecjalizowanymi wyszukiwarkami sprawdzenie w skali światowej dorobku naukowego Kowalskiego nie stanowi naprawdę żadnego problemu.

W naszym kraju, szybciej sprawdzi student profesora, niż profesor kolegę. Co – gorsza – profesor nie zadaje sobie takiego trudu, nie chcąc narażać się na niepotrzebny stres. W końcu, niczym zmącony spokój profesor ma zapewniony powyżej przeciętnego wieku emerytalnego. Zapewnia mu to odpowiednia ustawa uwzględniająca szczególna wartość jego ciężkiej pracy oraz wykształcenia w trosce i służbie dla edukacji narodu. Ustawa nie bierze pod uwagę ani dziedziny, którą reprezentuje profesor ani dorobku naukowego profesora. Najprościej, oznacza to, że w skokowo rozwijających się dziedzinach nauki profesorowie stosunkowo szybko tracą swoje kompetencje i blokują miejsca zatrudnienia osobom, które właśnie byłyby niezbędne by kompetentnie pchnąć daną dziedzinę nauki do przodu.
Nowomoda ukształtowała nowy rodzaj profesora zorientowanego na business. Taki profesor miast wziąć indywidualną odpowiedzialność za swoją przedsiębiorczość, traktuje uczelnię jako swoisty, prywatny poligon doświadczalny. Profesor o zadęciu businessowym korzystając z funduszy państwowych, często rozpowszechnia dodatkowo idee o nie przystosowalności autorytetu uczonego do współczesnych zadań uczelni. Takie autorytarne, wykrętne tłumaczenie niewątpliwie może pomóc profesorowi na własny niedostatek intelektu, nie pomoże jednak ani na prawdziwy sukces uczelni (nie ten rankingowy ze szpalt polskich czasopism) ani na kształtowanie motywacji poznawczej młodzieży.
Niestety, status profesora w nauce polskiej przypomina pod pewnymi względami uprzywilejowanie pewnego zwierzęcia na Dalekim Wschodzie.

Uczeni, mędrcy, naukowcy i badacze – czyli pracownicy nauki

W latach międzywojennych, uczony był określany jako człowiek zajmujący się stale nauką, czyli jakimś systemem (przedmiot) logicznie powiązanym systemem ustalonych prawd. Znaniecki (lata 30-te) podkreślał, że uczonym jest tylko ten człowiek, którego praca naukowa jest obiektywnie wartościowa, co gwarantuje mu uznanie społeczne w obrębie kręgu ludzi, którzy podobnie jak i on zajmują się nauką. W konsekwencji pracy naukowej uczony uzyskuje stanowisko społeczne z którego wynikają pewne uprawnienia, a jego praca zaczyna pełnić funkcje społeczną, natomiast on sam odgrywać w danym kręgu rolę społeczną uczonego[3].
Różnice pomiędzy mędrcem a uczonym dotyczą zasadniczo posiadania formalnego wykształcenia. Choć obydwa pojęcia zakładają pewną wszechstronność wykształcenia czy też renesansowość umysłu, to mędrzec bez dyplomu nie mógłby zostać uczonym.

Pojęcia naukowca i badacza wywodzą się z pragmatycznej filozofii technokracji o rodowodzie anglojęzycznym (scientist, researcher) a oznaczając raczej wąską specjalizację nie wymagają wszechstronności.
Z kolei bliżej nieokreślonych, a więc szeroko pojętych pracowników nauki bierze w opiekę[4] Komitet Etyki w Nauce przy Polskiej Akademii Nauk w swoim „Dobrych obyczajach w nauce. Zbiór zasad i wytycznych (2001)”.

Odmienność zadań jakie ma do spełnienia uczony czy naukowiec przekładają się na istotne różnice systemów edukacyjnych w różnych krajach. W przodujących pod względem myśli naukowo-technicznej krajach (USA, Wielka Brytania) stopień doktora nauk jest najwyższym sensu stricte stopniem naukowym upoważniającym do samodzielnej pracy naukowej oraz obejmowania stanowisk kierowniczych w instytucjach badawczych i naukowych. W anglosaskim modelu nauki, doktorzy nauk po odbyciu dwóch lub trzech kilkuletnich staży podoktoranckich (postdoctoral position – „postdoc”) w różnych[5] laboratoriach posługujących się różną (WAŻNE!) metodologią badawczą stanowią dynamit, który ma szansę twórczo eksplodować.
W odróżnieniu, polski system edukacyjny nie akceptuje doktora nauk jako samodzielnego pracownika naukowego, Doktor nauk uzyskuje samodzielność dopiero po uzyskaniu stopnia doktora habilitowanego.
Obecnie, w wielu placówkach naukowych na terenie naszego kraju prowadzona jest polityka nie zatrudniania bądź nie przedłużania umowy o pracę świeżo wydoktoryzowanym pracownikom naukowym. Pracodawców przed poczuciem winy (bo przecież nie sankcji!) chroni racjonalizacja według której wysyłają oni świeżo upieczonego specjalistę w świat. W polskich realiach wysokiego bezrobocia, symbolicznych nakładach na naukę oraz niewielkiej liczbie instytucji naukowo-badawczych[6] oznacza to po prostu podcinanie gałęzi. Szanse młodego naukowca na to by spełnić marzenie i zostać uczonym, albo rozwijać dobrze zapowiadający się temat badawczy – rozpływają się wśród niewyraźnych uśmiechów kolegów naukowców ni to współczucia, ni to ulgi.

Zgodnie z regułami prawidłowo przeprowadzonego przewodu doktorskiego to nie promotor lecz doktoryzowany pracownik naukowy posiada najszerszą i najnowszą wiedzę dotyczącą danego zagadnienia. W prawidłowo funkcjonujących środowiskach naukowych powszechnie znaną metodą szybkiego uzyskiwania najnowszych i wieloaspektowych informacji przeglądowych jest korzystanie z prac doktorskich. Co zatem sprawia, że proceder wylewania dziecka z kąpielą stał się tak powszechny w środowiskach naukowo-dydaktycznych? Otóż ten prosty w swej istocie zabieg chroni zinstytucjonalizowanych pracowników nauki przed nieuniknioną rywalizacją o zajmowane stanowiska. Do kategorii zinstytucjonalizowanych pracowników nauki oczywiście można zaliczyć przede wszystkim samodzielnych pracowników naukowych (czyli według polskiego ustawodawstwa doktorów habilitowanych i profesorów). Należą do tej kategorii również wszyscy pozostali pracownicy naukowi (magistrzy i doktorzy nauk), którzy ponad marzenia o samodzielnej pracy naukowej przedkładają stabilność zatrudnienia oraz premię pracując na sukces swoich przełożonych.

Problemu jakości polskiej nauki nie można sprowadzać tylko i wyłącznie do braku pieniędzy. To organizacja instytucji naukowo-badawczych i dydaktycznych w Polsce nie promuje ani nauki ani pracowników naukowych. Opiniotwórcze hasła, że zwyciężają najlepsi, bo nawet w Polsce tylko tacy mogą się przebić jest medialnym nadużyciem. Problem niskich nakładów finansowych państwa na rozwój nauki jest zagadnieniem całkowicie odrębnym.

Każdy wzrost dotacji finansowych bez zmian strukturalnych w obrębie istniejących placówek naukowych i dydaktycznych byłby zjawiskiem korupcjogennym.
——————————————————–

[1] aktualnie trzech lat
[2] Dysonans poznawczy jest w psychologii poznawczej uznawany za siłę napędową myślenia
[3] Istota aktualnego konfliktu naukowców wynika z prostego faktu, że elita polskich profesorów oraz doktorów habilitowanych ma się nijako do pełnienia w środowiskach naukowych roli społecznych uczonych.
[4] Niestety tylko teoretycznie i nieefektywnie (wg. autopsji autorki)
[5] wg standardów polskich to długoletnie przywiązanie do jednego zakładu pracy świadczy pozytywnie o pracowniku
[6] które rzeczywiście mają coś wspólnego z nauką


List wysłany do GW w związku z pierwszym Ogólnopolskim Dniem Nauki oraz ukazaniem się w GW z dnia 21.09.2003 artykułu Danuty Zagrodzkiej „Einsteini pod parą”

List wysłałam powtórnie na ręce Redaktora Naczelnego Adama Michnika.

Nigdy nie otrzymałam odpowiedzi.

Ewa Kostarczyk

TRZY ODSŁONY PROBLEMU USTAWY O SZKOLNICTWIE WYŻSZYM

2004-11-29 12:50:02 | odsłon: 12760

TRZY ODSŁONY PROBLEMU USTAWY O SZKOLNICTWIE WYŻSZYM

Ewa Kostarczyk*

Aktualny system szkolnictwa wyższego i nauki wymaga głębokich zmian.

O tym mówią zarówno pracownicy naukowo-dydaktyczni jak i studenci oraz ich rodzice. W mediach pojawiły się oficjalne informacje o tym, że studenci coraz częściej są oszukiwani przez uczelnie. Do biura rzecznika praw studenta przychodzi codziennie kilkadziesiąt skarg na uczelnie, które prowadzą płatne studia. http://miasta.gazeta.pl/krakow/1,35798,2374288.html
Jednak, najbardziej zaciekłe dyskusje odbywają się głównie w Internecie na łamach Forum Nauka wydań on-line Gazety Wyborczej, lecz również bezpośrednio w formie komentarzy na ukazujące się artykuły w wydaniach internetowych różnych czasopism (GW, Polityka, Przegląd, Gazeta Prawna, Tygodnik Powszechny itp.)

Uczestnicząc osobiście w tych dyskusjach zaczynam zastanawiać się na czym polega dziennikarstwo z prawdziwego zdarzenia i czy czasem też nie potrzebuje pewnych zmian?
Jest to dla mnie intrygujące czy dziennikarze w ogóle czytają forumy internetowe? Czy dziennikarze są świadomi faktu, że często pod różnymi loginami tych dyskusji kryją się osoby ze sporym doświadczeniem dydaktycznym oraz dorobkiem naukowym? A może dziennikarze uważają nas za bandę wichrzycieli?
Jeśli na pierwsze i drugie pytanie odpowiedź brzmi NIE, dziennikarski profesjonalizm można poważnie kwestionować.
Jeśli zaś na trzecie pytanie odpowiedź brzmi zarówno TAK jak i NIE oznacza to, że sprawę należałoby wziąć na dziennikarski warsztat.

Problemy polskiej nauki w mediach

Z kim dziennikarze przeprowadzają wywiady? W moim notatniku na wrzesień 2004 odnotowuję: wywiad w tygodniku Przegląd z Prof. Andrzej B. Legockim, prezesem Polskiej Akademii Nauk, który niezbyt przekonywująco alarmował, że postulaty likwidacji PAN godzą w całą (bliżej nieokreśloną) sferę badań naukowych (p://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=wywiad&name=39) . Choć wywiad ten został obśmiany przez komentujących, nie przeszkodziło to, by prawie jednocześnie, media podały informację, że prezydent Aleksander Kwaśniewski został uhonorowany tytułem profesora Państwowego Uniwersytetu Moskiewskiego im. Michaiła Łomonosowa (http://www.wprost.pl/ar/?O=68060). Prezydent oczywiście nie odpisał naukowcom na ich serdeczne powitanie w ich gronie oraz wiązane z tym nadzieje poprawy ich sytuacji oraz perspektyw. Ironii dopełnia fakt, że w najnowszym rankingu 200 najlepszych uczelni świata Uniwersytet Łomonosowa figuruje jako jedyna uczelnia z krajów dawnych demoludów (http://www.thes.co.uk/worldrankings/). Prezydent Kwaśniewski przerósł, zatem nas wszystkich.
Następnym prominentem, który dostąpił zaszczytu indagacji przez media to Dariusz Rott, rzecznik prasowy Rady Głównej Szkolnictwa Wyższego, który uspokoił wszystkich, że propozycje zapisane w projekcie ustawy nie wprowadzają żadnego istotnego novum, bo przecież od wielu lat szkolnictwo wyższe jest oceniane przez Komitet Badań Naukowych i różne jego zespoły. http://www.gazetaprawna.pl/dzialy/28.html?numer=1316&dok=1316.28.489.3.19.2.0.1.htm

Listopad w interesującej nas prasie rozpoczęliśmy od rozważań nad legalną stroną problemów pracowników dydaktycznych i naukowych: czyli rozmowy Gazety Prawnej z prof. Piotrem Węgleńskim, rektorem Uniwersytetu Warszawskiego, na temat wieloetatowości. (http://www.gazetaprawna.pl/dzialy/2.html?numer=1325&dok=1325.2.615.3.27.1.0.1.htm).
Zmiana reguł zatrudniania wieloetatowców na uczelniach oraz cały opisany przez Pana Rektora system nadzorujący wieloetatowość jest pełną abstrakcją. Można wręcz uwierzyć, że w Polsce mamy deficyt pracowników naukowych, a jedyny problem to pogodzenie obowiązków tych rozchwytywanych wszędzie nadzwyczajnych dydaktyków!

Odwilż jesienią

Na przełomie października i listopada powiało jednak odwilżą. Polityka zamieściła artykuł Józefa Wieczorka http://polityka.onet.pl/artykul.asp?DB=162&ITEM=1197343&MP=1, w którym poruszono problem „…nastawienia na zdobywanie tytułów niezależnych często od poziomu wiedzy i produkcji mało wartych dyplomów…” . Drugim ważnym tematem artykułu to wieloetatowość „…wielu ‘sklonowanych’ profesorów ‘pracujących‘ na wielu etatach w bardzo licznych uczelniach, ale na ogół bardzo słabo znanych, lub nieznanych w nauce światowej.” Autor artykułu porównuje również dwa projekty ustawy o szkolnictwie wyższym. Projekt zwany prezydenckim czy rektorskim, który utrwala dotychczasowy anachroniczny, niewydajny system nauki polskiej oraz projekt konkurencyjny, tzw. poselski, przypominający, co prawda system anglosaski (bez habilitacji, z otwartymi konkursami na stanowiska uczelniane), lecz zakładający zbytnią stabilizację kadry.

Z kolei, prawie równolegle, w Przeglądzie http://www.przeglad-tygodnik.pl/index.php?site=opinie&name=31 Dariusz Wędzki, jako ekonomista postuluje wprowadzenie specjalnego systemu punktowego do oceny zarówno pracownika naukowego, jak też kierowników zakładów naukowych oraz instytucji naukowych. Według autora takie posunięcie osłabiłoby tendencje do hamowania rozwoju kariery naukowej nie współpracownikom, których uczelnia nie faworyzuje.

Społeczny wymiar kłopotów z zatrudnianiem na uczelniach

Jedynym uczciwym oraz poprawnym z punktu widzenia ekonomii zatrudnienia rozwiązaniem sytuacji wieloetatowości, a zarazem dwuetatowości jest wykorzystanie potencjału dydaktycznego osób, które nie są zatrudnione w systemie szkolnictwa wyższego. Rektor Węgleński w swoim cytowanym wyżej wywiadzie do Gazety Prawnej wprowadza w błąd opinię publiczną mówiąc, że „…uniwersytet stwarza możliwości dodatkowych dochodów. Jeżeli dany pracownik ma czas i inicjatywę, może przy pełnej aprobacie uczelni zorganizować i poprowadzić studia np. podyplomowe czy też studia na nowym, dotychczas nie uprawianym kierunku. Nie ma przeszkód, żeby zarabiać całkiem przyzwoite pieniądze na uniwersytecie…”. Tego rodzaju czysto wewnętrzne możliwości uczelnie stwarzają dla bardzo wąskiego, wyselekcjonowanego kręgu osób i wszystkim wiadome jest dobrze, co oznacza „pełna aprobata”. Tego rodzaju możliwości i pieniądze nie są otwarte dla wprowadzenia nowej tematyki czy angażowania autentycznych specjalistów z mało znanej dziedziny.
Dydaktyków i naukowców, dla których uczelnie nie mają etatów jest ogromna liczba, a wśród nich są zarówno doktorzy niehabilitowani jak i habilitowani. Często, są to osoby z dużym doświadczeniem zawodowym, przekraczającym znacznie doświadczenie wieloetatowców oraz zasłużonych profesorów zwyczajnych. Do tych osób należą również osoby przebywające za granicą, które nie mają żadnych perspektyw zawodowych w Polsce dopóki aktualny system zatrudniania istnieje. Ilość dydaktyków i naukowców z prawdziwego zdarzenia, które nie pracują na uczelni przekracza znacznie ilość wieloetatowców. Dla wielu „nie-etatatowców” wykonywanie różnych prac zleconych dla uczelni, a nierzadko dla indywidualnych pracowników akademickich jest koniecznością życiową. Ten, dla jednych życiowy przymus, dla innych, tych – etatowych pracowników, stanowi znaczną pomoc. Należą tutaj wszystkie tłumaczenia na języki obce w celu publikacji w czasopiśmie o zasięgu międzynarodowym, wszelkie typu statystyczne obliczania wyników, opisy materiału przedmiotu, nie mówiąc już o drobnych sprawach informatycznych.

Bez-etatowiec zazwyczaj korzysta z zasiłku dla bezrobotnych, posiada ubezpieczenie socjalno-zdrowotne i w powyższy sposób jest zdolny dociągnąć do pierwszego. Po trzech latach takiego funkcjonowania, przestaje pracy szukać (szukał jej przez 3 lata bezskutecznie). Po pięciu latach, pojawiają się pierwsze objawy depresji, a tym czasie etatowiec, robi kolejny stopień naukowy… Inny typ prac zleconych przez uczelnię, jak np. prowadzenie wykładów specjalistycznych jest również formą pchania do przodu pracowników danej uczelni. Specjalista bez etatu dostarcza nowej wiedzy, której rozbudową w postaci prowadzenia chociażby prac magisterskich zajmują się tylko etatowcy…

Autorom pomysłu zachowania dwuetatowców, nawet kontrolowanego, polecam wejście na stronę Science Direct. Jeśli ktoś traktuje poważnie zarówno swoją pracę naukową jak i dydaktyczną, doskonale wie jak trudno je pogodzić. Aktualna nauka ma charakter interdyscyplinarny, żeby dotrzymać kroku trzeba śledzić bieżącą literaturę problemu. W każdym tygodniu, ukazuje się, co najmniej 10 nowych specjalistycznych czasopism, które poważny naukowiec powinien przejrzeć. W każdym miesiącu, ukazuje się, co najmniej 10 czasopism dotyczących szkolnictwa wyższego czy też nowych propozycji zmian edukacji w jakiejś dziedzinie. Z tej wiedzy w takim systemie nikt tak naprawdę nie korzysta. Ani wielo-etatowcy, ani dwu-etatowcy, ani oczywiście studenci. Być może najwięcej z szerokiej wiedzy korzystają właśnie bez-etatowcy. Mają więcej czasu i dużo myślą. Niestety, nie mają możliwości korzystania z tej wiedzy dla własnego rozwoju. Z tej wiedzy najmniej korzystają profesorzy, którzy tak łatwo zostają zatrudnieni na kilku uczelniach jednocześnie. Możemy się tylko domyślać, jakie reguły gry będą sprzyjać pozytywnej decyzji rektora w sprawie zatrudnienia pracownika dydaktyczno-naukowego na innej uczelni. Aktualnie obowiązującą regułą w procesie poszukiwania zatrudnienia na wyższej uczelni jest proces dwustopniowy: 1. wysłanie listu motywacyjnego oraz CV, co pozostaje w 99% bez odpowiedzi, 2. wykonanie telefonu do interesującego wydziału czy zakładu uczelni. Po wstępnej rozmowie wyjaśniającej następuje zawsze grzeczna propozycja: Czy jest do Pana/Pani jakiś kontakt telefoniczny? Proszę nam podać numery. Niestety, szefa teraz nie ma, ale przekażemy tę informację i proszę spodziewać się od nas telefonu
pod koniec przyszłego tygodnia. Odpowiedź nigdy nie następuje.

Zmiany systemowe nazywamy reformą.

Zmian tych nie są w stanie przeprowadzić osoby wypromowane przez system. Interesem takich osób jest potrzymanie próchniejącego systemu, któremu są wdzięczne za uzyskane nobilitacje.
Reformy przeprowadzają zazwyczaj osoby kontestujące, czyli reformatorzy.
Może warto czasem dać im głos?

——————————————————————————————————————————————————-
*dr n. przyr. Ewa Kostarczyk jest psychologiem klinicznym i neurofizjologiem
Jest autorką wielu specjalistycznych publikacji z dziedziny psychologii eksperymentalnej i neurofizjologii, rozdziałów książek.
10 lat jej życia zawodowego upłynęło na Uniwersytetach Cambridge w Anglii, Minnesota oraz Iowa (USA).

Oryginalny tekst przeslany fo tygodnika Przegląd gdzie ukazał sie w numerze 49, r.2004 pod tytułem Niechciani reformatorzy Dlaczego naukowcy z prawdziwego zdarzenia nie pracują na polskich uczelniach

Jesteśmy w Unii, ale nauka polska jest w PRL-u

2004-12-10 21:22:00 | odsłon: 19244

Józef Wieczorek
http://www.geo-jwieczorek.ans.pl

                            Prof. dr hab. Osman Achmatowicz
  • sekretarz Centralnej Komisji do Spraw Stopni i Tytułów

Szanowny Panie Profesorze,

W Forum Akademickim ( http://www.forumakad.pl/wiadomosci45.htm ) z zainteresowaniem zapoznałem się z Pana uzasadnioną opinią na temat różnic naszego oraz anglosaskiego systemu nauki i jednocześnie ze zdumieniem przeczytałem Pańską konkluzję, że jedynym u nas procesem selekcji ma zostać habilitacja. Dlaczego ?

Dlaczego, mimo wejścia do Unii i werbalnej kampanii na rzecz dostosowania naszego systemu do standardów unijnych, nasz system ma tak się różnić od najbardziej wydajnego systemu funkcjonującego już w niektórych państwach Unii ? Dlaczego nasz system ma nadal być bardziej kompatybilny z systemem krajów postkomunistycznych, a nie z systemem krajów w nauce przodujących ? Czy nie jest to działanie na szkodę naszego kraju, z którego coraz więcej bardzo zdolnej młodzieży wyjeżdża nie znajdując dla siebie miejsca i nie mając zamiaru wracać bo nie ma do czego – system nie jest zmieniany, system jest petryfikowany na wiele kolejnych lat.

Dlaczego nowe ustawy nie mogą wprowadzać warunków selekcji, które zdały egzamin w systemie anglosaskim ?

Przecież jeśli u nas w odróżnieniu od systemu anglosaskiego

konkursy na stanowiska profesora nie są otwarte,

startuje w nich jeden, z góry upatrzony kandydat przewidziany na zwycięzcę

naukowiec przystępuje do konkursu w macierzystej uczelni, w której spędza na ogół całe naukowe życie – od studenta do profesora

istnieje niemal nieograniczona liczba stanowisk profesorskich (nierzadko tworzonych specjalnie dla określonej osoby) a zatrudnienie w praktyce następuje dożywotnio

komisja powołana na okoliczność fikcyjnego konkursu nie jest zainteresowana zatrudnieniem jak najlepszego kandydata, bo najlepszym jest tylko ten, który pojedynczo w rozpisanym na niego konkursze – startuje

to to jest obraz patologii naszego systemu, który należałoby gruntowanie jak najszybciej zmienić aby Polska miała szanse na wyjście z obecnej zapaści naukowej.


Głoszenie walki z patologią, tak ostatnio modne, i jednoczesne tworzenie przyjaznych, systemowych warunków dla jej występowania jest kosmiczną wręcz hipokryzja decydenckiej grupy tworzącej korzystne dla siebie prawo.

Dlaczego jedyną selekcją pracowników naukowych ma być habilitacja, która jak widać gołym okiem nie spełnia swojego selekcyjnego zadania, a nie cały zespół czynników występujących w systemie anglosaskim? O co tu chodzi ? Jak można sądzić – chodzi o dalsze, ręczne sterowanie środowiskiem naukowym, tak aby zgodnie z dotyczasową tradycją kryteria genetyczno-towarzyskie przeważały nad kryteriami merytorycznymi.

Do cech systemu anglosaskiego należy też jednoetatowość -a nie ulubiona przez polskich profesorów wieloetatowość, przy jednoczesnej bezetatowości doktorów na swoja zgubę przewyższających nierzadko profesorów intelektem. W systemie anglosaskim obowiązuje jawność dorobku naukowego i jawność jego oceny oraz możliwość krytyki naukowej. Przed taką jawnością grupa trzymająca władzę w nauce wręcz heroicznie się broni. Możliwość krytyki naukowej praktycznie u nas nie istnieje. Panie profesorze ! tam się kończy nauka gdzie kończy się możliwość rzeczywistej krytyki naukowej, a w nauce polskiej krytyka naukowa grozi dożywotnią śmiercią zawodową dla tego kto by ją otwarcie zaczął stosować. Zatem uprawnione jest pytanie – czy rzeczywiście nauka polska spełnia kryteria nauki sensu stricto , która ze swej natury jest ponadto globalna a nie krajowa ?

Skoro profesorowie , którzy przeszli przez konieczne – jak sie argumentuje – sito CK, nie potrafią organizować rzeczywistych konkursów dla wyłonienia najlepszego merytorycznie kandydata na stanowisko, nie potrafią rozpoznawać plagiatów u studentów czy naukowców, a nawet sami je popełniaja, nie potrafią prowadzić na dobrym poziomie wykładów, prac dyplomowych – to chyba jasne jest, że nie spełniają podstawowych kryteriów samodzielnego pracownika nauki i na takich stanowiskach nie powinni być zatrudniani. Warto tu podkreślić, że doktorzy, którzy żadnych szans na zatrudnienie w naszym systemie nie mają , nie mieli takich problemów czy to z wykładami, czy z plagiatami, czy z formowaniem nowej kadry naukowej. Niestety kontrast – między tymi, którzy przez nasze sito selekcji przeszli i tymi, którzy żadnych szans przejść nie mają – jest taki, że tylko utrwalanie obecnego systemu opartego na perfeksyjnie funkcjonującej pajęczynie akademickiej może ocalić obecne grupy trzymające władze w nauce.

Ma Pan rację, że kryteria na stanowiska profesorów w systemie anglosaskim są o wiele surowsze od naszych, stąd poziom niehabilitowanych profesorów w systemie anglosaskim jest zupełnie nieporównywalny z tym, który na ogół reprezentują profesorowie doktorzy habilitowani nauki polskiej. Gdyby u nas takie kryteria zastosować to wiekszość profesorów by musiała odejść zwalniając miejsca dla tłamszonych przez nich doktorów. Ale która uczelnia by spełniła wówczas kryteria tytularne ( nie merytoryczne) wprowadzone przez PKA dla ochrony interesów kasty profesorskiej ?

Panie Profesorze! Polsce potrzebna jest radykalna zmiana całego systemu nauki i edukacji w kierunku najbardziej wydajnego systemu anglosaskiego a nie tworzenie ustaw obliczonych na zaspokojenie interesów jednej grupy tworzącej korzystne dla siebie prawo.

Józef Wieczorek, www. geo-jwieczorek.ans.pl, e-mail: jozef.wieczorek@interia.pl

Do tej pory bez odpowiedzi

REAKCJE :Ustawy pierwszej potrzeby

2005-01-22 09:04:10 | odsłon: 12245

REAKCJE :Ustawy pierwszej potrzeby

„Rzeczpospolita” 20 stycznia w artykule „Ustawy pierwszej potrzeby” tekst
sugeruje, że posłowie powinni uchwalić jeszcze w tej kadencji ustawę – Prawo o szkolnictwie wyższym. Niewątpliwie ustawa o szkołach wyższych jest potrzebna. Problem w tym, że ta, którą przygotowano, nie jest ustawą pierwszej ani nawet dalszej potrzeby. Nie gwarantuje ani wysokiej jakości kształcenia studentom, ani wysokiej jakości badań i nauczania nauczycielom akademickim.

Można mieć różne poglądy na temat reformowania nauki i szkolnictwa wyższego w Polsce, ale chyba dwie kwestie są zasadnicze – dorobek naukowy musi być jawny oraz muszą być jawne i otwarte konkursy na obsadzanie etatów. Bez jawności dorobku naukowego, a także edukacyjnego, wszelkie oceny pracowników czy szkół wyższych to lipa! Bez jawnych i otwartych konkursów żadnych pozytywnych zmian w nauce i szkolnictwie wyższym nie będzie. Okazuje się, że organy, które mają odpowiadać za szkolnictwo wyższe, nie uważają się za organy właściwe do oceny dorobku naukowego nauczycieli akademickich lub kontroli fikcyjnych konkursów na obsadzanie etatów przez „swoich”.

Ustawianie konkursów na uczelniach jest regułą i nie budzi to zainteresowania mediów w przeciwieństwie do ustawianych przetargów. Niestety, takimi „drobiazgami” ustawa też się nie zajmuje i utrwala tym samym patologiczny system głęboko zakorzeniony w PRL. Ponadto ustawa dyskryminuje obywateli polskich w zatrudnianiu na uczelniach i nie przewiduje instytucji mediatora akademickiego, co zapewni utrzymanie feudalnego systemu tak charakterystycznego dla dzisiejszych uczelni.

To tylko kilka przykładów wad ustawy, która może się okazać kolejnym bublem legislacyjnym.

Józef Wieczorek, Kraków
Autor jest inicjatorem Niezależnego Stowarzyszenia na rzecz Nauki i Edukacji oraz redaktorem portalu Niezależne Forum Akademickie

Tekst opublikowany na łamach Rzeczpospolitej – Prawo co dnia 22.01.2004

Niezależny głos w sprawie prac nad ustawą ‚Prawo o szkolnictwie wyższym’

2005-03-08 07:49:24 | odsłon: 19739

NIEZALEŻNE FORUM AKADEMICKIE
http://www.nauka-edukacja.p4u.pl
8 marca 2005 r.

Szanowny Pan
Marszałek Sejmu RP
Włodzimierz Cimoszewicz

Niezależny głos w sprawie prac nad ustawą ‚Prawo o szkolnictwie wyższym’

Profesor Jerzy Woźnicki złożył rezygnację z funkcji przedstawiciela Prezydenta RP w pracach nad projektem ustawy ‚Prawo o szkolnictwie wyższym’ a poparcie dla projektu ustawy wycofała również Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich. Powodem wycofania się rektorów z dalszych prac nad ustawą było wykreślenie z projektu zapisów dotyczących KRASP jako dodatkowej instytucji opiniodawczej w systemie szkolnictwa wyższego oraz wprowadzenie zapisu dotyczącego możliwości odwołania ze stanowiska rektora, który w sposób rażący naruszył prawo.

W związku z zaistniałą sytuacją w pracach nad ustawą ‚Prawo o szkolnictwie wyższym’ Niezależne Forum Akademickie grupujące niezależnie myślących i działających członków społeczności akademickiej, stwierdza, co następuje:

Wycofanie się rektorów z dalszych prac nad ustawą w momencie wprowadzenia przez posłów zmian
godzących w grupowe interesy rektorów to przejaw lekceważenia Sejmu RP i niezrozumienia istoty demokracji. Rektorzy zdają się zapominać, że nie tylko im ta ustawa ma służyć.

Protestujący rektorzy wykazują przy tym daleko posuniętą hipokryzję. Możliwość usuwania rektorów źle im się kojarzy z ustawami lat 80-tych, ale sami akceptują do dnia dzisiejszego usuwanie niewygodnych nauczycieli
akademickich na podstawie ustawy z 1982 r., tak jak to mialo miejsce w PRL. Odmawiają prawa ministrowi usuwania rektora naruszającego prawo, ale umożliwiają sobie usuwanie niewygodnych nauczycieli akademickich, którzy zgodnie z ustawą nawet nie mieliby prawa korzystania z pomocy mediatora akademickiego w przypadku konfliktu z pracodawcą – rektorem. Ustawa bowiem nie przewiduje w ogóle instytucji mediatora akademickiego, co jest standardem w uczelniach zachodnich. Co więcej, nauczyciele akademiccy często nie mają możliwości skutecznego odwoływania się także do Rzecznika Praw Obywatelskich, ponieważ niekonsekwentne zapisy Konstytucji RP stwarzają możliwość zatrudniania RPO na stanowisku profesora, który tym samym może być podwładnym rektora! Ze względu na swoiście pojmowaną autonomię uczelni – także przez sądy pracy – nauczyciel akademicki nie ma większych szans dochodzić swoich racji.
W pracach nad ustawą bierze udział Parlament Studentów RP, ale nie ma Parlamentu Nauczycieli Akademickich RP, bo istnienia takiej instytucji w ogóle nie przewidziano w systemie edukacji wyższej w Polsce. Jest Rzecznik Praw Studenta, ale nie ma i nie przewiduje się powołania Rzecznika Praw Nauczyciela Akademickiego.

W zapisach ustawy wystąpiła niewątpliwie nadreprezentacja korporacji profesorskiej w postaci KRASP, RGSW, CK, PKA – których nawet dorobek naukowy nie jest jawny, przy nikłej jedynie reprezentacji nauczycieli akademickich – pracowników najemnych, z których opinią w obecnym systemie nikt się nie musi liczyć.

Faktem jest, że projekt przygotowany przez rektorów pod patronatem Prezydenta RP znakomicie zabezpieczał tę grupę pracodawców akademickich. Nie był on jednak akceptowany przez sporą część środowiska akademickiego reprezentowanego przez nauczycieli akademickich – pracowników najemnych w polskich szkołach wyższych, których interesy nie zawsze pokrywają się z interesami pracodawców. Na zmiany w tym projekcie dokonywane w ramach pracy komisji sejmowej rektorzy reagują zbyt nerwowo i nieodpowiedzialnie.

Niedobrze by się stało, gdyby ten projekt ustawy, petryfikujący obecny, nader osobliwy w skali światowej system szkolnictwa wyższego, został zaakceptowany przez polski parlament. Co najwyżej można by go wykorzystać do szybkiego znowelizowania starej ustawy w zakresie niektórych rozwiązań szczegółowych.

Konieczne jest natomiast niezwłoczne rozpoczęcie prac nad kompleksową ustawą o szkolnictwie wyższym, stopniach naukowych, finansowaniu nauki i edukacji, która uwzględni sprawdzone standardy systemu anglosaskiego. Do prac nad ustawą należałoby włączyć pełniejszą reprezentację środowisk akademickich, także polskich naukowców pracujących poza granicami kraju, których obecny system nauki i edukacji skutecznie zniechęca do powrotu. Nowa ustawa powinna być korzystna dla rozwoju nauki i edukacji w Polsce, a nie tylko dla jednej korporacji – pracodawców akademickich.

Nasze poglądy bardziej szczegółowo są prezentowane w portalu Niezależne Forum Akademickie http://www.nauka-edukacja.p4u.pl.

W imieniu Niezależnego Forum Akademickiego:
Józef Wieczorek
Karol Miller
Ewa Kostarczyk
Adrian Tkacz
Witold Palosz
Tadeusz Wróblewski
Maciej Krzystek
Krzysztof Schmidt-Szałowski
Jerzy Janusz Mosna
Cezary Wójcik
Marcin Brynda
Jacek Bąbka

Otrzymują:

Komisja Edukacji, Nauki i Młodzieży
Kancelaria Prezydenta RP
Minister Edukacji Narodowej i Sportu
Rada Główna Szkolnictwa Wyższego
Konferencja Rektorów Akademickich Szkół Polskich
Fundacja Rektorów Polskich
Parlament Studentów Rzeczypospolitej Polskiej